„Alita: Battle Angel” to James Cameron w pełnej krasie. Dlatego mam mieszane uczucia - recenzja
James Cameron to jeden z najbardziej uwielbianych i jednocześnie wyszydzanych współczesnych reżyserów. Jego najnowsze dziecko „Alita: Battle Angel” również wywoła bardzo skrajne reakcje. Dlaczego?
OCENA
Nikt nigdy nie mógł zarzucić Jamesowi Cameronowi, że nie jest pasjonatem. Kanadyjski twórca nie ukrywa, że jest fascynatem science fiction (wystąpił nawet jako prowadzący serialu dokumentalnego poświęconego temu gatunkowi). W każdy swój projekt angażuje się z całą mocą i planuje wszystko, każdy najdrobniejszy szczegół. Podobnie jest w przypadku „Ality: Battle Angel”. Cameron planował ekranizację japońskiego komiksu „Gunnm” od 2003 roku. Na pierwszym miejscu zawsze był jednak „Avatar” i jego sequele.
Dlatego projekt „Ality”, mimo napisania scenariusza i wykupienia praw do ekranizacji, od dawna leżał nietknięty na półce. Dopiero spotkanie Camerona z Robertem Rodriguezem dało drugie życie produkcji. Twórca „Sin City” wziął na siebie reżyserię, a jego starszy kolega mógł współpracować dalej jako scenarzysta i producent. Niech was jednak nie zwiedzie ta zmiana, „Alita: Battle Angel” to wciąż zdecydowanie film Jamesa Camerona. Kilka elementów stylu Rodrigueza przeniknęło do gotowego produktu (choćby w designie postaci i prowadzeniu aktorów), ale na każdym kroku czuć rękę Camerona.
Wynika to głównie z faktu, że „Alita: Battle Angel” jest filmem nastawionym przede wszystkim na efekt wizualny i budowę świata.
Nie od dzisiaj wiadomo, że fabuła w filmach Jamesa Camerona często podpada pod kategorię: „tak złe, że aż dobre”. Kanadyjczyk nie jest wielkim myślicielem kina i dlatego w konstrukcji historii skupia się przede wszystkim na kreacji zapierającego dech w piersiach świata i towarzyszących mu wielkich, patetcznych ideach. Efekt końcowy bywa różny, ale „Alita: Battle Angel” akurat pod tym względem wyróżnia się raczej na plus.
Akcja produkcji rozpoczyna się w momencie odnalezienia szczątków młodej kobiety-cyborga przez doktora Dysona Ido (Christopher Waltz). Mężczyzna zachwyca się doskonałym wykonaniem i postanawia dać cyborgowi drugie życie. Dziewczyna nie pamięta nic ze swojej przeszłości, dlatego dostaje imię Alita po zmarłej córce Ido. Szybko okazuje się, że jej możliwości są znacznie większe niż mogłoby się wydawać, a wspomnienia zaczynają powracać podczas walki.
Całość toczy się w 2563 roku, w mieście Iron City. Nasza planeta cofnęła się w rozwoju po wielkiej wojnie między mieszkańcami Ziemi i Marsa. W trakcie ostatniej bitwy z nieba spadły wszystkie latające miasta poza jednym. Marzeniem każdej osoby żyjącej w Iron City jest dostać się do wiszącego nad nimi Zalemu. Trzeba twórcom produkcji przyznać, że udało im się wykreować ciekawy i bogaty w różnorodne elementy świat. Jego historia aż się prosi o głębsze opowiedzenie, ale na to możemy liczyć dopiero w sequelach.
W przeciwieństwie do komiksowego oryginału, „Alita” to nie cyberpunkowa opowieść dla dorosłych, ale romans akcji w stylu young adults.
To zresztą kolejna rzecz, która wskazuje na większe wpływy Camerona niż Rodrigueza, bo ten drugi w swoich filmach nigdy nie stronił od dorosłych tematów i brutalności. Zmiana na bardziej młodzieżowy styl i duża obecność romansowych wątków raczej nie spodoba się fanom mangi. Twórcy produkcji starają się pokazać jednak emocjonalne dojrzewanie Ality w całkiem interesująco. To postać wchodząca na nowo w świat i zachwycona każdym jego elementem. Czasem aż do przesady, ale pozostaje to w jej wybuchowym charakterze.
W „Alita: Battle Angel” znajdziemy też kilka interesujących idei związanych z prawami cyborgów oraz konfliktem między ich potrzebami a powodem, dlaczego zostały stworzone. Niestety, produkcja cierpi na tą samą chorobę, co „Batman v Superman”. Ciekawe pomysły i słuszne obiekcje niektórych bohaterów w dalszej części filmu zostają całkowicie porzucone, ponieważ akcja musi przyspieszyć, a wszystkie wątki znaleźć jeden, mocno banalny punkt wspólny.
Główna bohaterka produkcji na szczęście nie jest chodzącą doskonałością, jak choćby Rey z nowych „Gwiezdnych wojen”. Ale z jej osobą i tak wiąże się sporo problemów. Alita ponosi po drodze porażki, ale niczego się na nich nie uczy. W dodatku z każdą minutą filmu bohaterowie drugoplanowi zaczynają się we wszystkim do niej dostosowywać. To zresztą częsta sytuacja w filmach Camerona, że pozytywni bohaterowie robią to samo, co antagoniści, ale z jakiegoś powodu jednym mamy kibicować, a drugich potępiać.
Alita: Battle Angel recenzja - kiedy premiera?
Osobną kwestią jest warstwa techniczna filmu. Animacja komputerowa poszła zdecydowanie do przodu od czasu „Avatara” i widać to po omawianej produkcji. Alita i jej wygenerowani komputerowo przeciwnicy poruszają się naturalnie, zgodnie ze swoimi umiejętnościami i budową ciała. W doskonały sposób udało się wpleść w ten cyfrowy świat bohaterów granych bez żadnych dodatków przez aktorów. Jednocześnie w żadnym momencie efekty specjalne „Alita: Battle Angel” nie robią takiego wrażenia, jak to było przy „Avatarze”. W 2019 roku trudno uwierzyć, że był taki moment w historii kina, gdy technika 3D wydawała się jedyną możliwą przyszłością tego medium. W nowym filmie Rodrigueza i Camerona trzeciego wymiaru mogłoby nie być, a właściwie nic by się nie zmieniło.
„Alita: Battle Angel” to pod żadnym względem nie jest film zły. Można jednak czuć pewien niedosyt, bo w tej historii zdecydowanie jest potencjał na więcej. Twórcy zostawiają zakończeniem produkcji nie tyle nawet otwartą furtkę dla sequelu, co otwierają wszystkie bramy, drzwi i okna. Wydaje się, że robienie z „Alita: Battle Angel” na siłę pierwszej części dłuższej serii też nie do końca pomogło filmowi. Jednocześnie muszę przyznać, że czekam na kolejne historie w tym świecie. Mam tylko poważne wątpliwości, czy z tym duetem twórczym mamy szansę dostać cokolwiek lepszego niż pierwsza część.