REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale

Kiepscy aktorzy i fatalne tempo maskowane CGI. Nie rozumiem zachwytów nad Altered Carbon

Nasz recenzent wydał jasny werdykt - Altered Carbon jest świetne. Według Tomka mamy do czynienia z materiałem na netfliksowy serial roku. Zachęcony taką rekomendacją, obejrzałem połowę pierwszego sezonu.

14.02.2018
22:10
Nie rozumiem zachwytów nad Altered Carbon. To raptem średniak
REKLAMA
REKLAMA

Uwaga, tekst zawiera spoilery. 

Altered Carbon bez wątpienia jest piękne. Strzeliste futurystyczne miasta, intrygujące projekty wnętrz, niezwykle przystojni mężczyźni i kobiety o powabnych kształtach - wszystko to jest prawdziwą ucztą dla oczu. Pusta to jednak biesiada, ponieważ za piękną fasadą brakuje prawdziwej treści. Nie ma scenariuszowego, aktorskiego oraz narracyjnego rzemiosła, które sprawiałoby, że Modyfikowany węgiel jest czymś więcej niż piękną wydmuszką.

Oglądając Altered Carbon mam wrażenie, że Netflix zbyt wiele wydał na efekty specjalne, a zbyt mało na castingi.

Uosobieniem kiepskiej, kompletnie niepasującej do klimatu serialu postaci jest rola Marthy Higaredy. Serialowa funkcjonariusz policji Kristin Ortega mocno odstaje od futurystycznego klimatu, który sączy się z ekranu. Ma się wrażenie, jak gdyby na planie zdjęciowym Netfliksa pojawiła się nieco przez przypadek, myląc hale produkcyjne. Kobieta gra jak siłą wyjęta z taniego serialu kryminalnego, w którym dzień w dzień łapie złych asesino handlujących prochami.

Doskonale rozumiem, że powiązanie tej postaci z Ameryką Łacińską (lub tym, co z niej pozostało) jest celowe i zamierzone. Nie rozumiem za to, jak tak przeciętna, wyzuta z przekonujących emocji artystka dostała kluczową rolę. Ortega jest zjadana przez bardziej doświadczonego i przekonującego Joela Kinnamana w każdej wspólnej scenie. To jak oglądanie Ala Pacino i Adama Sandlera w jednym filmie. Mieszanka przyjemności i zgrzytania zębami.

 class="wp-image-130897"

Reszta obsady również ledwo nadąża za Kinnamanem. Najlepiej radzi sobie żona potężnego obywatela Protektoratu, który wynajmuje głównego bohatera. Kristin Lehman w roli Miriam Bancroft jest do bólu przewidywalna, lecz mimo tego wciąż przyjemnie się ją ogląda. Jednak wszyscy pozostali główni aktorzy pojawiający się na komisariacie i wystawnych przyjęciach Bancroftów, to w najlepszym przypadku poziom AXN i Kryminalnych Zagadek. Zdaję sobie sprawę, że te mają rzesze zwolenników, ale chyba nie taki poziom miał prezentować Modyfikowany węgiel.

Mój zarzut nie dotyczy wyłącznie gry aktorskiej. Fatalne jest również tempo oraz narracja.

Netflix powiela swój standardowy grzech. Po raz kolejny mniejsza liczba epizodów autorskiego serialu wyszłaby mu tylko na dobre. Między pierwszym i piątym epizodem zionie wielka dziura, której mogłoby nie być. Drugi, trzeci i czwarty odcinek to typowe wypełniacze. Do tego pełne retrospektywnych scen, które budzą skojarzenia z najgorszymi tytułami na SyFy. Trening protagonisty pośród leśnych ostępów wygląda jak kadr z serialu Cleopatra 2525. To oczywiście nie jest komplement.

Mam również wrażenie, że nad scenariuszem jednocześnie pracowało przynajmniej kilku pisarzy. Każdy z własnym pomysłem na Kinnamana. Główny bohater potrafi być czułym kochankiem o maślanych oczach, aby zaraz potem paradować z odciętą głową przeciwnika, nosząc ją niczym trofeum, a następnie przerabiając na fragment dekoracji w sypialni. To nie jest sposób na pokazanie złożoności i wielowątkowości charakteru. To brak umiejętności w tworzeniu spójnej, intrygującej postaci.

 class="wp-image-130987"

Do tego główny wątek nie interesuje kompletnie nikogo z obsady. Dlaczego więc ma zainteresować widza?

REKLAMA

Bohater Altered Carbon ma za zadanie rozwikłać tajemnicę morderstwa. Po czym ani on, ani otoczenie ofiary nie robi nic konkretnego, by dociec do prawdy. Postaci wałęsają się od jednej sceny do drugiej, miotając się w niespójnej narracji. Zdaję sobie sprawę, że dla części z bogatych domowników prawda jest nie na rękę, ale wycofana, opryskliwa postawa Kinmanna zaprzecza jakiemukolwiek dążeniu do rozwikłania sprawy. Ten wątek jest rozwijany POMIMO głównego bohatera, nie DZIĘKI NIEMU.

W przypadku Altered Carbon mamy do czynienia z ewidentnym przerostem formy nad treścią. Piękne futurystyczne obrazy chłonie się z wielką przyjemnością, ale po czasie nawet one powszednieją. Wtedy widz pozostaje z przeciętnymi aktorami, niepoukładanym scenariuszem realizowanym w nieskładnym tempie, kiepskimi dialogami i wątkiem przewodnim, który każdy ma w poważaniu.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA