Amerykańskie... czyli jakie? Patrząc na zbiór tytułów, które mają w sobie słowo "American" ciężko tak naprawdę zdefiniować, czym on się charakteryzuje. W końcu Stany Zjednoczone to zlepek wielu kultur i ciężko ustalić jedną konkretną narodową tożsamość. Mimo wszystko, najbardziej popularne pomysły są z impetem przekazywane do innych krajów. Powoduje to, że osobiście nakreślamy stereotypy amerykańskie, podsuwane nam przez samych Amerykanów. Film "American Crime - Taśmy Zbrodni" nakręcony przez Dana Mintza i przeznaczony do tzw. dystrybucji "straight-to-video", ukazuje jeden element typowy dla amerykańskiej kultury masowej - stara się łączyć rasowy kryminał z reality show.
"American Crime" to reality show w stylu polskiego "997". Opowiada o najciekawszych zbrodniach dokonanych w Ameryce. Gospodarzem programu jest ekscentryczny producent Albert Bodine (Cary Elwes), który przedstawia wszystkim historię mordercy, który z ukrycia nagrywał swoje ofiary na wideo, a potem z zimną krwią je zabijał. Grupa trzech osób nagrywających reportaże dla programów informacyjnych przypadkiem odnajduje ciało jednej z zabitych kobiet w rzece. Od tej pory dokładnie analizują kolejne kroki mordercy i starają się go złapać, gdyż policja nie interesuje się sprawą jak należy. Praktykant będący w tej grupie filmuje wszystko, dzięki czemu otrzymujemy informacje o postępach w śledztwie wprost z pierwszej ręki.
Po "Taśmach Zbrodni" nie oczekiwałem zbyt wiele. Filmy "straight-to-video" zazwyczaj nie zachwycają ani wymyślną historią, ani profesjonalną realizacją. Miłym zaskoczeniem jest jednak fakt, że w tym obrazie Mintz bawi się formą. Wszystko zaprezentowane jest w stylistyce reality show, do której dochodzi konwencja "mockumentary" (czyli fikcyjnego dokumentu). Praktykant, który wszędzie krąży z kamerą, dokumentuje każdy moment, a czasem nawet zostawia kamerę i opowiada o swoich uczuciach w trakcie realizacji programu. Nie da się bezpośrednio odczuć, że zostajemy członkiem ekipy. Mimo iż konkretne epizody są ciągle nagrywane z perspektywy pierwszej osoby, to większość ujęć pokazuje z boku, co tak naprawdę się dzieje. Obserwujemy całą akcję z boku, jakby dodatkowa osoba nagrywała aktorów, a oni sami nie byli tego świadomi. Wtedy konwencja, jaką autorzy przedstawiają w scenie początkowej wraz z postępem filmu traci swój oryginalny zamysł. Tym samym "American Crime" nie jest kryminalnym "Blair Witch Project", a jedynie namiastką pseudo-dokumentu, która sprawia, że atmosfera kryminału opada z minuty na minutę.
Nadzieja tkwi jeszcze w scenariuszu. Twórcy bardzo mocno koncentrują się na utrzymaniu tajemniczości produkcji. W połowie seansu jest to zaleta. Zastanawiamy się, kto tak naprawdę jest mordercą i poszukujemy go w gronie przedstawionych już postaci. Czy to ładna blond-reporterka, ekscentryczny gospodarz, producentka, która traci swój program, a może praktykant szykanowany w pracy lub seksualnie niewyżyty kamerzysta? Wachlarz postaci jest przeogromny, a z minuty na minutę nasze podejrzenia przechodzą z jednej osoby na drugą. Niestety, nie towarzyszy nam uczucie niepewności rodem z filmów Hitchcocka. Czujemy się raczej jakbyśmy odgadywali sprawcę czynu w serialu "W11".
Próbujemy odkryć motyw, choć w ostateczności żaden oczywisty ślad nie jest tu pewny. I sami scenarzyści najwyraźniej też tego nie wiedzieli. Pozostawili widzom otwarte zakończenie, które nie podaje żadnej konkretnej odpowiedzi, a stawia jeszcze więcej pytań. Fakt, że w pewnym stopniu burzy to powierzchowność tego typu produkcji, ale w tym przypadku zostało to źle zrealizowane. W filmie "Zodiak" z 2005 roku autorzy zaproponowali podobne rozwiązane, ale tam pasowało idealnie, a widz mógł z ciekawości zrobić wywiad środowiskowy dotyczący tej sprawy po zakończeniu seansu. W "American Crime" jesteśmy zmieszani i podirytowani takim pomysłem. Co więcej, absurdalna końcówka wtrąca nagle klimat pierwszej "Piły" (nawet muzyka w tle jest podobna). Najwyraźniej, scenarzystom zabrakło weny, aby logiczne rozwinąć i zakończyć wątek.
Wydanie DVD zostało przygotowane przez Monolith i zostało zrealizowane profesjonalnie. Wadą może być albo brak animowanego menu lub brak dodatków dotyczących samego filmu. Zamiast tego polski dystrybutor zaoferował nam garść zwiastunów, reklamujących inne ciekawe pozycje ze swojego katalogu wydawniczego. Niestety, gorzej wygląda sprawa polskiego przekładu. Tłumaczenie niektórych fraz jest dalekie od oryginału. Jako anglista jestem w stanie zauważyć, że do pewnych stwierdzeń tłumacz porządnie nie przysiadł. Irytuje to już na samym początku, gdy stwierdzenie "news truck" jest odpowiednikiem "nowej ciężarówki". A takich "baboli" jest więcej.
Amerykańskość naznaczona w tytule filmu jest tu raczej wyolbrzymiona. Obraz zamiast zmuszać do myślenia prowadzi nas do banalnych wniosków. "Amerykańska zbrodnia" wg scenarzystów to nic innego jak zbrodnia dziejąca się w Stanach Zjednoczonych. Można dociekać ukrytych motywów związanych z reality show i gonitwą za karierą lecz nie są one mocno rozwijane. Zamiast kupowania tudzież wypożyczania "Taśm Zbrodni", proponuję wybrać się do kina na "Nieuchwytnego". Przedstawia nam opowieść o seryjnym mordercy wykorzystującym Internet w celu torturowania swoich ofiar. W dodatku uczy nas o zachowaniach dzisiejszej ludności i służy jako mocny kryminał, czego o "American Crime" powiedzieć nie można. Z resztą, czego można oczekiwać po filmie "straight-to-video"?