„Irlandczyk”, „The Lighthouse”, Silent Disco i godziny porywających dyskusji. 10. edycja American Film Festival za nami
10. edycja American Film Festival dobiegła końca. Impreza, która rozpoczęła się we wtorek 5 listopada premierowym pokazem „Irlandczyka” Martina Scorsese, zakończyła się wczoraj wieczorem filmem zamknięcia, czyli „Historią małżeńską” Noah Baumbacha. Przypominamy najciekawsze wydarzenia tegorocznej edycji.
Mimo, że w ostatnich latach udało mi się bywać na bardzo wielu różnych polskich i światowych festiwalach filmowych, rodzaj emocjonalnego wydźwięku wrocławskiej imprezy związany jest konkretnie z Kinem Nowe Horyzonty i jego szczególnym klimatem. To miejsce posiada bowiem bardzo specyficzną aurę, w ogromnej mierze tworzoną przez konkretną grupę odbiorców.
Tegoroczną, jubileuszową edycję festiwalu wyróżniać będzie kilka rzeczy.
Przede wszystkim duży udział produkcji Netfliksa w programie imprezy, wielki stand „Irlandczyka” w hallu budynku, wspaniała impreza Silent Disco rozgrywająca się w samym kinie oraz zaskakujące zmiany w programie.
Netflix w ostatnich latach coraz bardziej stawia na artystyczne projekty sygnowane przez uznanych reżyserów. Jedną z najważniejszych premier tego roku był „Irlandczyk” Martina Scorsese. Ta ponad 3,5 godzinna epicka opowieść o życiu Franka Sheerana (Robert De Niro) wywołała duże dyskusje na długo przed premierą.
Dzieło jest prawdziwie angażujące i przyciągające do ekranu. Film ma szans na wiele nominacji do prestiżowych nagród. Nic dziwnego więc, że Netflix mocno stawia na jego promocję. Z jej okazji w hallu budynku pojawił się wielki stand z plakatem, logo, dwoma ekranami oraz ogromnym stołem, nawiązującym do jednej z sekwencji produkcji.
Silent Disco, czyli impreza z okazji 10. edycji festiwalu była rozpędzonym pociskiem pozytywnej energii.
Najlepszą rzeczą w charakterystycznej imprezie w słuchawkach jest fakt, że dzięki różnorodnej muzyce granej na trzech różnych kanałach, człowiek stale zalewany jest nowymi bodźcami, dzięki czemu w ogóle nie odczuwa zmęczenia. Siła tkwiąca w różnorodności muzyki, która pojawia się w trakcie poszczególnych setów sprawia, że człowiek nie może przestać się uśmiechać, tańczyć i wykrzykiwać słów ulubionych hitowych piosenek.
Najlepszym momentem całego wieczoru był ten, gdy na zielonym kanale pojawiła się piosenka Rihanny i Calvina Harrisa We Found Love z filmu „American Honey”. Produkcji, która nierozerwalnie wiąże się z American Film Festival. Obraz z udziałem Shii LaBeoufa, bohatera także jednego z tegorocznych filmów w repertuarze, zasłynęła właśnie doskonałą ścieżką dźwiękową oraz młodzieńczą energią, która wylewa się gęsto z ekranu.
Plusem Silent Disco jest także to, że gdy ktoś potrzebuje porozmawiać, może zrobić to bez nadmiernego przekrzykiwania się. Dzięki temu mogłem w połowie imprezy porozmawiać ze znajomym o wrażeniach po seansie głośnego „Jojo Rabbit” Taiki Waititiego. Zresztą to właśnie dyskusje i liczne spotkania ze znajomymi są największą wartością festiwali filmowych. Szansa bezpośredniego i natychmiastowego skonfrontowania swoich odczuć po seansie z tym, co myślą inni, jest wspaniałą możliwością zacieśnienia relacji.
Ciekawą rzeczą podczas takiej imprezy jest także wyłapywanie leitmotivów oraz różnorodnych ról tych samych aktorów. Czasem można nawet obejrzeć dwa filmy w tej samej obsadzie pod rząd.
Tak było z moimi seansami „Luce” Juliusa Onaha i „Godzina wilka” Alistaira Banksa Griffina, które oglądałem seans po seansie. W obu pojawia się Naomi Watts oraz wschodząca gwiazda amerykańskiego kina - Kelvin Harrison Jr., który zawładnął tegoroczną edycją imprezy, pojawiając się w aż trzech filmach (trzeci to „Waves” Treya Edwarda Shultsa). Bohaterów łączą bardzo różne relacje, dlatego oglądanie ich razem na ekranie w tak krótkim czasie sprawia dodatkowe wrażenie.
Dobór filmów umożliwia też, aby Noah Jupe miał szansę zagrać w dwóch filmach, które pokazują dwie odmiany relacji ojciec-syn. W „Słodziaku” toksyczne, trudne relacje, a w „Le Mans ’66” ma szansę znajdować się w kochającej, troskliwej relacji ze swoim rodzicielem.
Jednym z wabików tegorocznej edycji miał być też udział reżysera „Dziedzictwa. Hereditary” oraz „Midsommar” - Ariego Astera. Niestety w ostatniej chwili amerykański twórca musiał odwołać swój przyjazd i związany z nim Masterclass. W trakcie festiwalu twórcy zaoferowali za to inną niespodziankę. W ostatniej chwili do programu dodali głośny film z Sundance - „The Farewell” Lulu Wang, który może ubiegać się o nominację do prestiżowych nagród w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny.
Tegoroczną edycję kończę z 23 filmami na koncie oraz masą różnorodnych przemyśleń i wrażeń.
American Film Festival staje się przez to cudownym świętem kina i jedną z najlepszych polskich imprez filmowych, na których można zobaczyć najlepsze i najciekawsze z nich. Festiwal skradł moje serce już dawno temu. Do przyszłego roku!
Fotografie własnego autorstwa, poza zdjęciem z Silent Disco, które pochodzi z oficjalnego fanpage'a festiwalu (aut. BTW Photographers).