Anna Przybylska komputerowo przywrócona do życia? Podobno taki jest plan. Celem cyfrowej rezurekcji ma być dokończenie filmu „Pojedynek mistrzów”, który był realizowany w 2004 roku. Reżyserem był wówczas Gerwazy Reguła, a Anna Przybylska grała jedną z głównych kobiecych ról.
Film „Pojedynek mistrzów” miał być polskim kinem walki, inspirowanym dziełami z Jean Claude’em Van Damme’em, Stevenem Seagalem czy Chuckiem Norrisem (bo Bruce Lee to chyba za daleko idące skojarzenie).
„Pojedynek mistrzów” miał się rozgrywać w Skierniewicach, gdzie dwóch przyjaciół planowało założyć lokalną szkołę sztuk walki. Ten pomysł nie spodobał się jednak lokalnym gangsterom, co szybko doprowadziło do brutalnego konfliktu.
Oprócz Anny Przybylskiej w filmie mieli zagrać m.in. Paweł Burczyk, Ilona Wrońska, Mariusz Pudzianowski oraz polscy mistrzowie sztuk walk Maciej Grubski, Dariusz Bajkowski czy Grzegorz Skrzecz. „Pojedynek mistrzów” został jednak skończony jedynie w 60 proc. W pewnym momencie z projektu wycofał się inwestor, w związku z czym zdjęcia zostały przerwane. W 2008 roku pojawiła się za to jego kompletnie zmieniona wersja, z zupełnie inną ekipą i scenariuszem – mowa tu o filmie „Skorumpowani”.
Od czasu tragicznej śmierci Anny Przybylskiej w 2014 roku, polski przemysł filmowy ewidentnie nie może pogodzić się z jej odejściem i co jakiś czas próbuje o niej przypomnieć. Na początku krążyły informacje o zamiarach nakręcenia filmu biograficznego „Ania”, opowiadającego o jej życiu i karierze. Do tej pory nie udało się uzyskać zgody rodziny.
Teraz z kolei pojawił się pomysł dokończenia zdjęć do „Pojedynku mistrzów” i to wraz ze scenami, w których miała zagrać Anna Przybylska.
Mowa tu „nowoczesnych technikach filmowych”, jak podaje serwis Pudelek, więc zakładam, że chodzi o cyfrowe odtworzenie postaci z pomocą CGI. Hollywood dość rozważnie, ale też i odważnie stosuje co jakiś czas te triki od lat. W filmie „Superman: Powrót” mogliśmy obejrzeć w ten sposób sceny z Marlonem Brando kilka lat po jego śmierci. Niedawno,w filmie „Lotr 1. Gwiezdne wojny – historie” w ten sposób „przywrócono do życia” Carrie Fisher i Petera Cushinga.
Co więcej, w planach ciągle jest też nakręcenie pełnometrażowego filmu, w którym z pomocą „nowoczesnych technik filmowych” główną rolę ma zagrać… nieżyjący od dekad James Dean.
Przyznam, że trochę mnie to dziwi. Może jestem mentalnie człowiekiem niedzisiejszym, ale jednak tego typu magiczne triki kojarzą mi się z technologicznymi egzorcyzmami, elektronicznymi „Dziadami” i swoistym wirtualnym niewolnictwem postaci, która nawet po śmierci jest zmuszana do występowania przed publicznością w niewidzialnej klatce.
Oczywiście każdy ma swoją wrażliwość i być może dla wielu odbiorców, a także i dla rodziny pani Przybylskiej, takie działania stanowią piękną pamiątkę i hołd dla zmarłej gwiazdy. Jest jednak, przynajmniej w moim odczuciu, coś nienaturalnego w tego typu „pracy” ze zmarłymi.
Do tego, znając poziom polskiego CGI (jeśli w ogóle istnieje takie profesjonalne określenie w słownikach rodzimego filmoznawstwa), obawiam się, że tego typu działania mogą przynieść więcej szkód niż pożytku.