REKLAMA

Artur i Minimki

Nie jest łatwe życie gwiazdy elektronicznej rozgrywki. Jeszcze nie tak dawno razem z innymi Minimkami z rzadka przyjmowaliśmy szkolne wycieczki i wypisywaliśmy autografy fanom prozy Bessona. Do czasu, gdy reżyser zaprzągł nas do roboty przy filmie. Ciężka to była praca patrzeć na wysiłki tych wszystkich dublerów wykonujących dzikie akrobacje i dwojących się i trojących stylistów, rozpaczliwie poszukujących ubrań w naszym rozmiarze... A teraz? Wizyty w zakładach pracy, otwieranie centrów handlowych i własne rubryki w kolorowych magazynach. W końcu - udział w produkcji gry komputerowej o naszych przygodach. Zapytacie - jak wyszło?

Rozrywka Blog
REKLAMA

Do niedawna mało kto kojarzył książkę "Artur i Minimki" pióra wybitnego francuskiego reżysera Luca Bessona, który zaprezentował światu takie przeboje jak "Piąty Element" i "Leon Zawodowiec". Artysta również literacko osiągnął spory sukces tak komercyjny, jak i artystyczny, ale jest pewien haczyk - tylko na francuskim rynku. I choć słowo "Minimki" do niedawna nic nie mówiło międzynarodowemu odbiorcy, to ten stan rzeczy zmieniła filmowa, jak najbardziej wysokobudżetowa, adaptacja nakręcona, naturalnie, przez samego Bessona. Co by nie mówić o poziomie obrazu (a zdania są, jak zwykle, podzielone), zyski wydają się na tyle satysfakcjonujące, że reżyser zapowiedział już ekranizację dwóch kolejnych książek. Tymczasem przyjrzyjmy się pierwszej z nich, a może raczej opartej na niej grze, która właśnie trafiła na półki rodzimych sklepów.

REKLAMA

Moda na Sukces

Los nie oszczędza młodego Artura i jego rodziny. Dziadek zaginął w tajemniczych okolicznościach cztery lata temu, chciwy przedsiębiorca chce zagarnąć gospodarstwo biednej babci, a rodzice są zbyt daleko, aby w czymkolwiek pomóc. Tylko cud może uratować zagrożony dom, ale, jak słusznie zauważyli Simpsonowie, telewizja uczy, że w podobnych okolicznościach zawsze zdarzają się cuda...

Artur dzięki wskazówkom pozostawionym lata temu przez dziadka odkrywa przejście do niezwykłej krainy, którą zamieszkują stworki wielkości przysłowiowego ziarnka maku, tytułowe Minimki. Nowy świat skrywa niezwykły skarb, ukryte gdzieś w Nekropolii rubiny którego mogą wyciągnąć gospodarstwo z finansowego dołka i zapewnić szczęśliwy finał całej historii.

Co w trawie piszczy?

Jak zwykle hucznej premierze filmu animowanego towarzyszy wydanie komputerowej adaptacji. Podobnie jak w przypadku recenzowanego niedawno "Sezonu na Misia", "Epoki Lodowcowej 2", czy "Skoku przez Płot" i tym razem mamy do czynienia z klasycznym, trójwymiarowym platformerem. Artur i Minimki spośród innych tego typu produkcji wyróżnia pomysł, staranność wykonania i wyraźny cel. Etranges Libellules - autorzy udanej "Asterix & Obelix XXL 2: Mission Las Vegum" stworzyli grę nie tylko autentycznie zabawną, ale przede wszystkim uczący logicznego myślenia, wartościowy produkt, który z czystym sumieniem można polecić rodzicom poszukującym interesującego prezentu dla swoich pociech.

Choć film rozgrywa się na dwóch płaszczyznach - podczas gry ograniczymy się jedynie do eskploracji krainy Minimków. Pewne wydarzenia ze świata rzeczywistego zostają, co prawda, ukazane w przerywnikach filmowych, ale, między Bogiem a prawdą - gra dość luźno opiera się na filmowym pierwowzorze. A w każdym razie w takim stopniu, że z czystym sumieniem można wybrać się do kina po jej ukończeniu i nie żałować wydanych na bilet pieniędzy.

Nie jestem żadnym księciem ani księżniczką

Podczas zabawy pokierujemy nie tylko Arturem, ale również księżniczką Selenią i jej bratem - Batameszem. Pomiędzy postaciami możemy się zresztą przełączać w niemal dowolnym momencie. "Niemal", bo niekiedy bohaterowie zostają rozdzieleni. I choć początkowo cała trójka niespecjalnie kontrastuje między sobą, z biegiem czasu każdy z Minimków nabędzie unikalnych umiejętności i udoskonali już posiadane. I tak Selenia zamienia swój sztylet na miecz z prawdziwego zdarzenia, zaczyna wpadać w szał bojowy, opanowuje trudną sztukę kontrataku i uczy się wykonywania czegoś na kształt mikro-tornada. Również pozostali bohaterowie poznają kilka przydatnych sztuczek, dzięki którym walka z wrogiem staje się coraz łatwiejsza. Nowe umiejętności są zresztą przyznawane na tyle regularnie, że dość skutecznie zachęcają do dalszej gry. To jednak wcale nie koniec walki Francuzów o nasze zainteresowanie, ale o tym za chwilę.

Gra jest momentami szalenie schematyczna i tak po potyczce ze Sługusami (jak nazwano w polskiej wersji przeciwników) trafiamy na mniejszy lub większy obszar zakończony zamkniętymi na cztery spusty drzwiami (za którymi czeka nas kolejna walka i tak dalej). Aby je otworzyć trzeba, oczywiście, przeszukać całą lokację, przetransportować na specjalne postumenty/przyciski kamienne bloki, które z biegiem czasu zastępują wymagające stałego dokarmiania robaczki, następnie skutecznie wygryzione (nie dosłownie, rzecz jasna) przez drobne, strachliwe istotki, które na widok naszego Minimka zaczynają biec w przeciwną stronę, aż nie natrafią na zdolną je zatrzymać przeszkodę. Takie "żywe bloki" to nie tylko ozdoba, ale przede wszystkim dodatkowy współczynnik trudności. Transport do celu często utrudniają przeszkody, które jednak zawsze da się ominąć w pomysłowy sposób. Do rozwiązania łamigłówek przydadzą się również unikalne umiejętności naszych Minimków - hipnoza Batamesza, siła Selenii i niezwykłe zdolności akrobatyczne Artura. Ogółem, dzięki prostym, choć szalenie logicznym zagadkom, gra nabiera nietypowego kształtu. Fragmenty te przypominają podobne, znane z... nowej trylogii Prince of Persia. Są jednak ciekawsze i pełniejsze. Dzięki nim gra faktycznie "bawiąc uczy, a ucząc bawi". I nie jest to tylko wyświechtany frazes. Od Ubisoftu autorzy zapożyczyli zresztą sposób pokonywania większości bossów. Aby takowy padł plackiem zazwyczaj należy wcisnąć odpowiednio szybko pojawiającą się na ekranie kombinację klawiszy, czemu towarzyszy stosowna animacja.

Walka o klienta

Zabawa jest dłuższa niż w większości konkurencyjnych produkcji. Zdecydowanie urozmaicają ją liczne minigierki - od lotu na grzbiecie moskitów, przez hipnozę strażników, aż po przejażdżkę zabawkowym samochodzikiem. Rozgrywkę uprzyjemniają również nagłe zwroty akcji, które w ten, czy w inny sposób wpływają na formułę gry. W pewnym momencie na przykład bohaterowie rozdzielają się. Batamesz stara się dołączyć do towarzyszy, od których został siłą zabrany, Selenia toruje mu drogę strzelając z pobliskiego działa do wrogów i gasząc specjalnymi pociskami ogień, przeszkadzający księciu w skracaniu dystansu dzielącego od przyjaciół, a Artur walczy w powietrzu na grzbiecie podkradzionego uprzednio komara.

Oprawa nie powala na kolana. Muzyka jest na tyle sugestywna, że... nie zwraca się na nią uwagi. Ot - stany średnie. Trzeba przyznać, że stanowi dobre tło dla wydarzeń na ekranie, kiedy trzeba podkreśla beztroskę i spokój, innym razem jeszcze bardziej podkręca nastrój ciągłego napięcia i zagrożenia. Jednak niespecjalnie wybija się ponad normy, do których przyzwyczaiła nas konkurencja. O grafice nie da się powiedzieć nic więcej, ponad to, że jest dość przyzwoicie. Modele postaci Artura, Selenii i Batamesza sprawiają dobre wrażenie - reszta to już jednak nie ta klasa. Płaskie tekstury, schematyczne i proste obiekty nijak nie podnoszą oceny gry. Na plus trzeba jednak zaliczyć niesamowitą zgodność z filmem. Niektóre lokacje są nie tyle inspirowane obrazem Bessona, co stanowią w większym, lub mniejszym stopniu kopię miejsc prosto z wielkiego ekranu.

Co w trawie zgrzyta?

Gra momentami potrafi zirytować. Co prawda gromadzenie specjalnych jaj, dzięki którym możemy regenerować siły Minimków podczas walki to fajny patent, jednak utrata ich wszystkich po śmierci, o którą tutaj niekiedy łatwiej niż o zmianę prezesa Telewizji Publicznej to poronione rozwiązanie. Zwłaszcza, że, ponieważ postaci nie są zdolne do chwytania krawędzi platform (poza Arturem, ale i on potrafi zwisać jedynie na specjalnie oznaczonych belkach), skakać trzeba z naprawdę chirurgiczną dokładnością. Pewnego razu wróg bombarduje planszę specjalnymi pociskami, a trafienie jednym (!) z nich już kończy się spotkaniem z kostuchą. I choć skompletowanie zestawu jajek nie stanowi specjalnie trudnego wyzwania - wielokrotne powtarzanie tych samych fragmentów misji potrafi zdenerwować. Tym bardziej, że ponieważ zapisu w dowolnym momencie nie ma, musimy zaliczyć na raz cały, często dość obszerny fragment gry.

AI naszych towarzyszy nie nastraja specjalnie optymistycznie. Pozostała dwójka Minimków podczas walki stanowi raczej tracącą od czasu do czasu energię ozdobę niezdolną tak do dobicia przeciwnika, jak i obrony nas w chwili, gdy jej szczególnie potrzebujemy. Na minus należy też zaliczyć słabą pracę kamery, choć to bolączka większości platformerów, która niekiedy skutecznie utrudnia zabawę.

Do koszyka?

REKLAMA

Na ostatku warto wspomnieć o tym, że podczas gry uwalniamy uwięzione przez Sługusów Mul-Mule, maleńkie, puchate stworki, za którymi przepadają moskity i które, po zwróceniu wolności, odwdzięczają się nam, otwierając tajemne przejścia. W tych znajdujemy z kolei runy, dzięki którym możemy uzyskać dostęp do szeregu materiałów dodatkowych. Swoją drogą prawdziwy majstersztyk programiści przygotowali na koniec gry. Nie chcę zdradzać czym zostaniecie zaskoczeni, ale nasze przygody kończy bardzo miły akcent, który z pewnością umili rozstanie z Minimkami niejednemu koneserowi.

Przy Arturze i Minimkach bawiłem się naprawdę przednio. Produkcja, choć przeciętnie udźwiękowiona i okraszona zaledwie przyzwoitą grafiką - potrafi przyciągnąć sensownymi, choć prostymi łamigłówkami, nietypowym klimatem i całkiem wysoką grywalnością. Warta uwagi, bo przygotowana starannie i z pomysłem groizacja znanego filmu. Idealny prezent dla dzieci w wieku od 7 do 77 lat. Polecam!

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA