Nie uwierzę, że w ogóle miało być inaczej. Demony Da Vinci są tak bardzo inspirowane grą komputerową Assassin's Creed, że aż trudno uwierzyć w brak porozumienia z Ubisoftem. Szkoda tylko, że o samym serialu póki co nie wiadomo co do końca myśleć.
Demony Da Vinci to obok Hannibala i Vikings najgorętszy debiut tej wiosny. Serial opowiada historię jednej z najwybitniejszych postaci w historii tej planety. A w każdym razie byłoby fajnie, gdyby tak właśnie się działo, ponieważ ta produkcja jest raczej wariacją na temat samego Leonardo, którego tutaj ukazano w bardzo komiksowym stylu.
Akcja przenosi nas do Włoch w najbardziej początkowym okresie renesansu. Na tronie papieskim nie zdążył jeszcze osiąść Rodrigo Borgia, którego tak dobrze znamy z historii opowiedzianej na ekranie Showtime, a młody Da Vinci dopiero zaczyna swoje wielkie przygody we Florencji.
Denerwuje mnie w tym serialu cała masa rzeczy. Głównego bohatera gra aktor zupełnie kłócący mi się z wizją Da Vinciego, nawet młodego. Bardziej przypomina na myśl fajtłapowego Morgana, kolegę głównego bohatera serialu "Chuck". Oczywiście trochę bardziej podrasowanego i superbohaterskiego, ale zupełnie niepoważnego z wyglądu i kłócącego się z dostojnym wizerunkiem inteligentnego człowieka renesansu, o jakim mówią nam w szkole. Do takiej roli idealny byłby na przykład facet grający Cesare Borgię w The Borgias. W każdym razie ktoś młody, ale dopasowany do epoki i z inteligentnym cierpieniem w oczach. Zresztą bohaterowie generalnie są dość sporym mankamentem, wszyscy tak bardzo jednowymiarowi, można mieć wrażenie, że już niczym nas nie zaskoczą.
Cały serial ma generalnie ten problem braku dopasowania do konwencji, ostatecznych szlifów. Niby mamy Florencję pod sam koniec XV wieku, ale jednak brak temu miastu jakiejś ostatecznej, renesansowej duszy. Makiety i sztuczne tła w serialu Spartacus potrafiły zrobić o wiele więcej klimatu niż scenografia i statyści Da Vinci, tutaj te lokacje wydają się nierzeczywiste, jakby zupełnie martwe.
Nie jestem też do końca pewien do kogo twórcy zaadresowali swoje dzieło. Z jednej strony Demony Da Vinci cały czas przypominają coś na kształt bajeczki dla dzieci typu "Przygody Merlina", czuć tę dozę infantylnej fabuły i niepoważnego podejścia do tematu, a chwilę potem na ekranie mamy jednak dość bezpardonowe cycki i machiny bitewne odstrzeliwujące przeciwnikom kończyny.
Czemu nawiązania do Assassin's Creed? Serial czerpie z tamtego formatu garściami. Florencja zdaje się naprawdę odwzorowywać tę, która została ukazana w grze. położono nawet nacisk na te same elementy architektury. Główny bohater korzysta z tych samych tricków, z których korzystał Ezio (bomby dymne to akurat zasługa historii, ale na przykład przecinanie linek z ciężarami, by uciec strażnikom i dostać się na dach). Na dodatek papiestwo znowu jest złe, a w tle powiewa wielki sekret rodem z okolic Ziemi Świętej, gdzie w rachubę wchodzą bogowie (czy coś w ten deseń)... żyjący na długo przed chrześcijaństwem.
Na Demony Da Vinci można rzucić okiem, natomiast we mnie serial ten budził wewnętrzny niepokój, ponieważ produkcja ta ma wiele wad, wydaje się niekonsekwentna i wewnętrznie niespójna. Ponieważ jednak ukazały się dopiero dwa odcinki, zastrzegam sobie stanowcze prawo do zmiany tej opinii w każdej chwili. Serial wciąż może jeszcze bardzo ciekawie się rozwinąć, ale też jest niestety prawdopodobne, że te jego wewnętrzne demony pociągną go na samo dno. Parę lat temu mniej więcej w podobny sposób i z podobnymi zarzutami rysował się serial Camelot i anulowano go po pierwszym sezonie.
Wielką zaletą serialu jest to, że niemal równolegle do wersji zachodniej, możemy oglądać go na polskiej stacji FOX.