Marvel dla zdobycia Oscarów udaje, że „Avengers: Koniec gry” nie jest filmem superbohaterskim. To obraza dla Downeya Jra
Filmy superbohaterskie przeważnie nie mogą liczyć na najważniejsze Oscary. Marvel stara się ze wszystkich sił to zmienić, ale strategia promowania roli Roberta Downeya Jra w „Avengers: Koniec gry” poszła za daleko. Firma udaje, że produkcja jest typowym oscarowym dramatem a nie filmem superbohaterskim.
Amerykańska Akademia Filmowa przeważnie nie lubi doceniać filmów superbohaterskich jako gatunku. Dzieła tego typu mogą zazwyczaj liczyć na najwyższe laury w kategoriach technicznych związanych z efektami specjalnymi, dźwiękiem i charakteryzacją, ale nic ponad to. Wyjątkiem była nagroda dla Heatha Ledgera za rolę Jokera w filmie „Mroczny Rycerz”, ale mówiąc całkiem brutalnie, przedwczesna śmierć lubianego aktora okazała się główną siłą napędową tego zwycięstwa. Oscary takie niestety są.
Marvel liczy jednak, że jego najważniejsza produkcja w ponad 10-letniej historii MCU (a przy okazji rekordzista światowego box office), w końcu poruszy serca członków Akademii. Dlatego mimo początkowych sprzeciwów Roberta Downeya Jra wpisano jego nazwisko na listę artystów ubiegających się o Oscary. Konkurencja w kategoriach aktorskich jest w tym roku ogromna (również ze strony grającego w innym filmie superbohaterskim Joaquina Phoenixa), ale jeśli ktokolwiek z obsady „Avengers: Endgame” ma szansę coś zdobyć, to właśnie on.
Problem w tym, że Marvel promuje „Avengers: Koniec gry” jak poważny oscarowy dramat jakich wiele.
Wysyłane przez firmę screenery produkcji sprawiają wrażenie jakby chodziło o czarno-białą, wzruszającą opowieść o przemijaniu. Nieco podobną strategię Marvel Studios przyjęło też przed premierą, gdy większość materiałów wideo dotyczyła trwającej zaledwie kilka minut sekwencji z powoli umierającym w przestrzeni kosmicznej Tonym Starkiem. Ktoś powinien był powiedzieć pracownikom studia, że powtórzenie tej zmyłki po raz drugi nie ma sensu, bo większość osób już widziała „Avengers: Koniec gry”.
The FYC screener for Avengers: Endgame is working very hard to make this movie seem serious. pic.twitter.com/PBtjiYWbg8
— Matt Jacobs (@tarantallegra) November 26, 2019
Z drugiej strony znając przyzwyczajenia akademików można mieć wątpliwości, co do ich zaangażowania w oglądanie wysyłanych ich filmów. W końcu wielu z nich przyznawało się do strachu przed obejrzeniem „Jokera”, a ta produkcja zrobiła przecież prawdziwą furorę. Nie zmienia to jednak faktu, że przyjęciem takiego nastawienia Marvel pokazuje swoją desperację. O Oscary trzeba walczyć zakulisowymi działaniami i lobbyingiem, bo członkom Akademii należy zawsze wytłumaczyć, dlaczego dany film jest jednocześnie inny niż wszystkie pozostałe i dokładnie taki sam jak te, które wygrywały przez lata.
Nie wspominając o tym, że Robert Downey Jr naprawdę zasługuje rolą Iron Mana na lepsze traktowanie i więcej szacunku.
Tony Stark w jego wykonaniu pod każdym względem jest postacią komiksową. Downey Jr nie próbuje uciekać od korzeni gatunku superbohaterskiego. Ale przy okazji wzmacnia swojego bohatera o wcześniej niewidziane u Iron Mana emocje i cechy charakteru. Na przełomie wielu lat stworzył naprawdę udaną i godną pochwał kreację, która wykroczyła poza ramy filmów superbohaterskich.
Czy to oznacza, że zasługuje na Oscara za pierwszoplanową rolę? Tego nie twierdzę, bo w przeciwieństwie do zeszłego roku mocnych kandydatów nie brakuje. Osobiście postawiłbym raczej na Phoenixa, a duże szanse mają też aktorzy z „Irlandczyka” i „The Lighthouse”. Kreowanie „Avengers: Koniec gry” na „Narodziny gwiazdy”, „Green Book” czy jakikolwiek innym film z kategorii Oscar bait nie ma jednak żadnego sensu.
Jeżeli Marvelowi naprawdę zależy na zdobyciu statuetek przez swoją produkcję, to oprócz przykrywania słabości powinni uderzać w jej najmocniejsze strony. Nikt, kto widział „Avengers: Endgame”, nie powie, że to najbardziej sentymentalny i poruszający dramat tego sezonu. Po co więc udawać, że jest inaczej, skoro to kłamstwo szyte wyjątkowo grubymi nićmi? Iron Man w wykonaniu Roberta Downeya Jra budzi w ludziach prawdziwe emocje i to dzięki kilku występom na przestrzeni dekady. Lepiej byłoby pokazać siłę tego przekazu i jego wyjątkowość (czym w dodatku zbyłoby się oskarżenia Scorsese i Coppoli), a nie próbował fałszować uczucia zupełnie innego rodzaju. Ale Marvel najwidoczniej jeszcze tego nie zrozumiał.