Bez wątpienia przeciwnicy superbohaterów w MCU stają się coraz lepsi i ciekawsi. Pokazał to nie tylko Thanos z filmu Avengers: Wojna bez granic, ale nawet niepozorny przeciwnik Spider-Mana – Vulture.
Uwaga, niniejszy tekst zawiera spoilery z filmów Avengers: Wojna bez granic, Spider-Man: Homecoming i Czarna Pantera.
Jednym z największych problemów, jakie mam z filmami o superbohaterach Marvela, jest budowanie fabuły w pobliżu zupełnie nieinteresujących przeciwników. Nie chodzi mi nawet o to, że ci są nudni czy sztampowi. Największy problem z nimi polega na tym, że są bardzo słabo osadzeni w świecie, a ich motywacje nie dość, że są mdłe i przewidywalne, to jeszcze nic nas nie obchodzą. Zwykle nie stoi za nimi jakaś istotna i zrozumiała idea.
Od tej smutnej nieudolności są jednak trzy wyjątki, i to o tyle budujące, że pochodzą one z filmów dość niedawnych co – mam nadzieję - wskazuje pozytywną tendencję. Mam tu na myśli 3 bohaterów: Thanosa, Adriana Toomesa (Vulture) i... Erika Killmongera. Domyślam się, że ten ostatni wybór jest zaskakujący, bo toczyłem już wiele rozmów o najgorszych superłotrach MCU i przeciwnik T'Challi zwykle jest faworytem w tej konkurencji – nie do końca słusznie.
Oczywiście niniejszy tekst bazuje raczej na samych koncepcjach bohaterów i tym, jakimi są w domyśle, co sobą reprezentują. Bo oczywiście ich wykonanie - to jak ostatecznie wypadli w filmie - to temat na trochę inny artykuł.
Thanos z filmu Avengers: Wojna bez granic
Najświeższy jest Thanos i tu już na pierwszy rzut oka widać, że to przeciwnik z krwi i kości. On akurat miał trochę ułatwione zadanie, bo od lat wiedzieliśmy, że ziemscy superbohaterowie będą musieli z nim walczyć, a to znaczy oswajaliśmy się z nim. Jednak jego motywacja wybrzmiała dopiero w Avengers: Wojna bez granic.
W jednej z recenzji znalezionych w sieci usłyszałem, że Thanos był "fanatykiem religijnym". To oczywiście bzdura - tak mógł powiedzieć, ktoś kto Thanosa zna z komiksów, nie z filmu. Kinowy bohater skupiał bowiem wszystkie swoje siły nie w imię religii czy jakiegoś bóstwa. On czuł, że jego obowiązkiem jest zapewnienie równowagi, z której później miałyby wyniknąć pokój i ogólna szczęśliwość. Thanos wierzył, że walcząc z przeludnieniem, niesie wybawienie. Kierowała nim potrzeba naprawienia wszechświata. Bardziej przypominał on szaleńca, dla którego cel uświęca środki, i który dla dobra jednej wartości poświęci inną. Bardziej przypomina on szalonego dyktatora, który burzy zastany porządek. Jednak jego działanie jest podyktowane dramatyczną przeszłością.
Adrian Thoomes z filmu Spider-Man: Homecoming
Zupełnie w innej skali działa Adrian Thoomes. To sól amerykańskiej ziemi: przedsiębiorca, który bierze kredyt na dom, to odpowiedzialny pracodawca bojący się, że po odebraniu mu kontraktu jego ludzie stracą pracę. To w końcu kochający mąż i ojciec. Jego sielanka i amerykański sen kończą się, gdy traci rządowy kontrakt. Zainwestował w niego swoje pieniądze i nagle... wszystko stracił. Tylko dlatego, że wielki gracz, krezus, reprezentant świata wielkiego biznesu odebrał mu państwowe zamówienie. Najgorsze jest to, że stało się to niemalże bez podania przyczyny. A instancją odwoławczą był człowiek, który sprowadził na niego to nieszczęście - Tony Stark.
Doprowadzony na skraj rozpaczy, zmiażdżony przez miliardera i lobbystę Adrian Thoomes jest pod ścianą.
W tym bohaterze skupia się poważna obawa o to, że amerykański sen może być fikcją. Zobaczcie, że uczciwy i poczciwy mężczyzna traci wszystko tylko dlatego, że ktoś potężniejszy od niego podjął taką decyzję. Jego późniejsze działania nie były próbą buntu czy walki z niesprawiedliwością. Thoomes walczył o przetrwanie. O przetrwanie swojej rodziny, swoich pracowników, o to wszystko na co pracował całe swoje życie.
Sytuacja, w której się znalazł, gdyby była opowiedziana inaczej, mogłaby pokazywać antysystemowca, który sprzeciwia się światu finansjery, walczy o prawo do godnego życia bez uprzywilejowanych krezusów. Zwłaszcza jeśli spojrzymy realnie na sytuację Starka, to zauważymy, że chociaż był on geniuszem, to przedsiębiorcą był raczej kiepskim... w przeciwieństwie do Adriana Thoomesa.
Erik Killmonger z filmu Czarna Pantera
Zobaczcie, jak straszliwie wsteczny był system polityczny Wakandy. W każdej chwili król mógł zostać obalony, gdy tylko któremuś z wojowników zachciało się sięgnąć po włócznię. Oczywiście nie mógł tego zrobić zawsze, ale fabuła filmu jasno pokazała nam, że istnieją pewne furtki, które umożliwiają pretendentom do tronu LEGALNE pozbycie się władcy. Jak można rządzić w takich warunkach? A gdyby Shuri – arcyintelignetna siostra T'Challi - chciała wziąć koronę? Czy również musiałaby sięgnąć po włócznię i pojedynkować z jakimś niezbyt rozgarniętym osiłkiem, aby zdobyć władzę w najbardziej rozwiniętym technologicznie państwie świata? Rozumiecie absurd, prawda?
I nagle pojawia się Killomonger. Wykorzystuje ten wadliwy system i wygrywa. Legalnie zdobywa władzę. Jest brutalny, ale przyświeca mu szczytny cel. Chce, aby czarnoskórzy mieszkańcy świata nie byli więcej ignorowani, aby mogli wyzwolić się ze spirali biedy, z gett. Jego plan jest prosty - uzbroić swoich czarnoskórych braci w nowoczesną broń z Wakandy i przewodzić rewolucji. Zauważmy, że Killomonger zna i szanuje historię. Na skraju swojego życia, prosi, aby pochować go w oceanie, gdzie jego przodkowie skakali z niewolniczych statków.
Jego motywacja – naprawienie krzywd i wydobycie braci z biedy – jest słuszna.
Jedynie sposób, w jaki chciał to osiągnąć, może być kontrowersyjny. Jednak po drugiej stronie stoi superbohater, któremu mamy kibicować, i który przedstawiany jest z jak najlepszej strony. T'Challa dopiero pod koniec filmu nauczył się, że izolacjonizm nie ma sensu, ale czy zrobił cokolwiek, aby walczyć z biedą wśród czarnoskórej społeczności? Czy próbował jakoś pomóc pokrzywdzonym? Absolutnie nie! Dodatkowo wykupił budynek mieszkalny, w biednej dzielnicy i postanowił zrobić tam... centrum wymiany technologii. W jaki sposób to ma uratować zmarginalizowaną społeczność?
Z tej perspektywy Killmonger wydaje się znacznie bardziej praktyczny i empatyczniejszy niż T'Challa. Jest też bardziej zdeterminowany do tego, aby zmienić świat. Ale czegóż możemy spodziewać się po władcy, którego siostra posiada prywatne zaawansowane technologicznie laboratorium, a poza stolicą ludzie żyją w drewnianych chatach?
Co łączy tych łotrów?
Nie tylko upór i to, że musieli stoczyć walkę z supebohaterami. Każdy z nich miał wybór. Mógł poddać się przeciwnościom, zrezygnować, ale każdego z nich motywowała silna idea. Każdy z nich przy okazji w pewien sposób utożsamia fobie zachodniego świata. Thanos jest strachem przed odebraniem wolności w imię wyższych, globalnie pojmowanych racji. Thoomes to obawa przed tym, że prosty człowiek doprowadzony do skraju swojej wytrzymałości może zbuntować się przeciwko systemowi i wejść w strefę, w której zniknie z radarów, co oznacza, iż potężne układy władzy i biznesu stracą nad nim kontrolę. Znowu historia Killmongera to strach, że marginalizowane i wykluczone ekonomicznie grupy społeczne mogą sięgnąć po broń i próbować gwałtownie zmienić swoją sytuację.
Każdy z tych bohaterów próbował obalić status quo.
Oczywiście popkultura kształtuje nasze postawy i poglądy, a także jest narzędziem do budowania dominujących narracji. I chociaż bohaterowie, o których pisałem, pełnią odpowiednie i niewdzięczne role, to przynajmniej jednego nie można im odmówić - wreszcie mają sens i wyjątkowo mocno osadzeni są we współczesnym świecie.