REKLAMA

Berlin z „Domu z papieru” odkrywa powiązania świata polityki z mafią. Recenzujemy film „Bagienna cisza”

Pedro Alonso wciela się w poczytnego autora kryminałów w filmie „Bagienna cisza”, w którym rzeczywistość przeplata się z wyobraźnią pisarza.

bagienna cisza netflix recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Niezbyt oryginalny, ale wystarczająco wciągający – tak pokrótce można opisać film „Bagienna cisza”. I właściwie niewiele zostaje do dodania. Hiszpańska produkcja, która jest już dostępna w serwisie Netflix, to nieźle zrobiony thriller, który jednak pozostawia trochę niedosytu bardziej wymagającym widzom. Na podstawowym poziomie opowiada zajmującą historię, ale jednocześnie jest równie płytki jak pojawiająca się w nim metafora miasta przyrównanego do bagna.

Bohaterem filmu jest pisarz, który zaczyna pracę nad swoim kolejnym dziełem. Szukając inspiracji… porywa uniwersyteckiego wykładowcę oraz byłego polityka. Jego zniknięcie wywołuje szereg zdarzeń, które zaczynają się nawarstwiać.

Siłą „Bagiennej ciszy” jest udana warstwa formalna. Zdjęcia i reżyseria, choć dalekie od wybitności, prezentują solidny poziom, który dodatkowo podnosi tę historię na wyższą półkę.

Mimo wszystko nie spodziewajcie się thrillera, który poszarpie wam emocje czy filmu, o którym będziecie myśleć długo po seansie. „Bagienna cisza” to kolejny już film w Netfliksie, który spełnia rolę zapełniacza treści w serwisie, tym razem o produkcje hiszpańskie, kolejne thrillery oraz filmy z Pedro Alonso, który obecnie jest na fali jako aktor kojarzony z serią „Dom z papieru”. Akurat niedawno serial ten miał premierę swojego nowego sezonu. Przypadek? Nie sądzę.

Netflix świadomie i sukcesywnie buduje swoją wirtualną bibliotekę, tak by, po seansie „Domu z papieru” móc polecić za pośrednictwem algorytmów kolejną produkcję z gwiazdą popularnej serii. Pół biedy jeszcze w tym, że, jak pisałem wcześniej, „Bagienna cisza” nie jest filmem jednoznacznie złym czy takim, po którym widać, że powstał kompletnie mechanicznie i z pomocą algorytmów. Znajdziecie tu kilka niezłych i mocnych scen, choć skłamałbym, gdybym stwierdził, że czegoś takiego nie było w thrillerach z ostatnich 15 lat.

Główna intryga jest do bólu banalna i w dodatku rozwiązuje się właściwie nagle, bez wyraźnych scenariuszowych punktów zwrotnych.

REKLAMA

Chwilami wręcz miałem wrażenie, jakby z ostatnich 20 minut, ktoś wyciął co najmniej drugie tyle scen, bo całość dobiega do finału zadziwiająco gładko i beznamiętnie. A i samego Alonso nie zobaczymy tu wcale nadmiernie dużo, jego bohater snuje się gdzieś tak trochę w tle tych wszystkich wydarzeń.

Jednak to poczucie nieładu nie przeszkadzało mi zbytnio. Potraktowałem tę opowieść trochę jak strumień świadomości filmowego pisarza. Tym niemniej ów pisarz jest raczej przeciętnej klasy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA