Po teledyskowej opowieści o szkolnej rzeczywistości z youtuberami w roli głównej, jaką było „#Jestem M. Misfit”, Marcin Ziębiński postanowił wziąć na kanwę historię dramatu tysięcy dorosłych Polaków. Temat niby nowy, ale podejście to samo.
OCENA
W „Banksterach” Marcin Ziębiński podejmuje drażliwy społecznie temat frankowiczów. W jego filmie każdy, kto wziął kredyt we frankach szwajcarskich, padł ofiarą spisku maklerów z Wall Street, polityków i prezesów banków. Wszyscy oni byli świadomi konsekwencji swoich czynów i zdawali sobie sprawę, że ich działania doprowadzą do załamania całej gospodarki w naszym państwie, a ludzie zostaną pozbawieni środków do życia. Mimo to zdecydowali się na ruch, dzięki któremu łatwo się wzbogacą. Nie do końca tak to wyglądało, ale reżyser sprawnie miesza prawdę z fikcją, łącząc wydarzenia, jakie miały miejsce podczas ogólnoświatowego kryzysu finansowego w latach 2007-2009, z sytuacją Polski i jej obywateli. Pomija jednak wszelkie szczegóły, więc nie mamy szans dowiedzieć się, jakie dokładnie ekonomiczne mechanizmy zostały wprawione w ruch.
Podobny temat podejmował Adam McKay w „Big Short”.
Amerykański reżyser wykorzystał camea kolejnych gwiazd, aby wytłumaczyć widzom, co dokładnie zaszło. Margot Robbie w wannie czy Selena Gomez w kasynie uczyniły jego opowieść zrozumiałą i wiarygodną. Ziębińskiego to zupełnie nie interesuje. Woli kręcić się w kółko, utykając w spirali uproszczeń i powtórzeń. Zamiast zabrać nas za kulisy afery, nadać jej realistycznego wymiaru, pokazuje ją niczym wymysł zwolenników teorii spiskowych. I chociaż zależy mu na realizmie, bo osadza swoją opowieść w konkretnym miejscu i czasie, o czym nieustannie przypominają nam napisy pojawiające się u dołu ekranu, nie to jest największym grzechem tej produkcji. Łatwo byłoby przymknąć na to oko, gdybyśmy mogli zaangażować się w fabułę. A tego zrobić nie sposób.
Ziębiński porusza się w obszarze ważkich problemów społecznych. Mamy tu Mateusza (Antoni Królikowski), który wraz z żoną i córką pragnie wyprowadzić się od teściowej. Jego biznesowy partner Artur (Rafał Zawierucha) próbuje znaleźć pieniądze, aby rozwinąć wspólną firmę. Prezes banku Adam (Tomasz Karolak) wykorzystuje seksualnie podwładną Karolinę (Katarzyna Zawadzka), a ta mobbinguje swoich pracowników, zmuszając ich do wciskania klientom niekorzystnych kredytów walutowych. Niczym u Patryka Vegi pojawia się tu zbyt wiele postaci i wątków, aby reżyser mógł nad nimi zapanować. Przez wszechobecny chaos pływa tylko po powierzchni podejmowanych tematów, nie potrafiąc zgłębić żadnego z nich.
Problemem są w tym wypadku zbyt płaskie i jednowymiarowe postacie.
Do rangi symbolu cierpienia Mateusza urasta łańcuch na drzwiach notorycznie zakładany przez teściową, kiedy wychodzi. Polak w Nowym Jorku musi mieć neonową lampę w kształcie Statui Wolności, a pracownicy banku wciągać koks na firmowej imprezie. Adam wchodzi do Karoliny z prostytutką jak do siebie i namawia ją na trójkącik, a Artur przeklina do telefonu. Świat przedstawiony zamieszkują archetypy. Żeby wyrobić sobie o nich jakieś zdanie, musimy sięgnąć pamięcią do innych tego typu opowieści, a o zrozumieniu relacji zachodzącymi między wszystkimi bohaterami można zapomnieć.
Podejście reżysera mogło sprawdzić się w jego poprzednim filmie „#Jestem M. Misfit”, gdzie już sama konwencja high school drama pozwalała, a wręcz nakazywała na uproszczenia i umieszczenie bohaterów w jasno zdefiniowanych gatunkowo licealnych klikach. „Banksterzy” to jednak zupełnie inna bajka. Ziębiński miesza tu zaangażowany dramat społeczny z melodramatem rodzinnym i doprawia je political fiction, thrillerem ekonomicznym i kinem zemsty (serio!), a to wymaga zupełnie innej wrażliwości. Doskonale rozumieją to aktorzy i robią co mogą, aby wycisnąć ze scenariusza ile tylko się da.
Dość powiedzieć, że bardzo przyjemnie patrzy się na Tomasza Karolaka, który po raz kolejny w swojej karierze bawi się rolą czarnego charakteru.
Jest oczywiście nieco przerysowany i komiksowy, ale nigdy nie przekracza granicy groteski. Katarzyna Zawadzka po „Bad Boyu” ma wprawę w kreowaniu twardych kobiet. I chociaż najczęściej chodzi po banku z zacięciem na twarzy i krzyczy na swoich pracowników, to najbardziej zapada w pamięć, kiedy dodaje swojej postaci nieco ciepła w pierwszych i ostatnich scenach filmu. Nie jest to jednak najlepszy występ Antoniego Królikowskiego. Gra on na przyzwoitym poziomie. Tak jak inni ma jednak ograniczone pole do popisu. Sposób w jaki napisano postacie nie pozwala nikomu w pełni rozwinąć skrzydeł. Brakuje jakiejkolwiek nadbudowy psychologicznej, pozwalającej im wczuć się w sytuacje, w jakiej znaleźli się ich bohaterowie.
W scenach, które aż się proszą o odrobinę realizmu, Ziębiński woli uciekać w gatunkową przesadę. Ciągle lawiruje między kolejnymi tonacjami, nie potrafiąc z żadnej z nich wycisnąć jakiegokolwiek ładunku emocjonalnego. Zmarnowany potencjał bije po oczach równie mocno co stockowe ujęcia Gdyni, Warszawy i Nowego Jorku. Są tu zadatki na ciętą satyrę polityczno-społeczną, ale reżyser opowiada swoją historię niczym kolejną polską komedię romantyczną, przez co traktuje podjęty przez siebie temat po macoszemu. Nie ma jednak wątpliwości, że dzięki temu „Banksterzy” zyskuje tę samą siłę, co kolejne produkcje sygnowane nazwiskiem wspomnianego już Patryka Vegi. A to może przyciągnąć do kin sporą rzeszę widzów. Film nie wywoła szerszej dyskusji na temat systemu bankowego w naszym kraju, ale jako crowd-pleaser może sprawdzić się całkiem nieźle.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.