REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Klęska urodzaju. Bastille "Wild World", recenzja sPlay

Druga, długo oczekiwana płyta Bastille z jednej strony imponuje swoją zawartością, ale z drugiej cierpi na przypadłość z cyklu: "co za dużo to niezdrowo".

14.09.2016
20:15
Bastille "Wild World" - Klęska urodzaju. Recenzja płyty
REKLAMA


Tęsknię za czasami (w sumie to wtedy mnie jeszcze na świecie nie było), kiedy to płyty muzyczne trwały maksymalnie 40 minut i składały się z kawałków, które na danym albumie powinny się znaleźć, bez żadnych typowych zapchajdziur. Dziś, niestety, popowe (i nie tylko) krążki to zaledwie kilka hiciorów otoczonych w większości nijakimi i łatwo zapominalnymi piosenkami.

REKLAMA

I niestety "Wild World" od Bastille powiela trochę ten schemat.

bastille_wild_world class="wp-image-74157"

Pełna wersja albumu zawiera aż 19 utworów i trwa ok. godziny. To zdecydowanie za dużo jak na płytę czysto rozrywkową ze schematycznymi kawałkami typu refren-zwrotka-refren.

Oczywiście, czasem zdarzają się popowe arcydzieła, które mogą trwać 60 minut i więcej, ale bardzo rzadko owa formuła się sprawdza. Bastille padło właśnie ofiarą takiego konceptu. Zupełnie niepotrzebnego. Bo gdy słuchamy "Wild World" to nietrudno natrafić tu na udane i dobre kawałki popowe. Sęk w tym, że porozrzucane są po całej płycie, no i jest ich raptem kilka, więc giną w zalewie monotonii dość podobnych do siebie kawałków. Gdyby album zawierał standardowe ok. 10 utworów to spokojnie możnaby mówić o tanecznej płycie roku, no ale gdy dostajemy prawie 20 kawałków, to nie ma siły, by wszystkie były udane, choćby nie wiem jak wybitnymi kompozytorami i tekściarzami byli Dan Smith i spółka.

Trochę szkoda, bo taki singlowy Good Grief prezentuje się naprawdę dobrze. Zaczyna się kapitalną linią basu rodzącą skojarzenia z Under Pressure Queen. Currents odznacza się znakomitą rytmiką i bogatą aranżacją. Jest też świetna ballada An Act of Kindness utrzymana jednak w dynamicznie zmiennym tempie. Produkcyjnie stoi to wszystko na najwyższym poziomie.

No, ale po prostu za dużo tego. Całość przemija niewiadomo kiedy.  Utwory, przeważnie krótkie (trwające niewiele ponad 3 minuty), zlewają się w jedną całość; szybko wypadają z ucha i po skończeniu płyty zostaje nam pustka. Wprawdzie z poczuciem fajnie spędzonego czasu, ale jednak także z poczuciem tego, że można go było lepiej wykorzystać.

"Wild World" Bastille wygrywa jeśli skupimy się na poszczególnych kawałkach, a nie na całości.

REKLAMA

Brzmieniowo dzieje się naprawdę dużo; płyta ta odznacza się też fajnym, pogodnym feelingiem i z pewnością niejeden kawałek z niej zagości na klubowych parkietach.

Być może w sumie taki był zamysł Bastille – stworzyć album idealnie skrojony pod dzisiejszego słuchacza, który przeważnie korzysta z platform streamingowych i słucha pojedynczych numerów, a nie całych płyt. Jeśli tak, to "Wild World" można uznać za dzieło w pełni udane w swoim gatunku. Z pewnością sprawdzi się kapitalnie podczas coraz dłuższych i ciemnych wieczorów.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA