Obserwując branżowe poczynania i bolączki developerów, nie można uciekać się do określenia "sztuką" gry wybitnej. Na taki status naprawdę zasługuje wyłącznie kontynuacja danego tytułu, która jest nie tylko wierną kopią i powieleniem dotychczasowych schematów, ale czymś więcej. Bad Company wydaje się być takowym tytułem.
Znana szerokiej społeczności graczy seria Battlefield zdążyła zawitać niemalże na każdą dostępną platformę, czyniąc niemały zamęt w sieciowych rozgrywkach i portfelach rozochoconych graczy. Battlefield to zarazem jeden z czołowych filarów produkcji EA Games - marka, która mówi sama za siebie. W dobie konsol nowej generacji (uwielbiam to określenie) marketingowa papka ze strony developerów wydaje się być chlebem powszednim - wystarczy czytać/oglądać oficjalne zapowiedzi czy screenshoty. Jednak wbrew domysłom część tych obietnic wydaje się być bliska urzeczywistnieniu.
Bad Company to produkt całkowicie innowacyjny, biorąc pod uwagę większość aspektów znanych z poprzednich części. Już sam tryb Single Player daje poczucie "pełnoprawnej" gry - o ile dotychczas wydawał się przystawką, tak teraz stanowi konkretny kawałek szarpaniny, bowiem zdecydowano się na oprawienie wojennej zawieruchy w ramy fabularne. Nasza tożsamość to niejaki Preston Marlowe - najemny żołnierz, który wraz z kilkoma kompanami podejmuje się karkołomnych akcji, oczywiście za uiszczeniem sowitej zapłaty. Natomiast teren działań dotknie "bardzo dziki wschód" Europy.
Wyszukane pomysły twórców odnośnie nowych patentów zaspokoić ma nowy silnik graficzny - Frostbite, na którym będzie się opierać cała mechanika gry. Najczęściej padające słowo to "interaktywność" - co przekłada się głównie na nieograniczoną możliwość destrukcji. To z kolei wymusza na graczu wzmożoną ilość ruchu i znajdywania nowych, dogodnych pozycji - nietrudno więc sobie wyobrazić daną miejscówkę po kilku minutach wymiany ognia w towarzystwie jednostek zmechanizowanych. Dosłownie wszystko jest podatne na niszczycielską inwencję gracza, co stanowi smaczek sam w sobie. Od nas zależeć będzie, w jaki sposób pozbędziemy się wrogów - metodą cichego zabójcy a'la Sam Fisher lub bliskowschodniego samobójcy, wpadając wprost pod celownik oponenta. Zaś grafika to istny majstersztyk - począwszy od wykonania lokacji, kończąc na detalach uposażenia. Zmienne warunki pogodowe, pory dnia i nocy oraz bezkresne plansze dające ogromne pole do popisu amatorom wszelakich pojazdów, statków powietrznych i ciężkiej artylerii. Takowych "zabawek" jest naprawdę multum - wsparcie powietrzne na zasadzie podawanych współrzędnych, samonaprowadzające się rakiety etc.
Tryb multiplayer? Niespełna dwa miesiące przed premierą, zaś sam developer niespecjalnie kwapi się do udzielenia konkretnych informacji. Co do jednego można mieć pewność - jeśli jakikolwiek aspekt miałby ulec zmianie, to na pewno odbędzie się to z korzyścią dla gracza. Co ciekawe, metodą na szybkie zregenerowanie nadszarpniętego życia nie będzie znane wszem i wobec "przeczekanie w bezpiecznym miejscu" - w tym przypadku użyteczna okaże się solidna dawka wstrzykniętej adrenaliny. Udźwiękowienie (podobnie jak reszta elementów składających się na całość) to różnorodny wachlarz wybuchów, strzałów i podobnego akompaniamentu. Kolejnym zadziwiającym wręcz oświadczeniem jest to ze strony "odpowiedzialnego" za oprawę audio - otóż zakradający się z tyłu przeciwnik nie pozostanie nieusłyszany, co niejako warunkuje szanse "przeżycia".
Co by nie mówić - sam tytuł nie pozostawia wątpliwości co do ostatecznej jakości produktu, który dane będzie nam ujrzeć w najbliższym czasie. Single Player z prawdziwego zdarzenia, miażdżący multiplayer, no i to wszystko podane w nienagannej oprawie audio-video.