REKLAMA

60 lat minęło – The Beach Boys „Pet Sounds”. Recenzja sPlay

Aż trudno uwierzyć, że już ponad pół stulecia minęło od premiery jednej z najważniejszych i najlepszych płyt w historii muzyki rozrywkowej.

60 lat minęło – The Beach Boys „Pet Sounds”. Recenzja sPlay
REKLAMA
REKLAMA

Jeszcze bardziej trudne do uwierzenia jest to, że za jej nagranie odpowiedzialna jest grupa The Beach Boys, kojarzona głównie z lekkostrawnymi piosenkami o wakacyjnych miłostkach i surferach.

pet-sounds-recenzja

„Pet Sounds” to dzieło, które zrodziło się w głowie niemalże jako autorski projekt członka The Beach Boys, Briana Wilsona. Dotychczasowy repertuar grupy zaczął coraz bardziej mu uwierać, a do tego obserwował bacznie postępujący rozwój muzyczny ich bezpośredniej konkurencji, czyli Beatlesów, którzy w połowie lat 60. Zaczęli przecierać nowe szlaki w muzyce rockowej i popowej. Dla Williamsa było to „teraz albo nigdy”. I udało mu się. Udowodnił, że nie jest tylko i wyłącznie rozkapryszoną gwiazdką popu, która ma ochotę na szczyptę ekstrawagancji.

Kompozycje i dźwięki jakie kołatały się w głowie Williamsa okazały się tym, czego w latach 60.szeroko rozumiana muzyka rozrywkowa nie znała.

Trzonem każdego utworu są wspaniałe, nośne i od razu wpadające w ucho melodie oraz teksty, w których co jakiś czas przebija się nuta melancholii. Słychać to już od samego startu, w jednym z najbardziej znanych kawałków w historii, czyli Wouldn’t It Be Nice.

Tym co jednak odróżniało tym razem przeboje The Beach Boys od innych, była ich konstrukcja, liczne zmiany tempa, niestandardowe metrum; niesamowicie brzmiące harmonie wokalne. Do tego dochodziły wpływy muzyki folkowej, trochę jazzu, muzyki klasycznej, progresywnego rocka, którego tak w ogóle „Pet Sounds” jest jednym z prekursorów.

Sam proces nagrywania i instrumentarium użyte przy produkcji „Pet Sounds” to historia nadająca się na książkę albo film (zresztą takowy powstał, polecam gorąco znakomity „Love&Mercy” ze świetnym Paulem Dano w roli Briana Wilsona).

„Pet Sounds” po dziś dzień jest jedną z najbogatszych brzmieniowo płyt wszech czasów. Czego tu nie ma!

Na płycie można usłyszeć organy, gitary, fortepiany, bębny, flety, gitary, tamburyny, trąbki, klawesyny, dzwonki od roweru, puszki po Coca-Coli, szczekające psy i . Wszystko to razem łączy się w niebywałą i wielobarwną ścianę dźwięku, która brzmi obłędnie (jeśli oczywiście ma się dobry sprzęt albo chociaż solidne słuchawki).

Najbardziej niesamowite w tym wszystkim jest to, że Wilson z jednej strony spełnił swoje muzyczne i audiofilskie ambicje, tworząc dzieło sztuki, udowadniające, że z muzyki popowej można wycisnąć arcydzieło. Natomiast udało mu się także wykreować muzykę ponadczasową, lekką, bezpretensjonalną.

„Pet Sounds” było w swoich czasach płytą nie tyle przełomową, co wręcz rewolucyjną. Gdyby nie ona, współczesna muzyka popowa, rockowa i folkowa brzmiałaby zupełnie inaczej. Album ten otworzył nowe możliwości zarówno przed słuchaczami jak i samymi muzykami, którzy dostali najlepszy z możliwych przykładów na to w jakim kierunku można się rozwijać.

REKLAMA

Warto nadmienić, że arcydzieła, takie jak „Pet Sounds” nie powstają ot tak, bezboleśnie i z łatwością. Wilson zapłacił dość sporą cenę za swój geniusz – podczas powstawania płyty zaczął nadużywać narkotyków, popadł w problemy alkoholowe, następnie pojawiła się seria załamań nerwowych i zaburzeń psychicznych. Muzyk długie lata dochodził do siebie. Ale tak to już jest z tymi wrażliwymi duszami, które słyszą trochę więcej.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA