Canal+ nie zachwyca. Belfer zawsze taki był, czy tylko dobrze maskował się w Dobrowicach?
Belfer w najnowszym odcinku rozpoczyna kolejną niebezpieczną grę, której zasad nie znamy. We wrocławskim liceum pojawia się stara znajoma z Dobrowic. Niestety wraz z nią Canal+ do serialu wprowadza jeszcze więcej przaśnej polskości.
OCENA
W tekście znajdują się delikatne spoilery z 5. odcinka 2. serii Belfra.
Przeniesienie akcji do Wrocławia, zupełnie nowa obsada i nowa historia - tym Canal+ kusił widzów w zapowiedziach 2. sezonu serialu Belfer. W praktyce okazuje się, że tytułowy bohater już po kilku odcinkach wrócił do miasta, będącego miejscem akcji pierwszej serii, a twórcy nie umieli na dobre pożegnać starych bohaterów.
Intryga w 2. sezonie Belfra jest szyta bardzo grubymi nićmi.
Nęcono nas wciągającą fabułą, a tymczasem po pięciu epizodach nadal nie wiadomo, o co w tym wszystkim chodzi. Nie dano nam zagadki, która spędzałaby nam sen z powiek. Nie mamy nawet dobrej odpowiedzi na pytanie, dlaczego właściwie Centralne Biuro Śledcze Policji interesuje się tym konkretnym liceum.
Serial jedynie zasugerował, że misja Zawadzkiego ma związek z tajemniczą organizacją preppersów, którzy przygotowują się na koniec świata. Możliwe, że szykują zamach terrorystyczny, a w ich tajemniczą organizację wciągnięci są wrocławscy licealiści. Wątek nastolatków z elitarnej szkoły wygląda jednak nadal tylko jak pretekst, by spiąć nową fabułę z tytułowym belfrem.
Z jakiej strony by na to nie patrzeć, nowa historia nie trzyma się kupy.
Mamy uczniów wraz z ich związkami i typowymi licealnymi dramatami. Mamy domorosłego specjalistę od internetu, który wyśledził w komiczny sposób crackera-janusza. Mamy wreszcie Zawadzkiego, który snuje się po Wrocławiu i nie do końca wie, co ze sobą zrobić. Dorzucono do tego wątek niespodziewanej ciąży i zazdrości, którego aktorzy w ogóle nie umieją widzom sprzedać.
Scenarzyści w 2. serii żonglują motywami i tajemnicami, ale nie umieją porwać widza. Historia morderstwa Asi Walewskiej, które było w założeniach przecież bliźniacze do śmierci Laury Palmer w Twin Peaks, dawała punkt zaczepienia do rozważań i cotygodniowych dywagacji. W drugim sezonie, który już tak wyraźnej inspiracji znikąd nie czerpie, wszystko się rozmyło.
Powrót serialowej Eweliny może za to dać widzom niezdrową satysfakcję.
Bohaterka, która swoimi machinacjami doprowadziła do śmierci Asi Walewskiej, nigdy nie została ukarana za swoje czyny. Nie pociągnięto jej do odpowiedzialności, a jedyne, z czym się spotkała, to ostracyzm społeczny w szkole. Niestety wciągnięcie jej do 2. serii, które nie jest w żadnym razie wiarygodne, spłyca gorzkie i dające do myślenia zakończenie pierwszej.
Oczywiście dla widzów to łakomy kąsek. Trudno nie uśmiechnąć się na myśl, że osoba o takim paskudnym charakterze skończyła w jakiejś dziurze. Zamiast żyć, tylko egzystuje, łykając co i rusz tabletki. Dostaliśmy dowód na to, że sprawiedliwość jednak w przewrotny sposób ją dosięgnęła.
Niepełnoletnia dziewczyna staje się ostatnią deską ratunku belfra i organów ścigania.
Zawadzki wyciąga osobę odpowiedzialną za śmierć jego córki z bagna i daje jej drugą szansę. Oczywiście nonszalancko zauważa, że misja jego nowej tajnej agentki będzie niebezpieczna, ale trudno spodziewać się po tym wątku czegokolwiek innego jak rehabilitacji bohaterki ubranej w ramy klasycznej historii odkupienia win.
Nie kupuję tego. Ewelina była w pełni świadoma tego, co zrobiła. Żałowała nie o swoich czynów, tylko tego, że te wyszły na jaw. Jej zamknięta historia doczekała się kolejnego rozdziału, który wypacza zakończenie poprzedniej serii. A wszystko po to, by pokazać widzom znajomą twarz i wywołać kontrowersje. Serialowy świat staje się tym samym za mały, klaustrofobiczny.
Belfrowi coraz bliżej do produkcji TVN-u niż światowej klasy telewizji od HBO.
Z każdym kolejnym odcinkiem kontrast pomiędzy drugim sezonem hitu Canal+, a emitowaną niedawno Watahą jest coraz większy.
Piszę to z bólem serca, bo naprawdę kibicowałem Canal+. Telewizja publiczna i polskie stacje takie jak Polsat czy TVN nie mają zbyt wielkich ambicji. Widzowie z Polski zdani są na stacje komercyjne takie jak HBO i Canal+. Tak jak jednak Wataha w 2. serii wspina się na wyżyny, jeśli chodzi o scenariusz i realizację, tak Belfer równa w dół.
Nieporywającą historię doprawiono drętwymi dialogami.
Pomiędzy bohaterami brakuje chemii. Twórcy wykorzystują do przesady i bez smaku wyświechtane motywy. Roznegliżowana niepełnoletnia nastolatka w mieszkaniu bohatera, do którego przyjechała właśnie jego ciężarna dziewczyna? Nawet na papierze ta scena dobrze nie wygląda, a realizacja wywołała u mnie salwę śmiechu.
Belfer momentami przypomina wręcz polskie telenowele. Zamiast zrobić serial na poziomie, Canal+ stara się przypodobać mniej wymagającemu masowemu widzowi, serwując co i rusz zwroty akcji i siląc się na kontrowersje - ale nie dające do myślenia, a takie rodem z Faktu, Super Expressu lub Pudelka.
Możliwe, że Belfer od zawsze taki był, tylko po prostu dobrze się maskował w Dobrowicach.
W małym prowincjonalnym miasteczku takie zakorzenienie bohaterów w kiczowatej swojskości wyglądało naturalnie. Po przeprowadzce do Wrocławia widać ogromny dysonans pomiędzy światem znanym z serialu a tym, w którym żyjemy. Rzeczywistość Belfra to raczej niezamierzona karykatura.
Mam wrażenie, że podczas procesu produkcyjnego, zamiast skupić się na dobrej historii, twórcy zrobili sobie listę punktów do odhaczenia w 2. serii. Stworzenie pomiędzy kolejnymi aktami opowieści związku przyczynowo-skutkowego zeszło na drugi plan, a w efekcie wszystkim rządzi deus ex machina.