Bill Maher twierdzi, że komiksy są tylko dla dzieci. Szkoda, że nie ma pojęcia, o czym mówi
Dłuższą chwilę zastanawiałem się, czy ta dyskusja ma w ogóle sens. Możemy przecież założyć, że Bill Maher zwyczajnie, jak to się mówi, trolluje, albo zarzuca przynętę i wzbudza kontrowersję zupełnie celowo.
I chociaż to założenie musi zakładać ogromny cynizm komika i prezentera, to jednak – powiedzmy sobie to otwarcie – nie byłoby to specjalnie zaskakujące.
Zaczęło się w zeszłym roku.
Bill Maher – telewizyjna osobowość, komik i człowiek prowadzący program HBO „Real time with Bill Maher” - przygotował krótki wpis na blogu. Odnosił się w nim do śmierci Stana Lee. To typowa sytuacja, w której ktoś nie wykorzystuje szansy, aby pomilczeć, jeśli nie ma wiele do powiedzenia. Maherowi wydawało się jednak, że niedługo po śmierci człowieka, który cała swoją osobą kojarzył się z amerykańskim komiksem, warto jest zakwestionować jego spuściznę. Powiedzmy nawet życzliwie, że nie chodziło o to, aby skrytykować niedawno zmarłego, a o to, że Maher ma problem ze zrozumieniem fenomenu komiksów w ogóle.
Kilka dni temu w swoim wieczornym programie Bill Maher poświęcił parę minut postowi sprzed kilku miesięcy. Odniósł się między innymi do tego, że jego wpis nie był skierowany przeciwko Stanowi Lee. A jedynie ludziom, którzy uważają komiks za literaturę - mówiąc w uproszczeniu. Sam fakt, że żart czy swoje stanowisko trzeba kilka miesięcy później jeszcze tłumaczyć, nie najlepiej świadczy o samym żarcie i opowiadającym.
Rzecz jednak w tym, że nawet jeśli Bill Maher żartuje, prowokuje (chociaż robi to w dość niestosownym momencie) i tak naprawdę nie jest w stanie zmrużyć oka bez przejrzenia kilku komiksowych pasków, bo nic nie bawi go bardziej niż „Fistaszki”, a jego publiczne wypowiedzi to tylko poza, to jest w tych jego dowcipach coś, co często wraca przy okazji dyskusji o komiksach.
Komiksy są dla dzieci.
Maher znaczną część swojej argumentacji opiera o to, że komiksy są niepoważne, są dla dzieci. Nie podoba mu się, że ktoś podnosi komiks do rangi literatury. W końcu, że obrazkowe historie nie zostają porzucone przez dorosłych ludzi na rzecz „książek bez obrazków”.
Ten żart mógłby być jednak jeszcze śmieszniejszy, gdyby do jednego worka wrzucić wszystkie sztuki wizualne. Powiedzieć na przykład, że programy rozrywkowe i wieczorne show telewizyjne, to strata czasu. Po drodze obrazić widzów, na przykład mówiąc, że zamiast czytać bardzo dowcipnego skądinąd Szekspira, wolą oglądać tanią rozrywkę dla mas i do tego uważają się za inteligentnych. Można przy okazji obrazić osobiście Billa Mahera, natrząsając się jego wieku. Nie zapomnijmy oblać tego wszystkiego komediowym kontekstem. To oczywiście absurd. Ale Maher bazuje na właśnie takich uproszczeniach.
Są one tak głębokie, że równie dobrze można by je sprowadzić do napisu na murze: „je*ać komiksy”. Wrzucenie do jednego worka komiksów niskich lotów (bo są takie) i całej reszty, często wybitnych opowieści obrazkowych jest tak głupie jak powiedzenie, że cała telewizja, kino itp. są beznadziejne, bo widziało się „Trudne sprawy". Dość brawurowe jest krytykowanie sztuki tylko ze względu na środki, którymi się posługuje. Chociaż zapewne Maherowi chodzi o wszystko to, co związane jest superbohaterami, to wydaje się, jakby zapominał, że komiks to nie tylko „peleryniarze". To ogromna i cholernie pojemna tradycja sztuk wizualnych, w której dzieła artystyczne przenikają się z tymi komercyjnymi.
Oczywiście, możemy zabawić się przez chwilę w kwestie definicyjne, że są jeszcze przecież nowele graficzne, które nie są tym samym co „komiksowe zeszyciki”.
Nie bawmy się jednak w rozróżnienia terminologiczne, bo nie chodzi o to, jak wydawany jest produkt, ale jaką historię opowiada.
To, czy opowiada ją za pomocą obrazków, nie ma żadnego znaczenia dla samej historii i tego, co ta wnosi do życia czytelnika czy dyskursu publicznego. Nie chcę nawet przywoływać arcydzieł sztuki komiksowej jak „Maus” czy „Berlin. Miasto kamieni”, bo puryści terminologii się do mnie przyczepią. Ale na przykład „Fistaszki”, które przecież wychodziły w krótkich paskach komiksowych, i teraz bronią się w zbiorczych wydaniach. A ten mały, rozkoszny świat, chociaż sprawia wrażenie infantylnego i czasem wyrwanego z kontekstu, do dzisiaj robi wrażenie złożonością i przenikliwością. Chociaż nie Snoopy i Charlie Brown są już jedynymi z ikon popkultury, nie stracili na aktualności i czasem są w stanie powiedzieć więcej o współczesnym świecie niż mistrzowie literatury, coraz częściej odchodzący w zapomnienie.
I chociaż Bill Maher może uznać, że Szekspir zawsze będzie bardziej wartościowy niż Art Spiegelman, Frank Milller czy Charles M. Schultz, to prawdopodobnie jednak oznacza, że albo nie ma pojęcia czym jest to medium, albo sprawia mu przyjemność wyrażenie mocnych i dość stereotypowych sądów. A to, przyznajmy, jest dość dziecinne.