TVN postanowił poszerzyć obszar zainteresowań wiernych widzów o projektowanie wnętrz. Niestety, najnowszemu reality show, Bitwie o dom, bliżej jest do Ukrytej prawdy, niż do programu umożliwiającego uczestnikom popisanie się swoją kreatywnością. Jest łzawo.
Od czasów Idola, osób pragnących udowodnić, że Polacy to naród o wielu talentach nie brakuje. Było gotowanie, tańczenie, śpiewanie - nawet w nadmiarze i pokazy umiejętności, o jakich nie śniło się nawet najbardziej doświadczonym producentom programów rozrywkowych. W ostatniej z wymienionych kategorii moim numerem jeden pozostaje mężczyzna jedzący bigos na czas - prześmiewcza odskocznia od ośmiolatek o anielskich głosach. Artystyczną sferą, której TVN jeszcze nie opanował, jest projektowanie wnętrz. Na nieszczęście, popularna stacja już spieszy naprawić swój błąd. Jak? Bitwą o dom. Tym razem uczestnicy zyskają szansę na wcielenie się w role architektów. Naturalnie potwierdzą też tezę, że zależnie od potrzeb, zawsze znajdzie się osoba o ponadprzeciętnych zdolnościach, chętna zaprezentować je każdemu, kto zdecyduje się patrzeć.
O ile jeszcze przed obejrzeniem pierwszego odcinka miałam mocne postanowienie, by Bitwie o dom dać szansę i nie postrzegać jej przez pryzmat nieudanych produkcji TVN-u, kilka pierwszych minut odarło mnie ze złudzeń. Po pozostałych kilkudziesięciu, walcząc z poczuciem niesmaku i zażenowania, przeklinałam swój optymizm. Ale po kolei. Główną nagrodą w show jest mieszkanie, umiejscowione na jednym z podwarszawskich osiedli. Pomysł całkiem na czasie, bo kto obecnie nie marzy o własnych czterech kątach i braku konieczności spłacania kredytu przez kolejne pięćdziesiąt lat? Jednakże na tym światłość idei się kończy.
Wyobraźcie sobie, że decydujecie się na udział w programie. Przechodzicie rozmowę kwalifikacyjną z jedną z trzech osób z jury i dostajecie klucze do mieszkania, które przyjdzie Wam urządzić. Idzie Wam kiepsko? Trudno. Odpadniecie szybko i wrócicie do swojej szarej rzeczywistości. Jak na ironię, gorzej, jeśli idzie dobrze. Odkryliście w sobie niespożyte pokłady kreatywności i dotarliście do samego odcinka finałowego. Poświęciliście dziesięć tygodni na uwicie swojego wymarzonego gniazdka. Każdego dnia przez ponad dwa miesiące żywiliście przekonanie, że w końcu się udało, znaleźliście swoje miejsce na świecie, z którego nikt Was nie wyrzuci. I w tym właśnie momencie przegrywacie - musicie opuścić cztery ściany, które zdążyły urosnąć do miana ostatniej kolebki nadziei na lepszy byt. Dość bolesne, jednakże takimi prawami rządzi się reality show i na to się zgodziliście. Jeśli jednak widzowie wybiorą właśnie Was i wygracie, jest lepiej o tyle, że wygraliście i macie nowy dom. Jednakże kamery znikają, na scenie gasną światła i nikt nie przewiduje kolejnych nagród. A pięknie urządzony apartament trzeba utrzymać i trzeba mieć za co żyć pod Warszawą. Nie jest to łatwe, bo nie jesteście spod stolicy, ani nawet z okolic i nie macie pracy. Nie dalej, niż po miesiącu odpowiedź: "patrz jakie mam piękne zasłonki!", na pytanie o to, jak leci, przestanie być zasadna. Szara rzeczywistość dopadnie Was i tutaj. Życzę wiele szczęścia rodzinom, które dostały się do show, jednak wszystko wskazuje na to, że sporo przed nimi do zrobienia.
W jury nie mogło zabraknąć jednej z gwiazd TVN-u. Tym razem padło na Małgorzatę Rozenek, która jeśli zignorować jej obsesyjną chęć posprzątania wszystkiego, jawi się jako budząca sympatię osoba. Tego samego zdecydowanie nie można powiedzieć o Natalii Nguyen - obserwowanie jej niezdecydowania i sposobu, w jaki traktuje odwiedzane rodziny było jak tortura. Bezsprzecznie najjaśniejszym punktem programu był trzeci z jurorów - Tomasz Pągowski, mężczyzna konkretny a zarazem uprzejmy, chciałoby się powiedzieć, że normalny. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Jednakże jedna osoba to za mało, by uratować cały program.
Bitwa o dom jest tytułem mocno nietrafionym. Znacznie więcej sensu miałoby nazwanie najnowszego reality show Bitwa o to, kto ma gorzej, Bitwa o największy życiowy dramat lub Bitwa o to, kto wyciśnie z siebie więcej łez (bo przecież nie z widzów). Jak na razie o tym jest ten program - o ludziach, którzy wiele przeszli i których marzeniem jest wielka zmiana, nowy początek. Niby zapowiedź projektowania przewija się gdzieś w tle, jednak niezwykle trudno dostrzec ją przez zapłakanych uczestników, mówiących o nadziei, czy też terapii dla małżeństwa. Miała być pasja, talent, ciekawe pomysły, a jest jak zwykle, wystarczy poruszająca opowieść, kilka wzruszeń - to dobrze się sprzedaje. Co interesujące, większość uczestników pomimo trudnej przeszłości, aktualnie radzi sobie całkiem dobrze. Większość ma własne mieszkanie, dach nad głową i całkiem spokojną egzystencję. Aż chce się zapytać: co oni robią w tym programie? Przecież takich, którzy nie mają nic, nie brakuje. Przegapili casting?
Umyka mi główna idea Bitwy o dom. Niby miła alternatywa dla tego, co było już wiele razy, niby szansa na pokazanie czegoś innego, pomysłowości i talentu... Niby, bo wciąż nic takiego nie widać, a jeśli już to w minimalnych ilościach. Producenci kierują się zasadą: im uczestnikom gorzej, tym lepiej dla show. Jednocześnie wybierają rodziny, które nie przymierają głodem po to, by następnie usilnie przekonywać widzów, że jest inaczej, że tym, którzy się zakwalifikowali żyje się (albo żyło) naprawdę źle. Odrzucający zamysł i jeszcze bardziej odrzucająca jego realizacja. Być może kiedy odpowiednie rodziny zostaną wybrane, show nabierze tempa i zacznie mieć nieco więcej wspólnego z tym, czego powinno dotyczyć: projektowaniem.