"Nie czas umierać" ma już pierwsze recenzje w sieci. Sprawdźmy, jak pożegnanie Daniela Craiga z rolą Jamesa Bonda oceniają zachodni krytycy.
Nowy Bond nareszcie trafia do kin. "Nie czas umierać" to jeden z pierwszych filmów, których premiery były kilkakrotnie przesuwane ze względu na pandemię. Półtora roku od dnia pierwotnie wyznaczonej premiery w końcu będziemy mogli udać się na seans, by zobaczyć, czy Cary Joji Fukunaga zapewnił Danielowi Craigowi godne pożegnanie. Już niedługo podzielimy się z wami naszymi wrażeniami, tymczasem sprawdzimy recenzje "Nie czas umierać" wystawione mu przez zachodnich krytyków.
W chwili, w której piszę te słowa, film zebrał w popularnym agregatorze Rotten Tomatoes 89% pozytywnych recenzji przy 38. tekstach. Średnia ocen to eleganckie 7,8. Dobrze jest też w poważanym Metacriticu, gdzie udało mu się zdobyć 75 punktów na 100. Co najbardziej podobało się krytykom?
Nie czas umierać znakomicie działa jako pożegnanie Craiga z Bondem.
Przede wszystkim ze względu na to, w jaki sposób został w nim poprowadzony sam Bond. Film pogłębia jego charakter, nie resetuje doświadczeń i pozwala mu odczuć bardziej złożone emocje. Uczłowiecza szpiega. Wątek bezpośrednio związany z głównym bohaterem jest wyjątkowo emocjonalny; recenzenci podkreślają, że w filmie nie brakuje intensywnych scen, a jedną z nich można określić mianem "najbardziej bolesnej" w całej serii. Ten Bond to facet, który pojmuje, że szczyt swojej formy i kariery ma już za sobą, i akceptuje to. Wie, kiedy ugiąć kark. Z godnością.
Fani serii znajdą tu całą masę pomysłowych odniesień do starszych filmów, a nawet książek Iana Flaminga (włącznie z nigdy nieadaptowanymi wątkami). Narracja sprawnie nawarstwia atmosferę smutku i pożegnania. Stare bondowskie tropy są tu nieco uwspółcześnione, a kobietom w końcu nadaje się więcej mocy sprawczej i charakteru.
James Bond jest świetny, ale nowy film jest za długi.
Recenzenci chwalą też muzykę Hanza Zimmera i znakomite zdjęcia Linusa Sandgrena. Większość sekwencji akcji (również tych przerysowanych, nawiązujących do starszych produkcji) zgarnęło pochwały, a sam Fukunaga jako reżyser przeważnie zręcznie zarządzał warstwami: emocjonalną, sensacyjną i oddającą hołd. Ostatecznie film to naprawdę satysfakcjonująca rozrywka.
Wśród narzekań powtarza się zarzut o... zbyt długim czasie trwania filmu. Ten najdłuższy z Bondów wydaje się nieco rozdęty i posiada o kilka scen akcji czy pościgów za dużo, co - zdaniem niektórych - zmniejsza zaangażowanie widza. Kilku dziennikarzy wspomniało, że brakowało im poczucia zagrożenia, wrażenia, że stawka jest prawdziwa. Film nie do końca też wykorzystuje potencjał zdolnych aktorów, których część, wbrew oczekiwaniom, nie dostaje zbyt wiele czasu ekranowego. Parokrotnie dostaje się też głównemu złoczyńcy filmu, określanemu jako "nieciekawy" czy "typowy".