REKLAMA

Botoks wyśrubował drugie najlepsze otwarcie w historii polskiego kina. Nie ma się z czego cieszyć

Na nic zdają się narzekania krytyków, dziennikarzy i niektórych widzów – "Botoks" Patryka Vegi w pierwsze trzy dni od premiery zgromadził rekordową liczbę widzów.

"Botoks" z drugim najlepszym otwarciem w historii polskiego kina
REKLAMA
REKLAMA

Magiczna liczba to 711 tysięcy 906 widzów. Tylu ludzi postanowiło poświęcić swój cenny czas na seans pierwszej w historii kina ekranizacji tabloidowych opowieści ze świata służby zdrowia.

Jak informuje dystrybutor, firma Kino Świat, "Botoks" poszczycić się może najlepszym otwarciem filmu w 2017 roku w naszym kraju.

Jest też drugim wynikiem otwarcia w historii polskiej kinematografii! Pierwsze zajmuje inne dzieło Patryka Vegi, czyli "Pitbull. Niebezpieczne kobiety", które przez pierwsze trzy dni zgromadziło aż 835 tysięcy widzów.

Każda liczba widzów, liczona w setkach tysięcy, obecna na seansie tego typu filmów raczej zasmuca. Nie chodzi mi od razu o to, by wszyscy uczęszczali na Almodovora czy rodzime filmy pokroju "Idy". Są jednak pewne granice dobrego smaku, których filmowcy i widzowie przekraczać, w takiej skali, nie powinni. Nikt oczywiście nie zabrania obejrzenia "Botoksu" i filmów na podobnym poziomie. Ale fakt, że akurat tego typu kino gromadzi największe zainteresowanie widowni w naszym kraju, jest wręcz przerażający.

W miniony weekend byłem świadkiem rozmowy w sklepie, w którym młoda dziewczyna w rozmowie z koleżanką oznajmiała, że idzie wieczorem na "Botoks", bo "wszyscy idą i to film Vegi, czyli dobry".

Aż mnie zmroziło, ale ugryzłem się w język i nie wdawałem się w dyskusję. Ale pokazało to idealnie, że przeciętny Polak, w ujęciu masowym - czy to stojący po kiełbasę w spożywczaku, czy odprowadzający dzieci do przedszkola - ma w swojej świadomości raptem kilka filmów, w tym może jeden polski. I okazuje się, że od kilku lat, tym jednym polskim filmem jest właśnie dzieło Patryka Vegi.

"Botoks", podobnie jak poprzednie dwa "Pitbulle", jest filmem odpornym na wszelką krytykę, nieważne czy wygłaszaną przez autorytety w świecie sztuki, czy zwykłych internetowych trolli. To strasznie niebezpieczne zjawisko, także w kontekście przytoczonej przeze mnie wcześniej scenki.

Mamy w końcu kontakt z szeroko rozumianą popkulturą, oglądamy filmy i seriale z całego świata, więc w teorii powinniśmy mieć już wyrobiony gust i nie przyjmować obrazów poniżej pewnego poziomu. Jednak wydaje mi się, że są całkiem duże grupy ludzi, które żyją z dala od popkultury i pojawiają się tylko wtedy, gdy poczują odpowiednio duży ładunek kontrowersyjnych treści.

Bo "Botoks" to film specyficzny i dla specyficznego widza.

Skrojony pod oczekiwana odbiorcy wychowanego na "jedynkach" z tabloidów, który pęknie śmiechu, gdy tylko usłyszy, jak na dużym ekranie aktor będzie rzucał "kurwami". A jeśli jeszcze na dokładkę dostanie całą masę obrzydliwych scen rodem z chorej wyobraźni nastolatka, to uzna, że ogląda "ludowy" odpowiednik Bergmana czy Wajdy.

Tymczasem sam Patryk Vega na Facebooku odtrąbił już sukces.


Ciekawe, czy Vedze chodziło też o administratorki fanpage’a filmu "Botoks, które"… skrytykowały film.


Jak pisałem wcześniej, kino to sztuka rozrywkowa, sam znam parę złych filmów, które lubię i z chęcią oglądam, ale nie namawiam do tego, by po nie nie sięgać. Ale "Botoks", podobnie jak poprzednie "Pitbulle", to zupełnie inna kategoria "złego filmu".

Przeważnie nawet najmarniejsze filmy ze Stanów pewnych granic nie przekraczają. Raczej nie epatują płodami, nie pokazują scen kopulacji człowieka z psem. Warto dodać, że mają w miarę przyzwoitą filmową składnię. Dzieła Vegi to czysty chaos, dzieło filmowej kakofonii bez konkretnej wizji, poza wrzuceniem do kotła wszystkich szokujących scenek, które pasują do całości. Widzowie często nawet nie zwracają na to uwagi, ale czemu mają to robić, skoro nie są tego nauczeni?

Tak ogromne tłumy ludzi na jednym filmie w weekend to rzadki obraz. Świadczy  to o tym, że dla sporej części z nich, "Botoks" będzie tym jednym jedynym filmem, na który się wybiorą do kina w tym roku. Albo przynajmniej do premiery następnego filmu Vegi.

W pewnym sensie "Botoks" jest też bardziej zjawiskiem niż filmem.

To krzykliwy postulat, który ma na celu dobitnie pokazać patologie toczące nasz kraj i to w krzywym zwierciadle. Bo jeśli ktoś wierzy, że wszystkie, czy nawet większość, historii opowiadanych w "Botoksie" jest prawdziwa, to gratuluję. Ale oczywiście komunikaty typu "oparte na faktach" czy "szokująca historia" to w dzisiejszych czasach niemalże standard, jeśli chce się zwrócić uwagę widza.

REKLAMA

Żyjemy w erze zdominowanej przez Internet i przyzwyczailiśmy się, że powiedzieć i napisać można właściwie wszystko. Wiadomo przecież, że nikt tego nie sprawdzi, a znaczna część ludzi może uznać za prawdę. Przecież jest napisane na Facebooku, pokazane w filmie. Czy trzeba czegoś więcej?

Wiem jedno, jeśli frekwencję na polskich filmach, będą napędzać produkcje typu Botoks, to szybko rodzima kinematografia zmieni się w przedziwną wyspę, pełną kuriozalnych tworów. A publiczność będzie się gotować w tym kotle i reagować tylko na takie niskie przekazy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA