REKLAMA

Feministki, przełknijcie nową Bridget Jones, a najlepiej trzymajcie się od niej z daleka

Przeczytałam. "Bridget Jones: Mad About The Boy" to powrót kultowej już bohaterki literatury lekkiej, przede wszystkim kobiecej, który zebrał dużo niesprawiedliwych opinii i przeintelektualizowanych recenzji. Bridget nie jest ani głupia, ani beztroska. Przynajmniej nie bardziej, niż wcześniej. Feministki, przełknijcie Bridget, a najlepiej trzymajcie się od niej z daleka.

Feministki, przełknijcie nową Bridget Jones, a najlepiej trzymajcie się od niej z daleka
REKLAMA

W skrócie: Bridget Jones, a właściwie Bridget Darcy, wraca do randkowania cztery lata po śmierci Marka Darcy'ego. Bridget ma już ponad pięćdziesiąt lat, dwójkę dzieci, dom i jest samotna. Po stracie męża wycofała się trochę z życia, nieco zaniedbała i teraz, na przestrzeni niemal dwóch lat dziennika, bohaterka wciąga czytelnika w historię rozpoczynania życia miłosnego po ogromnej stracie.

REKLAMA

By jednak odpowiednio odebrać "Mad About The Boy" trzeba uświadomić sobie kilka rzeczy, o których wielu recenzentów chyba zapomniało.

Dzienniki Bridget Jones nigdy nie były literaturą wysokich lotów, a zabawnymi, lekkimi komediami romantycznymi. Lepszymi niż Harlequiny, ale poniżej poziomu noblistów.

Sama bohaterka nigdy nie grzeszyła książkową inteligencją, za to epatowała prostotą, chęcią znalezienia partnera i miłości, nieporadnością i prostym, instynktownym, pełnym humoru podejściem do życia.

Jones nigdy NIE BYŁA kobietą niezależną, feministką czy inną modelową singielką z karierą zamiast rodziny. Nie była wzorem kobiety, która radzi sobie bez mężczyzn, a wręcz odwrotnie. Od pierwszej, wydanej w 1995 roku książki była osobą, która szuka szczęścia i pojmuje je dosyć tradycyjnie, w modeli kobieta-mężczyzna-dzieci-dom.

Bridget Jones to pokłosie lat dziewięćdziesiątych i całkiem innych czasów w kwestii podejścia do związków, widzenia roli kobiet i tak dalej. To wytwór wczesnej, gorącej z perspektywy 2013 roku dyskusji na temat bycia singlem, randkowania, tego, czy kobieta może łączyć karierę z życiem rodzinnym i tak dalej.

Jeśli weźmie się pod uwagę powyższe, to okazuje się, że "Mad About The Boy" jest po prostu dalszym, naturalnym ciągiem "Dzienników..." i "W pogoni za rozumem".

Bridget przede wszystkim bawi. Jej wewnętrzne monologi, wymówki przed samą sobą, ograniczone spojrzenie na świat i wymykająca się spod kontroli emocjonalność nie zmieniły się praktycznie od 20 lat. To właśnie podbiło serca czytelników i spowodowało sukces prowadzący do ekranizacji dzienników i przez tę nieporadność pełną wad Bridget stała się symbolem, ale właściwie nie wiadomo czego. Bo...

Bridget Jones nie jest feministką.

Nigdy nie była i nie stała się nią nagle. Wręcz odwrotnie - Jones najczęściej określa samą siebie poprzez pryzmat mężczyzn i czasem ma się wrażenie, że bez nich bohaterka nie ma szans istnieć, a przynajmniej nie w formie interesującej dla czytelnika. W "Mad About The Boy" dostajemy więc w sumie historie perypetii Jones z trzema mężczyznami, a wszystko podszyte jest jeszcze nieżyjącym Markiem Darcy'ym. Dostajemy też standardowe rozterki "on mnie nie lubi, nienawidzę go, uwielbiam go, czy napisze?"

Bridget Jones nie jest kurą domową.

Jones wciąż nie do końca radzi sobie z domem i nie stała się, pod wpływem małżeństwa, gospodynią domową na medal. Wciąż przypala jedzenie, a nawet zdarzają się jej małe pożary w kuchni. Wciąż nie przepada za sprzątaniem, ale teraz ma od tego dedykowaną panią (wskazówka: pieniądze odziedziczyła pewnie po Darcy'ym), wciąż nie radzi sobie z obowiązkami domowymi i tak dalej. Jones ma teraz dwójkę dosyć małych dzieci i choć kocha je ogromnie, to potrzebuje pomocy niani w radzeniu sobie z choćby szkolnymi obowiązkami.

Bridget Jones wciąż szuka szczęścia.

A właściwie spokoju i bliskości mężczyzny. W większości recenzji, które miałam okazję przejrzeć, a które napisane są oczywiście przez kobiety czytam, że Jones jest hańbą dla kobiet, że jest pochwałą płytkości intelektualnej opartej na poradnikach, że jest to żałosny obraz przegranej kobiety z umysłem dziecka, która się nie rozwija i emocjonalnie oraz psychicznie stoi w miejscu.

Otóż nie jest. Nie wiem, czego spodziewały się niezależne publicystki-recenzentki po książce skierowanej do mas i kur domowych, która jest kontynuacją opowieści o prostej bohaterce z prostą emocjonalnością i prostą psychiką. Może "Mad About The Boy" powinno być pokazem samorozwoju, a Bridget miała stać się głęboką, inteligentną i wnikliwą panią w średnim wieku, która spędza samotne wieczory na strofowaniu dzieci i czytaniu Faulknera w blasku kominka? Może Jones miałaby, zgodnie z dzisiejszym wizerunkiem kobiety szczęśliwej jako kobiety sukcesu, stać się CEO jakiegoś Facebooka czy innego Google'a i udzielać rad innym kobietom, niczym Sheryl Sandberg?

Bridget Jones to postać wymyślona, płytka i prosta, a krytykowanie bierze się z przekonania, że kobieta musi udowadniać swoją wartość i to prowadzi do szczęścia. Przecież Jones była szczęśliwa w swoim wykonaniu. Miała męża, o którym gdy wspomina, ze stron dziennika wylewa się ciepło i tęsknota. Miała to, czego pragnęła, a że jest to inne pragnienie, niż miewają dzisiejsze publicystki i recenzentki? Czy to złe, że jej wizja szczęścia nie jest tak skomplikowana? Wręcz odwrotnie - czytanie o tym, że nie wszyscy potrzebują wydumanego samospełnienia i wystarczy im przy boku kochająca i miłości potrzebująca osoba jest mocno odświeżające.

Mam też wrażenie, że gdzieś w dyskusji o nowej Bridget Jones zapomniano, że to bajeczka.

Przypisuje się jej zły wpływ na kształtowanie wizerunku kobiet, mówi o spłycaniu kobiecości i sprowadzaniu jej do chichotania i prostackich flirtów, tymczasem to przecież świat wymyślony! Momentami porąbany, ale gdy oderwie się od brania go na poważnie całkiem przyjemny w czytaniu!

W recenzjach prawie całkowicie pominięto też warstwę radzenia sobie z stratą partnera. Może czytałam inną książkę, ale to, co odebrałam ja, to przede wszystkim próba pokazania jak ciężko bywa po śmierci bliskiej osoby. Wszystkie momenty, w których Jones wspomina Marka, to, że co chwila nawiązuje do niego, nawet na ostatnich stronach książki, gdy opisuje swoje ułożone już życie, jest poruszające.

Czasy się zmieniły, czytelnicy podrośli i ich oczekiwania się zmieniły, zabrakło jednego z ulubionych bohaterów, Jones wydaje się psychicznie za młoda jak na wiek pani w średnim wieku, ale "Mad About The Boy" nie jest tak tragiczne! Miało być lekko, więc jest.

REKLAMA

Tak naprawdę "Mad About The Boy" opowiada o ruszaniu dalej. W banalny sposób, właściwy dla Fielding, ale wcale nie taki zły, jak opiniują to recenzentki. I całkiem przyjemny w odbiorze, jeśli nie oczekuje się lektury zmieniającej życie.

Bridget Jones: Mad About The Boy na Amazon.com. Polskiego wydania na razie nie ma.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA