REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Brodka – „Clashes”. Siła eklektyzmu. Recenzja sPlay

Pisząc o kolejnych wydawnictwach Brodki w kontekście jej rozwoju jako artystki – określenie „krok do przodu” nabiera cech eufemizmu. Aby oddać pełnię przemian między „Grandą” a dwoma pierwszymi albumami, a teraz między „Clashes” a „Grandą” - do wspomnianego wyżej sformułowania należałoby dodać: „w siedmiomilowych butach”.

16.05.2016
11:05
Monika Brodka – „Clashes”. Siła eklektyzmu. Recenzja sPlay
REKLAMA
REKLAMA

Sześć lat. Tyle Brodka kazała czekać na pełnowymiarowego następcę entuzjastycznie przyjętej przez publiczność i krytykę „Grandy” (w międzyczasie wokalistka wypuściła jeszcze EPkę „LAX” z dwoma premierowymi utworami oraz szeregiem ich remixów). Cały ten okres artystka poświęciła pracy nad tym, aby jej nowy materiał był wyjątkowy. W realiach dzisiejszego show-businessu taka decyzja zasługuje na szacunek.  Zamiast pospiesznie wydać „Grandę 2”, rzucić się w wir koncertów i odcinać kupony od swojej popularności, piosenkarka wolała występować na zagranicznych showcase’ach, zdobywać kontakty i doświadczenia przydatne w branży, podróżować, czerpać inspiracje... Opłaciło się. Wokalistka podpisała kontrakt z wytwórnią Play It Again Sam (posiadającą w swoim katalogu m.in. takich artystów jak Róisín Murphy, Editors czy Gallows), dzięki czemu jej nowy album ukaże się w całej Europie. Wydając „Clashes” Brodka jest więc w podwójnie trudnej sytuacji: to jej anglojęzyczny, międzynarodowy debiut i numerycznie czwarty, lecz tak naprawdę (trudny dla każdego twórcy) drugi album po samodzielnym określeniu swojej artystycznej tożsamości.

Czy płyta odniesie sukces komercyjny? Nie wiem. Po zapoznaniu się z jej zawartością wiem za to na pewno: możemy mówić o triumfie w wymiarze artystycznym.

Gdyby last.fm wciąż dobrze się trzymało, po przesłuchaniu „Clashes” mógłbym otagować  Brodkę jako „Kate Bush daughter”. I nie chodzi mi tu bezpośrednie podobieństwo muzyki zawartej na „Clashes” do twórczości Brytyjki, lecz o pewnego rodzaju postawę w stosunku do własnej działalności: mocno autorską, stawiającą na silne zespolenie wizerunku z tworzoną przez siebie w danym momencie muzyką, podkreślającą konieczność ciągłego wymyślania siebie (i tym samym tworzonej przez siebie sztuki) na nowo... Tak działały np. Björk i PJ Harvey; tak dziś prezentują się Lykke Li czy Natasha Khan ze swoim zespołem Bat For Lashes.

„Clashes”. Konflikty. Tytuł wziął się nie bez powodu: nowa propozycja Brodki to mieszkanka bardzo odległych od siebie inspiracji. Poszczególne wpływy, rozwiązania, estetyki teoretycznie powinny się ze sobą ścierać i nijak do siebie nie pasować. Na płycie znajdziemy m.in. klimat dream popu z nagrań wytwórni 4AD z lat 80, trochę psychodelii z lat 60., energiczne, punkowe uderzenie czy nawet... echa twórczości Toma Waitsa.

Co ciekawe – inspiracje, które wpłynęły na brzmienie „Clashes” nie kończą się jedynie na świecie muzyki. Już opublikowany na YouTube teaser płyty lekko kojarzył mi się z klimatem „Tylko Bóg wybacza” Nicolasa Windinga Refna. Sama piosenkarka w materiałach prasowych przyznawała się do fascynacji „Świętą Górą” Alejandro Jodorowskiego – istotną pozycją kinematografii w nurcie filmowego surrealizmu. Do worka okołofilmowych skojarzeń dorzuciłbym jeszcze Davida Lyncha (z zamiłowaniem do retro-klimatu w odrealnionej, onirycznej wersji) i Tima Burtona (z jego pogodnym, oswojonym turpizmem). Kinowe konotacje mają znaczenie o tyle, że muzyka zawarta na „Clashes” jest niezwykle plastyczna; sprawia, iż obrazy same stają nam przed oczami. Słuchając albumu trafimy do miasteczka Twin Peaks, opuszczonej katedry, przedwojennego kabaretu czy miejsca odprawiania rytuałów Voodoo.

REKLAMA

Wszystkie wspomniane wyżej elementy nie tylko nie gryzą się, ale pracują na siebie nawzajem – zarówno w obrębie samych utworów, jak i całego albumu: jego kompozycji i dramaturgii. I tak z posępnego Funeral przechodzimy do pogodnego, luzującego Up In The Hill; potem zaliczamy solidny energetyczny kopniak w postaci My Name Is Youth, by w końcu powrócić do mrocznych, wręcz gotyckich klimatów w Kyrie i Hamlet. Konflikty między stylistykami zostały zażegnane już przed etapem nagrywania. Płyta jest zaskakująco spójna i przystępna; w świecie „Clashes” można zanurzyć się od razu po jej włączeniu.

38 minut mija szybko, wręcz niezauważenie. Pora wcisnąć „Play” jeszcze raz.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA