REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Gry

Burnout 3: Takedown [Platinum PS2]

Wśród całego "miszmaszu" konsolowych i pecetowych produkcji, rzadko kiedy można natrafić na tytuł takowy, który stałby się wzorcem - ideałem dla prezentowanego przezeń gatunku. Zdarzają się jednak chlubne wyjątki, kiedy niemalże wszystkie elementy rozgrywki są dopracowane do perfekcji. Ladies and Gentleman! Damen und Herren! Panie i Panowie! Z nieskrywaną przyjemnością pragnąłbym zaprezentować... oto Burnout! Czy można chcieć czegoś więcej!?

11.03.2010
19:39
Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Rynek elektronicznej rozrywki od przeszło kilku lat, zainfekowany jest chorobą objawiającą się wszechobecną monotonią i odtwórczością - powielaniem tych samych schematów (w grach oczywiście). Jak już wspominałem - niewiele jest produkcji odkrywczych, wnoszących choć trochę powiewu świeżości. Kiedy w roku 2001 swą premierę "zaliczył" protoplasta serii Burnout, mało kto spodziewał się czegoś nadzwyczajnego, ponieważ wirtualne wyścigi są tematem dość wyeksploatowanym. Jak błędne były te domysły, świadczą same opinie graczy, którzy zasmakowali w owym dziele. Co wydaje się oczywiste tytuł doczekał się części następnej opatrzonej podtytułem "Point of Impact", powiększając tym samym grono fanów prezentowanej serii. Kolejny sequel, a więc część trzecią wypatrywano z niemałym zainteresowaniem, przeszukując plany wydawnicze... samego Electronic Arts. Wynikało to z prozaicznego powodu, gdyż rynkowy potentat przygarnął pod swoje skrzydła studio Criterion - twórcę omawianej serii. Wychodząc myślami nieco do przodu, zabieg ten niewątpliwie wpłynął na jakość i dopracowanie serwowanego produktu, o czym będzie można się przekonać w następnych akapitach. Do rzeczy jednak!

REKLAMA

Wirtualna inicjacja - raz na wozie raz pod wozem, czyli kilka słów wprowadzenia

Tytułem wstępu warto zaznaczyć, że Burnout (mając na myśli oczywiście całą serię) wbrew pozorom, nie jest "ot, taką zwykłą" ścigałką. Owszem, piękne i szybkie samochody, zatłoczone jezdnie, szaleńcze rajdy po pierwsze miejsce - rzecz powszednia, jednak priorytetową zasadą jest zasada takowa, która mówi, że... jakichkolwiek zasad brak!

Stajemy w szranki z grupą ulicznych zapaleńców-kaskaderów, którzy miejsce w czołówce przekładają ponad własny żywot na ziemskim padole. Co wydaje się oczywiste - my również zaliczamy się do tego ekskluzywnego grona, biorąc udział w różnorakich "dyscyplinach". Kierując się myślą przewodnią: "Kto nie ryzykuje ten ginie", w iście karkołomny sposób prowadzimy nasz czterokołowiec, klucząc między samochodami Bogu ducha winnym obywatelom.

Główny tryb zabawy okraszony jest nazwą "Burnout 3 World Tour", w którym to przyjdzie nam walczyć w trzech regionach (USA, Europa oraz Azja). Brniemy przez kolejne (173!) eventy (konkurencje - o których wspomnę później) odblokowując nowe trasy, zdobywając wszelakie trofea i coraz to bardziej wyrafinowane auta. Tych z kolei oddano nam do dyspozycji w liczbie 67 modeli, podzielonych na odpowiednie grupy: Compact, Coupe, Sport, Muscle, Super oraz Special. Być może nie prezentują sobą realnych odpowiedników (brak licencji), jednak można zauważyć pewne podobieństwo do linii wzorniczych m.in. takich firm jak: Ford, Ferrari, Honda itp. Cóż, aspekt według mnie nieco mniej istotny, biorąc pod uwagę fakt, że widokiem naszego pojazdu, bez żadnych rys, stłuczeń nie będziemy cieszyć się zbyt długo...

Metoda na "głoda" - rzecz o eliminacji konkurentów

Czym jest podtytułowy Takedown? Mówiąc prostym językiem - załatwienie oponentowi biletu na tamten świat (czyt. zaświaty). Zabieg ten, może odbywać się na wiele różnych sposobów, dodatkowo nagradzając nas niezbędnym "dopalaczem". Sama eksterminacja adwersarzy to istny wachlarz różnorodnych opcji, odpowiednio punktowanych. Rozkwaszenie delikwenta o bandę tudzież o nadjeżdżający samochód - iście pospolite wyczyny, ale jakże satysfakcjonujące! Dopełnieniem zbrodniczego aktu, jakiego się dopuściliśmy jest efektowny najazd kamery, ukazując w zwolnionym tempie zdruzgotanego i pokiereszowanego wroga. My natomiast w najlepsze pędzimy przed siebie... Jak powszechnie wiadomo przyroda rządzi się własnymi prawami, a powiedzenia typu "Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie... wjeżdża" nabierają tu właściwego znaczenia. Sponiewierany przeciwnik zapewne będzie chciał dokonać zemsty, tak więc role szybko mogą się odwrócić, zamieniając drapieżnika w potencjalną ofiarę. Będzie wiele takowych momentów, kiedy to my staniemy się "łupem" drogowego psychopaty lub poprzez własną nieuwagę znajdziemy się w niedogodnej sytuacji. Z pomocą przychodzi nam złośliwa opcja "Impact Time" - powodując spowolnienie całej akcji, jednocześnie dając nam możliwość manewrowania wrakiem naszego samochodu. Złośliwa? Ano tak - co mają powiedzieć rywale, kiedy nagle przed maską pojawi się tak niepożądana przeszkoda? Nasze wyczyny są skrupulatnie notowane, a zdarzy się, że nasz Takedown będzie na tyle popisowy, że zostanie utrwalony na niecodziennej fotografii.

Niemal wszystkie powyższe akcje mają wpływ na stan paska turbo (widocznego u dołu ekranu). Pomijając wspomnianą drogę eliminacji, która jest podstawowym gwarantem naładowanego nitro, istnieje kilka nieco innych rozwiązań. Jak już mówiłem - brak poszanowania jakichkolwiek zasad... sprzyja graczowi. Jazda pod prąd, wymijanie innych (cywilnych) pojazdów na granicy bezpośredniego zderzenia oraz inne ryzykowne przedsięwzięcia. Jak głosi instrukcja - ryzyko popłaca!

Poszły konie po betonie - innymi słowy, tryby rozgrywki

Nie skłamię, jeżeli powiem, że Burnout to tytuł plasujący się w specyficznym gatunku wśród gier "samochodowych". Równie specyficzne są oferowane tryby, w jakich przyjdzie nam się wykazać. Modus dla jednego gracza daje nam mnogość konkurencji, co oczywiste rozgrywane w World Tour i trybie "wolnym". Zaczynając od klasyków: Race - szczegółów zaoszczędzę - tradycyjnie "kto pierwszy ten... wiadomo co". Time Attack - wyścig z czasem, zmieszczenie się wyznaczonym limicie czasowym gwarantuje zwycięstwo. Road Rage - w wolnym tłumaczeniu mogłoby oznaczać - "drogowy szał". Tak też jest w istocie, ponieważ cała zabawa polega na zlikwidowaniu możliwie jak największej ilości przeciwników. Należy jednak brać pod uwagę żywotność naszego czterokołowca - "sypiemy" się po każdej stłucze, ostatecznie po paru karambolach stając się kawałkiem dymiącego złomu. Dodatkowymi konkurencjami, które pojawiają się tylko w trybie kariery to Grand Prix, Eliminator oraz Face Off. Pierwszy to swoiste mistrzostwa (seria kilku wyścigów), dwa pozostałe tryby są znane choćby z ostatnich odsłon serii Need for Speed. Eliminator, banalna zasada - przegrywa osobnik, który jako ostatni przekroczy linię mety - zabieg powtarzany do skutku - jedno okrążenie równa się odpadnięciem kolejnego zawodnika. Tryb Face Off - męski pojedynek jeden na jednego, nasze (ewentualne) zwycięstwo jest równoznaczne z przejęciem auta przeciwnika. Opcja rozgrywki wieloosobowej, rozumiana jest jako sieciowe potyczki oraz "podzielony ekran" dla dwóch graczy, gdzie oprócz wyżej wymienionych eventów przeważają różnorakie odmiany trybu Crash. I tu można dostrzec prawdziwy kunszt twórców...

Crash Mode - czyli o tym jak Wojtek został strażakiem...

Tryb Crash jest wystarczająco miodny i rozbudowany, ażeby poświęcić mu trochę więcej uwagi. Jeżeli szukasz szybkiego sposobu na wyładowanie nerwów po pracy/szkole/wizycie u teściowej to powyższy tryb jest doskonałym środkiem aby załagodzić skołatane nerwy. Zgodnie z nazwą, naszym zadaniem jest spowodowanie jak największej demolki przy użyciu naszego poczciwego, ulicznego czterokołowca. Nabieramy prędkości przed większymi skupiskami ruchu (skrzyżowania, wiadukty, zatłoczone drogi - ot - taka wirtualna Marszałkowska) tak aby z całym impetem "wtopić" się w ruch uliczny, robiąc tym samym mały Armagedon. Genialnym bonusem jest tutaj tzw. "Crashbreaker" - kiedy dostatecznie nabroimy, przewalając się przez zdewastowane szczątki, mamy możliwość zdetonowania naszego auta, tworząc jeszcze większą i bardziej efektowną pożogę. Nie brak tu również operowania czasem (Impact Time) - co honoruje nas do niemal perfekcyjnych "przyłożeń". Zdobycie upragnionego złota w głównej mierze zależy nie tylko od naszych manualnych umiejętności, ale także swoistych wspomagaczy (bonusów) porozrzucanych na trasie przejazdu. Zazwyczaj występują w postaci dopalacza, dodatkowej kasy, jako crashbreaker, jednak szybko można się przekonać, że najbardziej przydatne okażą się "mnożniki", które ostatecznie uczynią wynik "nieznacznie" większym. W miarę postępów zdobywamy trofea oraz specjalne (przeznaczone tylko do demolki) samochody.

"Tok mi ino groj panocku!" - pieśni, rapsody i peany opiewające graficzną oraz muzyczną oprawę tytułu...

Powiem to po raz kolejny - Burnout to gra specyficzna. Tym razem pod kątem efektów wizualnych, bowiem to, co dane było mi ujrzeć na ekranie wprawiało w niemały zachwyt. Która gra na poczciwą PS2, może pochwalić się tak piękną grafiką? Fizyka - efekty towarzyszące masowej demolce, wszystko to dopracowane w najmniejszym szczególe - fruwające elementy pojazdów, kawałki szyb - pełen realizm! Walka w trzech różnych regionach, owocuje odmiennymi klimatami. W USA pędzimy przez rozbudowane aglomeracje, systemy dróg, natomiast Azja obfituje w egzotyczne widoki - plaża, palmy, prażące słońce - aż żal pomykać z tak zawrotną prędkością... A co najważniejsze, nie ma tutaj mowy o żadnych "przycinkach", zwolnieniach - płynna animacja drodzy państwo!

Ścieżka dźwiękowa to zbiór kilku porządnych licencjonowanych kawałków. W tle przygrywa radio "Crash FM" wraz z szalonym dyskdżokejem, udzielającym w międzyczasie przydatnych wskazówek Poziom wykonania jest naprawdę wysoki, zważywszy na to, że dane jest nam usłyszeć twórczość takich zespołów jak: My Chemical Romance, The Von Bodies czy Yellowcard. Klimaty zgoła rockowe, i takie też idealnie współgrają z charakterem recenzowanego tytułu. Co prawda jest to kwestia gustu, niemniej jednak muzyka w znaczny w sposób pozwala wczuć się w destrukcyjność rozgrywki, a jest to niewątpliwym atutem...

REKLAMA

Klękajcie narody! Za króla Burnouta niszczyciela graj i nie patrz czy głód doskwiera!

Kilkadziesiąt godzin wyrwanych z życiorysu, zapełnionych nieustanną roz(g)rywką najwyraźniej o czymś świadczy... Nie mam zamiaru powtarzać powyższych akapitów, gdyż są argumentami samymi w sobie. Tak jak kompozycje klasyków wiedeńskich dla melomana, trylogia Tolkiena dla miłośników fantasy, tak Burnout jest pozycją obowiązkową dla każdego miłośnika elektronicznej rozrywki. Osobiście - nie żałuję żadnej sekundy, spędzonej przed roziskrzonym ekranem pogrywając w Burnouta. I to należy uznać za najistotniejszą rekomendację... Do zobaczenia! Wróć! Do następnego unicestwienia!

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA