No, nie ma w sobie nic, nie licząc Kevina Spacey. Twarz świetnego serialu „House of Cards” jest jednocześnie symbolem dostarczania treści audiowizualnych nowej generacji, za pomocą platform cyfrowej dystrybucji takich jak Netflix. Wracając jednak do Call of Duty: Advanced Warfare – możecie mi wytłumaczyć, kto daje się jeszcze nabierać na tę starą śpiewkę Activision?
Gdy nie można pochwalić się czymś wspaniałym całościowo, zasłaniamy wszystko jakimś mało istotnym, ale skupiającym uwagę szczegółem. W przypadku Call of Duty: Advanced Warfare takim szczegółem jest właśnie Kevin Spacey. Stawiam, że przeżywający drugą młodość aktor w zamierzeniach twórców ma stać się ikoniczną postacią w uniwersum serii. Dotychczas takimi personami był Makarov oraz Brytyjczyk Price, pojawiający się w (prawie) każdej odsłonie Call of Duty.
Bo i jaką inną wartość dodaną ma Advanced Warfare, nie licząc zeskanowanej twarzy świetnego aktora? Przyznam, że kiedy dowiedziałem się o wydłużeniu procesu produkcji kolejnych odsłon serii z dwóch do trzech lat, w końcu popatrzyłem na działania Activision przychylnie. Do duetu producentów Infinity Ward – Treyarch dołączyło Sledgehammer, dając nieco odpocząć wszystkim odpowiedzialnym za opadającą jakość Call of Duty.
Odpoczynek był z kolei konieczny. Zrozumiał to każdy, kto miał okazję zagrać w kampanię dla jednego gracza z Call of Duty: Ghosts. Tam znalazły się wycięte całe fragmenty poprzednich odsłon, zamaskowane paroma filtrami oraz nieco innymi teksturami. Tak się po prostu nie robi. Twórcy naprawdę sądzili, że gracze tego nie zauważą?
Advanced Warfare miało być pierwszą prawdziwie next-genową odsłonę Call of Duty. Taką szytą specjalnie na miarę PlayStation 4, Xboksa One oraz komputerów osobistych. MIAŁO BYĆ. Wciąż świeży zwiastun nadchodzącej produkcji zadebiutował w sieci i… mój cały entuzjazm, jaki zdołałem z siebie wykrzesać po kolejnych rozczarowujących odsłonach tej serii, w całości uleciał.
Możecie mówić mi co chcecie, możecie mnie wyzywać i możecie wykrzykiwać w moim kierunku cygańskie klątwy. To i tak nie zmieni stanu faktycznego. Prawda jest bowiem taka, że Advanced Warfare to kolejna odsłona z warstwą wizualną odstającą od flagowych produkcji konkurencji, z ciasnymi lokacjami, przez które będziemy prowadzeni za rączkę oraz z oskryptowaną do bólu akcją.
Wszystko zostało oczywiście polane sosem lekkiej, ale znośnej przyszłości, odrzutowych plecaków, kolejnych ujęć w rozpędzonych samochodach oraz Kevinem Spacey. I to tyle. Call of Duty: Advanced Warfare nie ma w sobie nic z gier nowej generacji. Absolutnie nic. To kolejny odgrzewany kotlet, znowu w innym sosie. Rozumiem, że twórcy korzystają ze sprawdzonej formuły. Co innego jednak pewien wzór, którym powinni podążać, co innego zjadać własny ogon.
Ten patent na rozgrywkę przejadł się już wraz z odsłoną Ghosts. W Activision zamiast pomyśleć nad wyraźnym krokiem naprzód, po prostu zmienili otoczkę. Jeżeli jednak ktoś z Czytelników naprawdę będzie starał mi się udowodnić, że oto widzę grafikę nowej generacji, ten zwyczajnie nie grał w InFamous: Second Son, Ryse: Son of Rome, Killzone: Shadowfall czy chociaż Battlefield 4.
Jestem na nie. Oczami wyobraźni już widzę te ciasne mapy podczas rozgrywek sieciowych. To bieganie w kółko, te drużynowe pojedynki z maksymalnie 16 graczami na arenie. To skakanie wokół siebie jak małpy, rzucanie nożami na odległość i wyzywanie się za pomocą zestawów słuchawkowych.
Tym razem Activision dorzuca do tego całego cyrku po plecaku odrzutowym dla każdego. Jupi jej, już lecę do sklepu. Kupić coś na uspokojenie. Pomyśleć, że od czasów Call of Duty: Modern Warfare wciąż nie powstało nic równie dobrego.