HBO zaprasza do Castle Rock. Sprawdzamy, czy fani Stephena Kinga mają tam czego szukać - recenzja
HBO oferuje od dziś widzom zupełnie nowy serial, czyli Castle Rock. To opowieść inspirowana powieściami króla grozy, Stephena Kinga. Sprawdzamy, czy warto udać się do sennego amerykańskiego miasteczka w poszukiwaniu mocnych wrażeń.
OCENA
Stephen King jest nie tylko genialnym, ale też bardzo płodnym pisarzem. Jego opowieści od dziesięcioleci przekładane są na język kina i telewizji - z lepszym i gorszym skutkiem. Tym razem tego zadania podjęła się stacja Hulu, której najnowszy serial w Polsce dystrybuuje HBO. Jest on jedyny w swoim rodzaju.
Castle Rock nie jest adaptacją konkretnego dzieła.
Wiele historii, które snuje w swoich książkach i opowiadaniach Stephen King, dzieje się w innych rejonach tego samego świata. Autor skorzystał też z konceptu multiwersum, co było motywem przewodnim jego opus magnum, cyklu Mroczna Wieża, łączącego ze sobą kolejne. Podobne motywy, miejsca i nazwiska w dodatku stale przewijają się w pozornie niezwiązanych ze sobą historiach.
Tę ideę postanowiło wykorzystać Hulu w Castle Rock. Tytuł serialu jest jednocześnie nazwą miasteczka, które wielokrotnie przewijało się u Stephena Kinga na przestrzeni lat. Obecni są tam bohaterowie o nazwiskach, które brzmią niepokojąco znajomo. Historia, którą opowiada, jest jednak zupełnie nowa, ale utrzymano ja w duchu dotychczasowych opowieści autora.
W dodatku Castle Rock produkują wspólnie Stephen King i J.J. Abrams.
Oba nazwiska są gwarancją jakości w swoich branżach, więc projekt mnie niezwykle zainteresował od pierwszej zapowiedzi. Tym bardziej, że zeszłoroczny serialowy Pan Mercedes okazał się bardzo miłym zaskoczeniem i zaostrzył apetyt na kolejne seriale inspirowane twórczością Kinga. Obejrzałem już pierwsze cztery odcinki Castle Rock i mogę powiedzieć jedno - jestem kupiony.
Serial opowiada kilka przeplatających się ze sobą historii. Głównym bohaterem jest tu Henry Deaver, którego zagrał Andre Holland. Jest prawnikiem, który zajmuje się więźniami skazanymi na śmierć. Gdy traci ostatniego klienta, wraca do swojego rodzinnego miasta. Dzieje się w nim więcej, niż na pierwszy rzut oka się wydaje.
Jednym z głównych miejsc akcji serialu jest Shawshank.
Więzienie, z którego lata temu uciekł Andy Dufresne, leży nieopodal Castle Rock. W serialowej rzeczywistości jest jednym z niewielu zakładów pracy, gdzie mieszkający w okolicy młodzi ludzie mogą znaleźć zatrudnienie. Na samym początku po zmianie na stanowisku naczelnika w zamkniętym skrzydle znaleziony zostaje młody chłopak zamknięty w klatce.
Nowa naczelnik więzienia - poprzednia osoba piastująca to stanowisko popełniła samobójstwo - próbuje sprawę zatuszować, ale jeden ze strażników informuje o tym Henry’ego. Jego imię wymówił w końcu odnaleziony dzieciak - bo tak zaczęli nazywać odnalezionego więźnia strażnicy. Rozpoczynają się przygotowania do batalii sądowej.
Castle Rock często korzysta z retrospekcji.
Szybko okazuje się, że Henry nie jest wyłącznie prawnikiem powracającym po latach do domu. Miał swój udział w mrocznej historii sprzed kilku dekad, która doprowadziła do śmierci jego ojca. Poszukiwanie prawdy o tych zdarzeniach jest drugim z motywów przewodnich serialu, a przy okazji na jaw wychodzą najróżniejsze brudy z przeszłości.
Kolejną istotną bohaterką jest młoda dziewczyna imieniem Molly. To dawna sąsiadka Henry’ego, która była nim w dzieciństwie zafascynowana. Teraz pracuje jako agent nieruchomości i kupuje od nastolatków narkotyki, by… zagłuszyć głosy w swojej głowie. W jej przypadku nie ma już wątpliwości, że w Castle Rock dzieje się naprawdę coś dziwnego.
Nowy serial to taki plac zabaw dla fanów Stephena Kinga.
Nie tylko opowieść jest fascynująca, ale też łączy w świetny sposób klasyczne motywy. Małomiasteczkowy klimat pełen trupów w szafie, obecność mrocznych sił przejmujących kontrolę nad ludzkością, tajemnice ciągnące się dekadami i wreszcie poczciwi ludzie, którzy nie są czyści jak łza - to znaki rozpoznawcze Stephena Kinga, których w Castle Rock nie zabrakło.
Do tego dochodzi ta dodatkowa warstwa. Doszukiwanie się easter-eggów i nawiązań podczas seansu to zabawa sama w sobie. Już sama czołówka pełna jest odniesień do wydarzeń z książek. Potem można znaleźć je w nazwiskach, nazwach miejsc, dialogach oraz w tle - często tam, gdzie akurat nie skupia się obiektyw kamery, zaraz na skraju kadru.
W dodatku serial ogląda się świetnie, bo tym razem naprawdę nie wiadomo, co nas czeka za chwilę.
W przypadku klasycznych adaptacji prozy Stephena Kinga (nawet tych mniej wiernych) jeszcze przed seansem zwykle trafnie zgaduję, jak potoczy się akcja. Z kolei oglądając Castle Rock, nie mam takiej dokładnej ściągawki w postaci powieści i opowiadań, co jest naprawdę przyjemnie odświeżającym doświadczeniem.
Cieszy też, że HBO do dystrybucji Castle Rock podchodzi na poważnie. Chociaż serial debiutował na platformie Hulu w zeszłym tygodniu z trzema odcinkami, dzisiaj do HBO GO trafiły naraz pierwsze cztery epizody, w tym ten dzisiejszy. Daje to nadzieję, że kolejne będą pojawiały się w Polsce równo z amerykańską premierą.