REKLAMA

Christopher Tolkien był najlepszym (i najgorszym) ratownikiem twórczości ojca. Bez niego nie wydano by większości książek Tolkiena

Christopher Tolkien zmarł 15 stycznia 2020 roku we Francji, gdzie od wielu lat zamieszkiwał. Większość fanów twórczości jego ojca nie wiedziałoby wiele o tej postaci, gdyby nie prosty fakt. To właśnie najmłodszy syn zajmował się dorobkiem J.R.R. Tolkiena po jego śmierci. Bez jego wkładu nie ukazała by się znaczna większość książek ojca.

christopher tolkien nie żyje
REKLAMA
REKLAMA

Śmierć Christophera Tolkiena to wiadomość, która poruszyła całe środowisko fanów fantastyki. I to mimo, że nie był pisarzem, przetłumaczył tylko jedną książkę na język angielski, a w teorii jego głównym źródłem zatrudnienia była praca wykładowcy akademickiego. To wszystko są jednak powierzchowne informacje, bo dla czytelników dzieł J.R.R. Tolkiena jego syn był przede wszystkim odkrywcą, opiekunem i dostarczycielem kolejnych dzieł.

Jego ojciec cenił sobie literackie Christophera już od jego najmłodszych lat, dlatego dopuścił wówczas 21-letniego młodzieńca do swojej krytycznoliterackiej grupy zwanej Inklingami. Nie powinno więc nikogo dziwić, że to właśnie najmłodszy potomek J.R.R. Tolkiena przejął schedę po śmierci ojca. Christopher Tolkien zajmował się jego spuścizną przez dokładnie 47 lat, a niewiele krócej pełnił też rolę przewodniczącego fundacji Tolkien Estate zajmującej się majątkowymi prawami do książek popularnego pisarza. Co to oznaczało jednak w praktyce? Najlepiej zobrazować działalność Christophera krótkim zestawieniem.

J.R.R. Tolkien za życia wydał tylko dwie pełnoprawne powieści: „Hobbit, czyli tam i z powrotem” oraz „Władcę Pierścieni”. Reszta jego dzieł na naszych półkach to zasługa syna.

christopher tolkien nie żyje class="wp-image-365970"
Foto: Haywood Magee/Picture Pos

Od 2 września 1973 roku do dziś ukazały się dziesiątki dodatkowych publikacji sygnowanych nazwiskiem tego autora. Większość z nich nigdy nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie jego najmłodszy syn. Warto w tym miejscu przypomnieć kilka faktów związanych z postacią Johna Ronalda Reuela Tolkiena. Dzielił on swój czas zawodowy między działalność akademicką, pracę naukową związaną z historią i językiem, pisanie powieści i tworzenie opowiadań dla dzieci. Nie wspominając o tym, że jako pisarz fantasy zadebiutował dosyć późno („Hobbitem” w wieku 35 lat), a „Władca Pierścieni” z różnych powodów długo nie mógł się doczekać publikacji.

Po części był to wynik problemów z wydawcą, ale sporo się przyczynił do tego również styl pracy Tolkiena. Pomysły autor obu powieści stale ewoluowały, a czasem nawet bardzo drastycznie się przekształcały. W dodatku jego pedantyzm w tworzeniu świata nie przekładał się na porządkowanie notatek, szkiców i różnych wersji. Dość powiedzieć, że pierwotny pomysłu na „Silmarillion” pojawił się na długo przed rozpoczęciem prac nad „Władcą Pierścieni”, a później Tolkien zamierzał wydać oba dzieła obok siebie. Dopiero gdy firma Collins nie wyraziła zainteresowania książką o historii Śródziemia Anglik w całości poświęcił się pisaniu swojego opus magnum. Do „Silmarillionu” powracał jeszcze wielokrotnie, ale dzieło ostatecznie ukazało się dopiero cztery lata po jego śmierci. Dzięki żmudnej pracy Christophera Tolkiena.

Syn pisarza starał się korzystać z jak najpóźniejszych notatek ojca i zachować maksymalnie dużą spoistość dzieła. Udało mu się to, choć ideału nie sposób było osiągnąć.

Współcześnie „Silmarillion” uważa się za dzieło niezwykle ważne w kształtowaniu świata i mitologii Ardy (czyli Ziemi u Tolkiena), ale jednocześnie dzieło trudne, męczące i dosyć nudne w czytaniu. Prawda jest jednak taka, że gdyby nie Christopher Tolkien, to w ogóle by się do tego nie nadawało. To on zrobił wszystko, co się dało, by nadać luźnym, często wewnętrznie sprzecznym notatkom ojca, narracyjny charakter. Nie wszystko się udało, a sam Christopher po latach przyznawał, że presja czasu narzucona przez fanów „Władcy Pierścieni” negatywnie wpłynęła na jakość całości. Pracę edytorską nad „Silmarillionem” warto jednak docenić. Podobnie jak na swego rodzaju zakulisową encyklopedię prac nad powstawaniem dzieł Tolkiena, czyli nigdy nie wydane w całości w Polsce „The History of Middle-Earth”.

christopher tolkien nie żyje class="wp-image-365982"
Foto: Fragment okładki książki „Dzieci Hurina”

Dlaczego więc w tytule tego tekstu znalazło się wtrącenie, że Christopher Tolkien jest jednocześnie najgorszym, co spotkało twórczość jego ojca?

Przyjrzyjmy się liście najważniejszych książek, które w ostatnich trzydziestu latach ukazały się w naszym kraju pod nazwiskiem J.R.R. Tolkiena: „Niedokończone opowieści”, „Listy”, „Księga zaginionych opowieści”, „Dzieci Hurina”, „Legenda o Sigurdzie i Gudrun”, przekład „Beowulfa”, „Upadek Króla Artura”, „Beren i Luthien”, „Upadek Gondolinu”. To olbrzymia część dzieł, o których w przeciwnym wypadku usłyszeliby co najwyżej historycy literatury angielskiej. Widząc wszystkie te tytuły, można zadać sobie pytanie: kiedy Tolkien miał czas to wszystko napisać? Problem w tym, że nie miał.

Większość książek przygotowanych w ostatnich latach przez Christophera Tolkiena to tak naprawdę niepełne, często surowe szkice.

Oczywiście, nie wolno wszystkich wymienionych pozycji wrzucać do jednego worka. Nawet wśród dzieł opisujących I Erę Śródziemia znajdziemy materiały o różnym stanie zaawansowania. Już w „Niedokończonych opowieściach” można było zauważyć, że historia Turina Turambara znajduje się w kształcie niemal normalnej powieści. Dzięki kilku dodatkowym poprawkom i wygładzeniu tekstu można było ją opublikować jako „Dzieci Hurina”. Osobiście nie mam wątpliwości, że to najlepsze dzieło J.R.R. Tolkiena po „Władcy Pierścieni”.

Kolejne dwie książki poświęcone I Erze – „Beren i Luthien” oraz przede wszystkim „Upadek Gondolinu” – znajdują się jednak w znacznie mniejszym stopniu kompletne i wewnętrznie spójne. To samo można powiedzieć o takich dziełach jak „Upadek Króla Artura”, które w 80 proc. składają się z przypisów, edytorskich dywagacji i naukowego żargonu, a mimo to były sprzedawane jako skończone utwory. Prawda jest taka, że Christopher wraz z biegiem lat zmienił swoje nastawienie do twórczości ojca. Początkowo zdawał sobie sprawę, że publikację książki ojca musi poprzedzić jak najcięższa praca nad nadaniem jej narracyjnego charakteru i ograniczenie chaosu wynikającego ze zmieniających się przez lata koncepcji pisarza.

christopher tolkien nie żyje class="wp-image-365997"
Foto: „Upadek króla Artura”/Prószyński i S-ka

Dlatego z niechęcią sięgał po utwory sprzed II wojny światowej, które mogłyby zaburzyć późniejszy tok rozumowania J.R.R. Tolkiena. W ostatniej dekadzie wyszedł jednak z roli pierwszego krytyka i edytora dzieł ojca, a zamiast tego stał się ratownikiem jego twórczości przed zapomnieniem. W tym sensie jego działania były słuszne, bo przecież bez publikacji wymienionych wyżej dzieł za 50 lat mało kto myślałby o Tolkienie w kontekście arturiańskich czy nordyckich legend.

Christopher Tolkien ratując dziedzictwo ojca, wyrządził jednak krzywdę jego publicznemu wizerunkowi.

Już po publikacji „Silmarillionu” w ówczesnej prasie można było przeczytać krytyczne recenzje, które przedstawiały Tolkiena jako marnego pisarza. A dalej było pod tym względem tylko gorzej. Im bardziej Christopher zapuszczał się w zakamarki notatek ojca, tym bardziej nieprzygotowane pozycje wydobywał na powierzchnię. Gdyby J.R.R. Tolkien wciąż miał władzę nad swoimi dziełami, to prawie żadne z nich nie ukazało by się w takiej formie. I słusznie, bo większość z opublikowanych w ostatnich latach pod jego nazwiskiem książek się do tego nie nadawała.

REKLAMA

Swego rodzaju ironią losu jest, że Christopher Tolkien był bardzo krytycznie nastawiony do filmowej trylogii Petera Jacksona. W jego opinii całkowicie spłycała ona powieść ojca i sprowadzała ją do historia dla ludzi między 15. a 25. rokiem życia. W rzeczywistości to właśnie te produkcje przyciągnęły nieporównywalnie więcej osób do książek mistrza fantasy niż którekolwiek z przygotowanych w ostatnich latach przez jego syna dzieł. Co oczywiście nie oznacza, że nie należy mu się olbrzymi szacunek i wdzięczność za wykonaną pracę. Gdyby nie Christopher Tolkien, to nadal nie wiedzielibyśmy prawnie nic o I i II erze Śródziemia, a serial Amazona nie miałby prawa istnieć. Udało mu się bowiem poszerzyć świat „Władcy Pierścieni” o dziesiątki dodatkowych historii, setki bohaterów i całą mitologię. Te dokonania na pewno nie zostaną mu zapomniane.

* Autorem ilustracji tytułowej jest John Howe.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA