Po kolejnych kinowych obsuwach nie powinna nikogo dziwić informacja, że producenci i dystrybutorzy cały czas zachowują się bardzo zachowawczo. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że na przyszły rok zaplanowano najnowszą część przygód Jamesa Bonda i „Diunę” - to oczywiście nie wszystko, ale to jedne z najgłośniejszych przykładów z ostatnich dni. Podejrzewam też, że nie są to przypadki ostatnie.
Widać jasno, że branża zaciska pasa, nie chcąc ryzykować emisji filmu w kinach, emisji, która może nawet nie zwrócić kosztów produkcji, o kosztach marketingu nie wspominając. Dobrym przykładem jest „Tenet”, który eksperymentalnie zagościł w kinach i... niestety nie można tej próby nazwać pełnym sukcesem.
W nie najgorszej sytuacji znaleźli się jednak ci, którzy dołączyli do tak zwanych „wojen streamingowych”.
Okazało się bowiem, że własna infrastruktura mogąca dostarczyć treści bezpośrednio do użytkowników jest na wagę złota. Nikt nie mógł przewidzieć, że inwestycja we własną platformę VOD będzie miała tak poważne, pozytywne konsekwencje. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego Disney, który choć dopiero jest w trakcie światowej ekspansji, to w Stanach Zjednoczonych usługa jest już bardzo popularna. Daje to gigantowi możliwość dostarczania swoich produkcji bezpośrednio do widzów, pomijając standardową dystrybucję kinową.
Nowy film animowany „Co w duszy gra” tylko w streamingu.
Na rynku amerykańskim Disney przyjmował dwie strategie. Jeśli jakiś film nie trafiał standardowo do kin, to gigant, umieszczając go w Disney+, albo kazał za niego płacić dodatkowe pieniądze, albo po prostu dołączał go do standardowej oferty serwisu. W przypadku „Co w duszy gra”, animacji Pixara/Disneya, najprawdopodobniej (jak sugeruje portal Deadline) nie będzie trzeba będzie wnosić dodatkowej opłaty.
A co z innymi krajami? Wszystko wskazuje na to, że tam, gdzie serwis Disney+ jest niedostępny, tam odbędzie się tradycyjna, kinowa dystrybucja.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.