REKLAMA

Wielka Brytania to kraj o wielu kulturowych różnicach. My, Polacy, chyba najbardziej doceniamy bogactwo tego mocarstwa, gdyż wielu z nas wyjechało tam, aby zarobić więcej i co ważniejsze, lepiej żyć. Uwagę tych, którzy w kraju pozostali, z pewnością przyciąga specyficzne, angielskie poczucie humoru. "Mr. Bean", "Allo, Allo!" czy "Latający Cyrk Monty Pythona" to prekursorzy gatunku, których nigdy się nie zapomina, a zawsze przyjemnie ogląda. Nowe brytyjskie komedie, mają więc wysoko postawioną poprzeczkę. Debbie Isitt w swoim drugim filmie przedstawia nam wesela na wesoło, w konwencji filmu dokumentalnego. Pomysł wydaje się być ciekawy, jak natomiast realizacja?

11.03.2010
13:28
Rozrywka Blog
REKLAMA

'Confetti' to nazwa magazynu dla nowożeńców. W celu podwyższenia nakładu, twórcy pisma chcą zrealizować konkurs na najbardziej oryginalny ślub roku. Organizują więc mnóstwo castingów, w których każda z przychodzących par przedstawia swoje najróżniejsze zwariowane pomysły. Jury zdecydowało wybrać trzy, które będą walczyć o główną nagrodę - fantastyczny dom oraz sesję zdjęciową do magazynu 'Confetti'. Każda dwójka ma swój niepowtarzalny koncept na własny ślub: Sam i Matt chcą aby ich ceremonia przypominała scenę z musicalu, Issabelle i Josef planują wziąć ślub w tenisowym klimacie, a Joanna i Michael, nie wstydząc się swoich ciał, pragną złożyć przysięgę małżeńską w strojach Adama i Ewy. Szykuje się niecodzienna rozrywka.

REKLAMA

Pierwszym elementem najbardziej rzucającym się w oczy, jest sposób w jaki film stworzono. Pani reżyser postanowiła stworzyć małą satyrę na wszystkie bezsensowne i ciągle powstające programy typu reality show. "Cofetti"zostało zrealizowanie w formie fikcyjnego filmu dokumentalnego, który obserwuje życie zawodników, ich rodzin, oraz najważniejszych organizatorów. Przechodzimy z jednego miejsca do drugiego, przyglądamy się przygotowaniom każdej z par i szukamy bohaterów, zyskujących w naszych oczach jak najwięcej sympatii. Mimo, iż pomysł sam w sobie był już dużo razy wykorzystywany wcześniej, tutaj nabiera to większej energii. Realizacja w formie dokumentu wywiera wrażenie naturalnego, jakby tak nierealna idea znalazła swoje odzwierciedlenie w prawdziwym życiu, a poruszany temat miłości, ślubu, staje się w tym przypadku jeszcze bardziej specyficzny.

Cała sztuka polega teraz na tym, aby wspomnianą wcześniej naturalność utrzymać, aby widz do samego końca miał wrażenie, że tacy ludzie gdzieś w Wielkiej Brytanii naprawdę istnieją. Debbie Issit wpadła na dość ryzykowny pomysł - nie pisać scenariusza. W tej stylistyce się utrzymała i wszystkie dialogi, jakie usłyszymy są improwizowane. Nic wcześniej nie było zaplanowane, każda scena jest wynikiem chwili oraz aktualnych myśli i koncepcji aktorów. Trzeba jednak przyznać, że ta swoboda, nie zawsze powoduje oczekiwane reakcje, lecz przy utracie jednej rzeczy zyskujemy drugą. "Scenariusz", ze sceny na scenę, oferuje coraz mniej humoru, aczkolwiek ujawnia swoje kolejne oblicze. Wraz z poważniejszym przebiegiem akcji, można określać psychologiczny profil każdej z par. Małymi kroczkami odkrywamy czy naprawdę się kochają, na czym im w tym konkursie tak naprawdę zależy. W dodatku podpatrujemy organizatorów konkursu, sprawdzamy jakie wykorzystują ukryte techniki i czy przypadkiem nie mają one służyć manipulowaniu stworem, mającym żyć swoim własnym życiem.

Niestety, improwizowany scenariusz daje się również we znaki i pokazuje swoje złe strony. Niektóre sceny wydają się być w ogóle niepotrzebne i niewnoszące nic ambitnego do całego projektu. Sprawia to niestety wrażenie nudy i pewnego zmęczenia oglądaniem. To właśnie wtedy gubi się wizja pani reżyser. Żart, satyrę, jaką chciała zrealizować, udało się zgrabnie wpleść w początkowych minutach, w pewnym momencie jednak, cały zamysł gdzieś się gubi, a wprowadzone psychologiczne zarysy niestety nie potrafią podtrzymać całości.

REKLAMA

Finisz jednak ujawnia nam pewną niespodziankę. Podczas oglądania wszystkich trzech ślubów, widzimy w pewnym momencie kto tak naprawdę zasługuje na nagrodę. Zauważamy pewną przemianę reżyserki, gdyż zadecydowała, że wygra najbardziej obciachowy ślub, ale za to ludzi, których miłość jest prawdziwa, nienastawiona jedynie na zwycięstwo, dzięki czemu, w tym gąszczu reality show i niepotrzebnych czasami scen, dostajemy naukę, która potrzebna jest w dzisiejszym świecie. Mimo, iż to znana prawda, warto ją przypominać, aby móc odszukać swoją drogę do skończonego i szczęśliwego ziemskiego bytowania. Każda para, otrzymała bowiem nagrodę tuż przed rozpoczęciem tego zwariowanego konkursu - mają siebie nawzajem i kochają się. To powinno być dla nich najpiękniejszą nagrodą od życia, jaką otrzymali.

Jeśli idąc na ten film, oczekujemy ogromnej dawki brytyjskiego humoru, trzeba to nastawienie jak najszybciej zmienić. "Confetti" to fikcyjny dokument, obserwujący nowożeńców oraz organizację konkursów przez przedsiębiorstwa pseudo-magazynów o tematyce przydającej się tylko raz w życiu. Ambicje co do projektu były dość duże, mimo to autorka nie zdołała ich wszystkich zgrabnie zrealizować. Na szczęście odpłaca się nam w pewnym stopniu poprzez zakończenie, którego oczekiwał chyba każdy na kinowej sali. Warto zerknąć na kawałek brytyjskiej niezależności, która wchodzi w małych i wypolerowanych bucikach w komercyjny świat. Eksperyment udany, ale przejdzie bez echa.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA