REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. VOD
  3. Netflix

Film Netfliksa mógł być 6/10, ale przez żarty o kupie jest 3/10

Użytkownicy platformy Netflix namiętnie oglądają "Czas dla siebie". Trudno jednak wyobrazić sobie, żeby seans kończyli z uśmiechem na ustach. W tej komedii żartów uświadczyć nie sposób, bo szczytem wyrafinowanego humoru jest dla twórców prezentowanie kupy. Ta produkcje nie tylko jest niesmaczna, ale też śmierdzi na kilometr.

29.08.2022
18:18
czas dla siebie netflix opinie
REKLAMA

"Czas dla siebie" zawojował przez weekend listę najpopularniejszych filmów dostępnych na platformie Netflix w naszym kraju. Nic dziwnego. Na papierze rzeczywiście wygląda jak niezobowiązująca komedia, przy której można się zrelaksować w wolny wieczór. To w końcu opowieść o pełnoetatowym ojcu Sonnym, postanawiającym przez tydzień skupić się tylko na sobie. Żona wyjeżdża z dziećmi na ferie, a on odnawia kontakt ze starym przyjacielem - Huckiem. Ich perypetie momentami przywodzą na myśl "Berka", a czasami przypomina "Kac Vegas".

"Super, kolejna historia w stylu faceci muszą się wyszumieć i w ogóle nie dorastają, tylko rosną" - mogliby z entuzjazmem pomyśleć miłośnicy podobnych historii. Bo faktycznie reżyser i scenarzysta John Hamburg korzysta z wypracowanych już dawno temu schematów, zderzając ze sobą dwa całkowicie skrajne podejścia, aby szukać złotego środka. Dlatego kiedy Sonny musi w miarę rozwoju akcji nieco wyluzować i skupić się na sobie, Huckowi zaczyna ciążyć życie lekkoducha. Problem w tym, że zostaje to podane w stylu najgorszych komedii z Adamem Sandlerem.

REKLAMA

Czas dla siebie - recenzja nowej komedii platformy Netflix

"Czas dla siebie" jest całkiem ciepłą komedią normalizującą zamianę ról genderowych w społeczeństwie (żona zarabia na dom, mąż opiekuje się dziećmi), tylko wypełnioną skatologicznym humorem. Sonny zachowuje się tu jak Amber Heard (defekuje na łóżko) i zdarza mu się puścić morderczego bąka w obecności opiekunki swoich dzieci (dorabiającej jako striptizerka). Hamburg traktuje nas jak półgłówków, którzy będą śmiać się tym głośniej, im bardziej obrazowo przedstawi nam tego typu "komizm". Z tego właśnie powodu z ekranu wydobywa się smród fekaliów, a "Czas dla siebie" zamiast bawić, wzbudza jedynie niesmak.

Czas dla siebie - Netflix

Mamy do czynienia z filmem zrobionym na "odwal się". Już w pierwszej scenie możemy się zdziwić, kiedy grany przez ponad 50-letniego Marka Wahlberga Huck obchodzi swoje 29 urodziny. Potem twórcy przenoszą nas w czasie, aby wiek bohatera pokrywał się z wyglądem aktora, ale ten uznaje to za przyczynek do włączenia autopilota. Nie prezentuje nam nic, czego byśmy do tej pory w jego wykonaniu nie widzieli. On znowu jest Johnem z "Teda". Czarowanie chłopięcym urokiem, wychodzi mu jednak w tym wypadku niezdarnie. Podobnie zresztą wypada Kevin Hart jako Sonny, który tak samo korzysta z dobrze nam już znanych środków wyrazu.

"Czas dla siebie" sprawdza się co najwyżej, jako reklama stand-upów dostępnych na platformie Netflix.

REKLAMA

Syn Sonny'ego namiętnie je bowiem ogląda, a potem chętnie o nich opowiada, lub próbuje rzucać zasłyszanymi tam żartami. Brzmi żałośnie? Niemniej to właśnie są najzabawniejsze momenty filmu. Ta produkcja ma nam tak niemiłosiernie mało do zaoferowania, że podczas seansu aż chce się włączyć, którykolwiek ze wspomnianych w niej występów słynnych komików.

Nawet jeśli wziąć pod uwagę, że oryginalność nigdy nie mieściła się w ambicjach twórców i chcieli oni zaserwować nam po prostu kino rozrywkowe, mogli to zrobić znacznie lepiej. Wystarczyło nieco się do filmu przyłożyć, a otrzymalibyśmy zwykłego średniaka. Tak się jednak nie stało, przez co grzechy "Czasu dla siebie" można by wymieniać jeszcze bardzo długo. Hamburg przygotował dla nas bowiem jedną wielką, nomen omen, kupę.

"Czas dla siebie" obejrzycie na platformie Netflix.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA