Dziś, 11 kwietnia, ma swoją premierę książka "Czas Herkulesów" Marcina Wrońskiego. To ostatnia powieść z cyklu o komisarzu Zygmuncie Maciejewskim. Autor obiecał jeszcze zbiór opowiadań poświęcony przedwojennemu policjantowi z Lublina. Tymczasem, właśnie wydana powieść to godne zamknięcie kryminalnej sagi.
OCENA
Komisarza Zygmunta Maciejewskiego nie trzeba chyba przedstawiać fanom polskich kryminałów retro. Marcin Wroński stał się, obok Marka Krajewskiego, symbolem tego gatunku. Czytelnicy od 10 lat mogą śledzić perypetie niepokornego policjanta. "Czas Herkulesów", który oficjalną premierę miał 11 kwietnia wieńczy to powieściowe dzieło.
Tym razem przenosimy się do Chełma. Jest maj 1938 roku i Maciejewski jako oficer inspekcyjny z wojewódzkiej, kontroluje Komendę Powiatową Policji Państwowej. Zyga nie jest typem urzędnika, ale misja u jego pierwszego (i nielubianego) przełożonego z czasów zamojskich, daje mu specyficzny rodzaj satysfakcji.
Podczas pobytu w Chełmie dochodzi do morderstwa na maturzyście. Były wiceszef wydziału śledczego w Lublinie zamierza włączyć się do dochodzenia. Pytany o motywację, melduje swojemu zwierzchnikowi, że nie kieruje nim koleżeństwo, ale chęć poirytowania wspomnianego komisarza Hejwowskiego.
Po prawdzie, Maciejewski tęskni za robotą operacyjną i trudno mu przepuścić okazję, by znów poczuć się rasowym gliną.
Zabity młodzian był postacią dość interesującą. Nie tylko interesował się zapasami, ale też pisał wiersze. Wspomniana dyscyplina sportowa jest ważnym elementem fabuły "Czasu Herkulesów". Oto w Chełmie swoje gniazdko uwił znany rosyjski zapaśnik i bohater wojny polsko-bolszewickiej po stronie Rzeczpospolitej. Jego pracownikiem jest inny były zawodnik, a w mieście pojawia się jeszcze człowiek z federacji zapaśniczej. Pikanterii zaś dodaje fakt, że maturzysta nie jest jedyną ofiarą związaną z tym sportem siłowym. Na półkach w archiwum chełmskiej policji gniją sprawy tajemniczych zgonów nieidentyfikowanych mężczyzn o podobnym profilu.
Chełm ukazany został przez Wrońskiego w specyficznym momencie. W 1938 roku miasto jest wielkim placem budowy, bo zgodnie z rządowymi planami ma stać się siedzibą wschodniej dyrekcji kolei. Dwa tysiące przyjezdnych robotników i robotnic zmienia tę dziurę w gwarne i rozrywkowe miejsce. Pisarz, podobnie jak w poprzednich powieściach cyklu, włożył wiele pracy, by oddać klimat przedwojennej polskiej prowincji. Tradycyjnie nie zadowolił się topograficznym odwzorowaniem czy przywołaniem charakterystycznych punktów, ale naszkicował obraz stosunków społecznych w wielokulturowej i wieloreligijnej Polsce.
"Czas Herkulesów" to smakowita mieszanka fikcji i historycznego obrazu międzywojennej Polski.
Dla fanów cyklu takie podejście nie będzie nowością. Marcin Wroński słynie z drobiazgowego wprowadzenia w kontekst czasu i miejsca. Jak to zgrabnie ujął w posłowiu książki, "wymieszał w odpowiednich proporcjach fikcję kryminalną z historycznym obrazem". To zresztą klucz do jego powieści i ich wielki atut. Autor po raz kolejny demitologizuje też wyidealizowany obraz II Rzeczpospolitej. To również znak rozpoznawczy jego książek. "Demitologizuję II RP, bo mimo sentymentu i podziwu dla wielu ludzi z pokolenia moich dziadków i pradziadków, przecież widzę, jak bardzo tamta ojczyzna dla niektórych obywateli była matką, ale dla innych macochą." - tłumaczył w wywiadzie udzielonym mi blisko cztery lata temu.
Jak "Czas Herkulesów" ma się do pozostałych tomów cyklu?
To bardzo dobrze napisana powieść kryminalna z wyrazistymi bohaterami i barwnym tłem. Prawdopodobnie nie awansuje ona jednak na ulubioną część sagi. Na moim prywatnym podium ustawiłem bowiem (w kolejności chronologicznej) "Skrzydlatą trumnę", "Pogrom w przyszły wtorek" i zeszłoroczny "Portret wisielca". Opowieść osadzona w Chełmie jest interesująca, a wątek kryminalny nie daje łatwych odpowiedzi na pytanie "kto zabił?". Zdecydowanie jednak wolę Maciejewskiego na jego rodzinnym gruncie. Zarówno zamojskiej "Kwestji krwi", jak i chełmskiemu "Czasowi Herkulesów" nie brakuje niczego w warstwie fabularnej, ale Lublin pokazany przez autora jest bardziej plastyczny i wiarygodny niż powiatowe miasta województwa przedstawione jego oczami.
Trudno wyobrazić mi sobie, że to koniec cyklu powieściowego o Maciejewskim. Zacząłem być jego wiernym fanem z lekkim opóźnieniem, bo dopiero od wydanego w 2011 r. trzeciego tomu "A na imię jej będzie Aniela". Po nadrobieniu zaległości, kolejne książki czytałem w momencie premiery i czekałem na nie z niecierpliwością. Ten fenomen ma kilka źródeł. Po pierwsze, powieści w większości traktują o moim rodzinnym mieście. To skłoniło mnie, by po nie sięgnąć. Po drugie, z wielkim zaciekawieniem obserwowałem, jak przez te wszystkie lata Marcin Wroński rozwija się jako pisarz. Po trzecie, wreszcie, ta saga kryminalna stała się dla mnie żywym dowodem na to, że kryminał (zwłaszcza polski) może być dziełem o dużych walorach literackich. Wrońskiego (i Krajewskiego zresztą też) cenię za podniesienie prestiżu gatunku. Obaj są mistrzami słowa. Obu czytam z ogromną satysfakcją nie tylko ze względu na fabułę.
Będę tęsknił, panie Marcinie.
Tak mogę podsumować emocje po zamknięciu "Czasu Herkulesów". Oczywiście zamierzam przeczytać zapowiadany zbiór opowiadań, kończący literacki żywot Maciejewskiego, ale zrobię to w poczuciu nieuchronnego i z niemałym smutkiem.