Siedząc przed ogromnym ekranem, przecierałem oczy ze zdumienia. Człowiek ze Stali ze stalową konsekwencją prezentował niedorzeczność za niedorzecznością, atakując poczucie sensu i logiki superprodukcji Snydera. Linia akceptowalnych nieścisłości wyczerpała się w połowie seansu, nawet biorąc poprawkę na produkcję z super-bohaterem w roli głównej. Może wy pozwolicie mi zrozumieć, co za cuda wyprawia na ekranie super-duet Clarka Kenta i Snydera.
Uwaga, tekst jest najeżony spoilerami.
KRYPTON POD KWARANTANNĄ
Człowiek Ze Stali zaprezentował najlepszą genezę Supermana, jaką widziało kino. Nawet pomimo tego, akcja przedstawiona na skazanej na zagładę planecie budzi wiele pytań. Później pytania zamieniają się w niedowierzanie, od którego bardzo blisko do wybuchu śmiechu. Wizjonerski, skutecznie przepowiadający zagładę ojczystej planety Russel Crowe jest w stanie przewidzieć kataklizm na wiele cykli/tygodni przed jego nadejściem. Potrafi również wysłać kapsułę ze swoim potomkiem na Ziemię oraz przyłożyć rękę do przeniesienia groźnych więźniów do Strefy Fantomowej. Nawet pomimo tego, chlubnie określając się jako cywilizacja „znacznie bardziej rozwinięta od Ziemian”, mieszkańcy Kryptonu nie są w stanie podjąć kosmicznej ucieczki, czekając z założonymi rękami na koniec ich nacji.
Powód? Crowe z grobową miną twierdzący, że mieszkańcy Kryptonu i tak już są martwi, odpowiedzialni za zagładę planety. Być może obcy nie są w stanie przeżyć w kosmosie, bądź na planetach o odmiennych warunkach? Nic z tego, mieszkańcy Kryptonu nie dość, że byli świetnymi gwiezdnymi kolonizatorami, to jeszcze posiadają technologię i warunki pozwalające na wieloletnie przetrwanie w pustce wszechświata. Dlaczego? Dlaczego jedynym przetrwałym z destrukcji Kryptonu jest niemowlę oraz więźniowie, którzy ni z tego, ni z owego zostali uwolnieni po zagładzie ich ojczystej planety? Chęć przetrwania jest jednym z najsilniejszych impulsów każdego żywego stworzenia. W tym scenarzystów, którzy za poniższe niedorzeczności powinni czuć się zagrożeni ze strony fanów komiksów od DC.
MASOWY SUPER MORDERCA
Kolejna z setek inwazji kosmicznych najeźdźców, jakie wałkowane są przez przemysł filmowy, to dla obywateli Stanów Zjednoczonych zawsze fatalna sprawa. Największe żniwo obcy zbierają zawsze wśród bogu ducha winnych cywili, żyjących w ogromnych aglomeracjach. W przypadku Człowieka ze stali wszelkie zło, jakiego dopuścili się najeźdźcy jest jednak niczym w porównaniu do tego, co zrobił Superman.
Podczas jednej tylko walki Kal-El dokonał większych zniszczeń, niż wszyscy jego przeciwnicy razem wzięci. Ścierając się z generałem Zodem, główny bohater na niczym nie oszczędzał. Przepiękny obraz walących się wieżowców, wybuchających cystern z paliwem, eksplodującej satelity, którego szczątki wbijają się w kolejne budynki - straty w życiu i zdrowiu mieszkańców Metropolis można liczyć w dziesiątkach tysięcy. I niech nikt nie mówi mi, że społeczność tak ogromnej aglomeracji zdołała się bezpiecznie ewakuować. Wystarczy przyjrzeć się efektownej walce po raz kolejny, aby zobaczyć, że miasto jest pełne przerażonych mieszkańców, zdanych na łaskę potężniejszych od nich sił.
W tym kontekście bardzo zabawna wydawała mi się scena, podczas której Superman decyduje się na mniejsze zło i skręca kart sprawcy całego zamieszania. Wszystko w obronie garstki cywili. Pal licho, że kilkadziesiąt sekund temu Superman przewiercił na wylot kilka budynków i doprowadził do zawalenia się wieżowca. To, co zrobił Clark Kent podczas jednego tylko starcia, jest szczytem marzeń organizacji terrorystycznych na całym świecie. Tragiczne 11 września to przy wyczynach Człowieka ze stali dziecinna zabawa w piaskownicy.
Wnioski? Po pierwsze, nawet przy założeniu, że reżyser nie przemyślał totalnego spustoszenia, jakie sieje jego bohater, patent na część drugą ma już gotowy. Nie widzę innego wyjścia, jak Superman wrogiem publicznym numer jeden, z Luthorem, czołowym przeciwnikiem naszego bohatera, podburzającym społeczeństwo przeciwko mężczyźnie w czerwonej pelerynie. Po drugie, jeśliby dać Snyderowi ten sam budżet, reżyser nakręciłby najlepszy film z serii Dragon Ball, jaki widziałby świat. Prawdziwe piekło na ziemi, jakie rozpętał Zod z Kal-Elem w Metropolis, przerosło moje najśmielsze destrukcyjne oczekiwania.
NIEDORZECZNOŚCI ZE STALI
Takich nielogiczności w filmie jest jeszcze cała masa. Moim personalnym faworytem jest fragment batalii w kosmosie, ponad ziemską atmosferą. Superman, ścierając się z oponentem, doprowadza do szamotaniny w zwarciu, opadając w stronę Ziemi. Zabawne, że pomimo nieustannej walki, wylądował dokładnie tam, gdzie rozpoczęła się konfrontacja. Pal licho, że gdyby chociaż trochę zmienić kąt opadania, walczący bohater trafiłby na Kubę. Metropolis najwyraźniej zostało zbyt słabo zdewastowane i Snyder nie mógł biednym mieszkańcom tak łatwo odpuścić.
W pamięci wrył mi się również obraz zarośniętego bohatera, który, będąc na pokładzie statku kosmicznego, po raz pierwszy zakłada swój legendarny, odświeżony zgodnie z najnowszymi trendami strój. Chociaż ten, pozbawiony ikonicznych czerwonych majtek, prezentuje się naprawdę nieźle, co innego przykuło moją uwagę. Zarost Kal-Ela momentalnie znikał, fryzura stała się natomiast znacznie bardziej wygładzona. W połączeniu z patetycznym kawałkiem od Zimmera, efekt był odwrotny od zamierzonego – dumnie wyprostowany Człowiek ze stali wzbudził rechot na sali kinowej, do którego ciężko było nie dołączyć.
Czepiam się na siłę? Niektórzy mogą tak pomyśleć. W końcu punktuję film o super-bohaterze, powinienem spodziewać się masy niedorzeczności. Nie, nie powinienem. Człowiek ze stali był reklamowany jako bardziej dojrzały, dorosły i nieco „urealniony” film o Supermanie. Tak banalnych, widocznych i wołających o pomstę do nieba nielogiczności nie miał Batman, nie miał Thor, dlaczego więc odpuszczać człowiekowi w czerwonej pelerynie? Między innymi za tego typu błędy dostał po rękach trzeci Iron Man. Temat super-bohatera nie usprawiedliwia przed super-wybiórczym traktowaniem scenariusza i robieniu z widzów, niezależnie jakiego kina, super-idiotów.
Człowiek ze stali jest przepięknym widowiskiem, zwłaszcza po założeniu okularów 3D. Jeśli jednak chcecie czerpać nieskrępowaną przyjemność podczas seansu, zwoje mózgowe zostawcie w domach, zakręcając słoiki z formaliną. Inaczej strawić nowego Supermana się po prostu nie da.