Fani domagają się Ayer Cut „Legionu Samobójców”. Reżyser też chciałby poprawić swój film
Losy reżyserskiej wersji „Ligi Sprawiedliwości” pokazały, że nadzieja umiera ostatnia. Fanom udało się osiągnąć zamierzony efekt i Snyder Cut trafi na platformę HBO Max. David Ayer chciałby, aby podobnie stało się z jego „Legionem Samobójców”, choć nie łudzi się, że będzie to arcydzieło.
Kiedy „Liga Sprawiedliwości” wchodziła na ekrany kin, jedynie szaleńcy mogli oczekiwać dobrego filmu. I nie chodzi już nawet o wcześniejsze dokonania Zacka Snydera w obrębie DCEU. Zarówno „Człowiek ze stali”, jak i „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości”, chociaż swoje zarobiły, były artystycznymi porażkami. Historia powstania kinowego crossovera superbohaterów ze świata DC jeszcze przed premierą naznaczona była fatalizmem. W trakcie zdjęć reżyser zrezygnował ze swojego stołka z powodów osobistych (samobójstwo córki). Zastąpił go Joss Whedon. Jednakże nawet twórca „Avengersów” nie był w stanie uratować widowiska. W efekcie otrzymaliśmy chaos, nijakość i mało gustowne CGI zakrywające wąsy Henry'ego Cavilla.
#ReleaseTheSnyderCut
Tym hashtagiem fanowska społeczność walczyła w mediach społecznościowych o to, by Warner Bros. wydało „Ligę Sprawiedliwości” w wersji reżyserskiej. Po latach (!) batalii w końcu się udało. Koncern zapowiedział niedawno, że film w nowej formie pojawi się na platformie HBO Max gdzieś w 2021 roku i będzie miał cztery godziny. Piękne zwycięstwo. Chociaż po raz kolejny, nawet jeśli włodarze serwisu chcą wydać na produkcję jakieś 20 mln USD, nie należy spodziewać się arcydzieła.
Dzięki osiągnięciu celu fani poczuli moc sprawczą, którą już zaczęli chętnie testować. Teraz chcą, aby los Snyder Cut „Ligi Sprawiedliwości” podzielił Ayer Cut „Legionu Samobójców”. Sam reżyser początkowo nie był przychylny tej idei, jednakże jego podejście się zmieniło. Chciałby popracować nad swoim filmem, o czym poinformował w mediach społecznościowych.
#ReleaseTheAyerCut
David Ayer jest człowiekiem twardo stąpającym po ziemi. Zdaje sobie sprawę, że nawet jeśli to by się udało, jego film nie będzie arcydziełem:
Oczywiście. Moja wersja nie jest apoteozą robienia filmów. Jest lepsza od tego co widziała publiczność - i tak, sensownie byłoby go unowocześnić - napisał na Twitterze.
Sytuacja z „Legionem Samobójców” jest zupełnie inna niż z „Ligą Sprawiedliwości”. W tym wypadku David Ayer nie zrezygnował ze swojego stanowiska. Chociaż to studio miało ostatnie zdanie, on wciąż jest obwiniany za artystyczną porażkę filmu. Wersja reżyserska byłaby więc dla niego czymś oczyszczającym:
Moją wersję łatwo byłoby ukończyć. Byłoby to dla mnie niesamowicie katartyczne. Dostawanie po tyłku za coś co zostało potraktowane z gracją Edwarda Nożycorękiego jest wyczerpujące. Publiczność nigdy nie widziała filmu, który zrobiłem.
Mało Ayera w Ayerze.
„Legion Samobójców” faktycznie nie przypominał wcześniejszych dokonań Davida Ayera. Zamiast niczym „Królowie ulicy” czy Furia”, wyglądał jak coś zrobionego naprędce i w dodatku o wiele za późno. Charakteru można tu było ze świecą szukać. Jak wyznał sam reżyser, jedyną decyzją artystyczną, pod którą się podpisuje jest backstory Diablo:
To była jedyna bitwa, jaką wygrałem. Decydenci byli uczuleni na pomysł Diabla zabijającego swoją rodzinę. Spójrzcie na moje filmy - śmierć, wina, odkupienie i uwalnianie się z toksycznych związków to tematy, jakie eksploruję w swojej twórczości. Ludzka dusza jest piękna i złożona.
Po słowach Davida Ayera trudno oczekiwać, że „Legion Samobójców” można w jakikolwiek sposób uratować. Nie ma jednak co płakać nad rozlanym mlekiem. Być może James Gunn, którego „The Suicide Squad” ma zadebiutować w 2021 roku pomoże fanom zapomnieć o łzach, jakie wylali w 2016 roku. Oczywiście pod warunkiem, że studio wyciągnęło odpowiednie wnioski z porażki pierwszego filmu.