REKLAMA

Filmy na podstawie gier wideo są fatalne. „Detektyw Pikachu” to potwierdza, a Sonic będzie następny

Filmy na podstawie gier są powszechnie uważane za dzieła robione bez pomysłu, wizji i szacunku dla pierwotnego dzieła. Z takimi opiniami trudno się kłócić, bo każda następna premiera mimo rosnących budżetów coraz bardziej zawodzi. „Pokemon: Detektyw Pikachu” to doskonale pokazuje, dlaczego tego typu produkcje nie wychodzą.

detektyw pikachu recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Uwaga, tekst zawiera szczegóły fabuły filmu „Pokemon: Detektyw Pikachu”.

W świecie filmu od 1995 roku zmieniło się niemal wszystko. W ostatniej dekadzie główny nurt wchłonął większość popkulturowych tematów. Marki, które kiedyś były traktowane w kategoriach ciekawostki czy żartu, obecnie zarabiają setki milionów dolarów w box office. Dlatego gracze powinni być naprawdę wściekli, że jedna rzecz pozostała bez zmian - filmy na podstawie gier wideo wciąż są absolutnie okropne.

Nie bez powodu wspominam o 1995 roku, bo właśnie wtedy do kin trafił „Mortal Kombat” na podstawie hitowej, choć wciąż świeżej serii bijatyk 2D. Produkcja uznawana jest obecnie za kultową, a przez wielu graczy nawet najlepszą ekranizację gry w historii. Oczywiście głównie ze względu na klimat i ścieżkę dźwiękową, bo jako film produkcja spisywała się bardzo przeciętnie. Warto jednak wspomnieć, że „Mortal Kombat” miał bardzo ograniczony budżet w wysokości 18 mln dol., a zarobił 122 mln na całym świecie.

Problem w tym, że od tego czasu budżety produkcji na bazie gier znacznie urosły, a poziom wciąż jest równie słaby.

„Pokemon: Detektyw Pikachu” na papierze wydawał się idealnym filmem do zerwania z dotychczasowym trendem. Mocne nazwiska w obsadzie, popularność Ryana Reynoldsa i zupełnie świeża historia miały sprawić, że dzieło Roba Lettermana będzie przede wszystkim dobrym filmem, a jednocześnie udaną adaptacją. Wydawało się to o tyle prostsze, że gry z serii „Pokemon” nigdy nie miały przesadnie rozbudowanej fabuły. Dlatego twórcy filmu nie musieli się mierzyć z olbrzymimi oczekiwaniami, żeby dorównać oryginałowi.

Ujawnienie pierwszych nagrań zwiastunów tylko zwiększyło entuzjazm środowiska graczy. Animacja Pokemonów zrobiła z miejsca olbrzymie wrażenie. Miniaturowe potworki poruszają się na ekranie z cudowną gracją i pod wieloma względami przypominają sposób, w jaki poruszałyby się prawdziwe zwierzęta. Przynajmniej pod tym względem twórcom udało się więc spełnić oczekiwania widzów (czego nie można powiedzieć o autorach CGI do „Jeża Sonica”, ale o nim później). Ale to wciąż za mało, żebyśmy mogli mówić o udanej produkcji. „Assassin's Creed” miał piękne zdjęcia i scenografię, a nowa Lara Croft zebrała niezłe recenzje za „Tomb Raider”, a mimo to traktowane są w kategoriach olbrzymiej porażki. I podobnie powinno być z „Detektywem Pikachu”.

Twórcy ekranizacji gier wideo często uważają graczy za osoby o kiepskim guście, którym wystarczy rzucić ochłapy na pocieszenie.

Filmy i gry to media o zupełnie różnej specyfice. Na ten moment nikt nie wymyślił sposobu na ich idealne połączenie, nawet produkcjom nastawionym na interaktywność wychodzi to przeciętnie. Istnieją jednak sposoby, żeby jednocześnie uhonorować wizję oryginału i zrobić osobny film. Większość hollywoodzkich wytwórni uważa jednak, że wystarczy przypiąć do filmu słynną markę gier i nie potrzeba więcej planowania.

Bez większego zastanawiania się czy znajomości tematu przylepia się do projektu kilka elementów w teorii sugerujących powiązania z pierwotnym dziełem. Przeważnie w sposób tak wykrzywiony i udziwniony, że większość osób nie ma pojęcia, o co chodzi. Minęły co prawda czasy „Super Mario Bros.”, gdzie wszystkie możliwe aspekty stały na głowie, ale podejście wytwórni tak naprawdę wcale się nie zmieniło. Dlatego w „Pokemon: Detektyw Pikachu” pojawiają się znajome elementy jak litera R, region Kanto, uwięzienie Mewtwo, Pokeballe i liga trenerów, ale w zupełnym oderwaniu od oryginalnego znaczenia i tak naprawdę bez większego wpływu na fabułę.

To samo można powiedzieć o „Jeżu Sonicu”, a przynajmniej jego pierwotnej wersji. Nadchodząca premiera filmu została znacznie opóźniona, bo fani gier zareagowali wściekłością, oburzeniem i kpinami na projekt głównego bohatera. CGI ma zostać poprawione, ale można mieć wątpliwości, czy to samo spotka też scenariusz. A fabuła produkcji zapowiada się równie fatalnie, jak wszystkie najgorsze adaptacje gier wideo. Doktor Eggman pojawia się w filmie, ale w niczym nie przypomina siebie z gier. To samo Sonic.

Nie oznacza to, że każda zmiana i odejście od estetyki znanej z gier jest złe.

„Detektyw Pikachu” odnosi wielki sukces w kreacji Pokemonów również dlatego, że autorzy efektów specjalnych potrafili w racjonalny sposób zmodyfikować projekty Pikachu, Charizarda czy Bulbasaura. Doskonale zdawali sobie sprawę, że między futrem, łuskami i skórą muszą zajść różnice. Dali też niektórym z rodzajów dodatkowe, bardziej zwierzęce odgłosy (poza tymi znanymi z gier czy anime), żeby lepiej zintegrować je w umyśle widzów z prawdziwymi aktorami i realnym światem.

Nie dorobili jednak Pikachu drugiego ogona ani nie przemalowali Charmandera na inny odcień pomarańczowego. Niestety, scenarzyści nie poszli za ich przykładem i zbudowali absurdalną opowieść o przenoszeniu ludzkiej duszy w ciała Pokemonów. Nie ma to nic wspólnego ze światem znanym z gier, nie ma większego sensu w rzeczywistości przedstawionej w filmie, a cały koncept dodatkowo chwieje się w posadach z powodu licznych dziur fabularnych.

Nikt nie każe filmowcom przyjmować z góry narzuconej wizji. Tego typu adaptacja nie miałaby sensu.

REKLAMA

Widać po nich jednak wyraźnie, że sami nie są graczami i zupełnie nie rozumieją tego świata. Film o Pokemonach zaczynający się od wyboru swojego pierwszego przyjaciela i wyruszeniu na wspólną wyprawę, żeby złapać je wszystkie byłby nudny i przewidywalny. Ale miasto Ryme pokazane w produkcji miało duży potencjał, żeby wyciągnąć na pierwszy plan relację między ludźmi i Pokemonami.

Można było to powiązać z tematem ekologii i traktowania zwierząt, na co zwróciły też uwagę nowsze gry z serii. Zamiast tego dostaliśmy banalnego antagonistę z idiotycznym planem i zerowymi szansami na sukces. „Pokemon: Detektyw Pikachu” zapewne pomimo swoich słabości zarobi ogromne pieniądze, ale przecież to samo można było powiedzieć o „Mortal Kombat”. A chyba nie do końca tego spodziewali się gracze, gdy myśleli w 1995 roku o przyszłości filmów na podstawie gier wideo.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA