Wielbiciele ostrych gier akcji mogą już zacierać ręce, bowiem szykuje się kolejna odsłona Devil May Cry. Tej gry chyba nikomu nie trzeba przedstawiać - jest to absolutny konsolowy klasyk, a od dłuższego już czasu także brać "pecetowa" może zasmakować trzeciej części serii. I tutaj mam dla wielu osób dobrą nowinę. Capcom zwęszył ogromne ilości kasy na komputerowym rynku i oprócz wersji na obydwie, najpopularniejsze obecnie konsole (mowa o PS3 oraz X360), równocześnie planuje wypuścić wersję na domowe piecyki. Miło!
Żeby jednak mieć czyste sumienie postanowiłem wyjaśnić, z czym to się je i czemu gra zasługuje na taki szacunek wśród maniaków niezobowiązujących bijatyk w stylu "idź przed siebie i machaj tym, co masz pod ręką na prawo i lewo". Rzesze graczy pokochało ten tytuł właśnie dzięki widowiskowości, ogromnych pokładach grywalności, no i głównej postaci, bez której Devil May Cry nie byłoby takie same. A chodzi tu o przystojniaka o dźwięcznie brzmiącym imieniu Dante, który w szczytowej formie potrafi wykonywać takie ewolucje, jakich nie powstydziłby się najlepszy cyrkowiec. Machanie mieczem, strzelanie z dwóch pistoletów, długie skoki i akrobacje w powietrzu kończące się stosami konających przeciwników. Nikt tego nie potrafił zrobić tak jak Dante. Dlatego właśnie tak wielu ludzi stało się wiernymi fanami gry Capcom. Lepszego tytułu akcji na czarnulce nigdy nie było i już nie będzie. Teraz nadeszła pora, aby DMC zakrólował na next-genach. Dante wraca do akcji...
Zaraz, zaraz... Mam złą wiadomość. Dante wcale nie wraca. Jego miejsce zajmie zabójczo podobny młodziak zwany, tfu... Nero. Ale zacznijmy od początku tej jakże skomplikowanej historii (ironia mode_off). Ojczulek znanych nam z poprzednich odsłon serii Dantego i Vergila jest potężnym demonem, branym przez Zakon Miecza niemalże za boga. W skład zakonu wchodzi mnóstwo chłystków mających się za najlepszych wojów, jakich ziemia nosiła. Do czasu... Pewnego dnia jeden z braciszków rozprawia się z nimi, urządzając im krwawą masakrę i nie oszczędzając nikogo. Jednakże Nero, dowiedziawszy się o tej rzezi, postanawia zemścić się na oprawcy i wyrusza w drogę najeżoną zastępami wrogich oddziałów.
No właśnie. Pora wyjaśnić, przeciwko komu tym razem staniemy. W końcu w takiej bijatyce musi być sporo gęb do wybicia. Przecież przez te kilkanaście godzin musimy mieć co robić. No i na kimś trzeba też przetestować te wszystkie ciosy, jakie będzie poznawał Nero przez cały czas rozgrywki. Tym razem do wytłuczenia będziemy mieli całą masę wszelkiej maści demonów, przeróżnych bestii i dziesiątki innych parszywych mord mających tylko jeden cel - przeszkodzić głównemu bohaterowi w osiągnięciu celu. Oczywiście na każdym etapie będziemy musieli pokonać całą grupę przeciwników, którzy nie oszczędzając się, będą nacierać ze wszelkich stron. W dodatku co jakiś czas będzie na nas czekał potężny boss. Cwaniaczek myśli, że jak jest większy, to powstrzyma takiego zawodnika jak Nero. Twoim zadaniem jest udowodnić mu, jak bardzo się myli. Ogólnie to wszystko znamy ze starych dobrych DMC. Nic nowego. Ale na chłopski rozum... Po co poprawiać coś, co jest już wystarczająco dobre?
Na drodze zemsty, jak już pisałem, wymordujesz setki, jak nie tysiące ścierwa na nogach (choć niekoniecznie). Żeby jednak zabawa była bardziej efektywna (bo efektowna i tak już jest) Nero musi coś dzierżyć w dłoniach. Patrząc po poprzednich odsłonach serii - twórcy nigdy nas nie zawiedli pod tym względem. Na pierwszy ogień idzie ogromny i ciężki miecz (jak to u Japońców bywa) zwany Czerwoną Królową. Aż zadziwiające jest, jak taki chuderlawy koleś jak Nero potrafi władać tym olbrzymem. No ale cóż, zabawa przede wszystkim. Oprócz broni białej na gracza czeka także rewolwer. A skoro poprzedni kawał żelastwa miał imię, tak i w tym wypadku nadano mu jakże piękną nazwę - Błękitna Róża. Przy odrobinie treningu zatwardziały gracz poradzi sobie z tym ekwipunkiem bez problemów. Capcom jednak postanowił trochę urozmaicić rozgrywkę i dał głównemu bohaterowi pewne umiejętności nabyte po swoim ojcu. Jeśli chce, to na krótką chwilę może zamienić się w prawdziwego wojownika z piekła rodem, a wtedy jest praktycznie niepokonany. Ponadto nic nie stoi na przeszkodzie, aby podnosić przeciwników w powietrze i ciskać nimi na lewo i prawo rozwalając piękną elewację. Ponoć na tym się nie kończy, ale zgadnij... Nic więcej nie wiadomo. No, może nie nic. Mieczyk z pistoletem dostały swoje nazwy, tak i na nadprzyrodzoną umiejętność Nero wołają Ramię Diabła.
To omówiliśmy już rzeczy niezmienne, które za każdym razem sprawdzają się w Devil May Cry. Czy w takim razie zobaczymy coś nowego? Owszem! Grafika to będzie coś, co powali Cię na kolana od samego początku. Podobał Ci się Lost Planet? Dobra wiadomość. Najnowsza odsłona serii DMC tworzona jest właśnie na tym silniku. Tym razem jednak zero śniegu, zero zamieci, tylko czysta, ostra jak brzytwa, piękna i kolorowa oprawa. Każda z odwiedzanych przez nas lokacji będzie dopracowana najmniejszym szczególe. Każde miejsce będzie się wyróżniało swoją unikalną architekturą. A przy tym, przez cały czas trwania zabawy, różnorodnych map ma być zatrzęsienie. Wiele mówić nie trzeba, screeny oddają wszystko. A jeśli weźmiemy pod uwagę, iż gra jest w początkowej fazie produkcji, to co dopiero powiemy, gdy twórcy zdążą ją dopieścić. W końcu zobaczymy prawdziwy potencjał silnika z Lost Planet!
Nikogo chyba nie muszę przekonywać, że warto czekać na premierę tej produkcji. Capcom na pewno nie zawiedzie swoich fanów. A dzięki wersji na PC może nawet zdobyć ich jeszcze więcej. Ogromna grywalność, multum combosów, wspaniały system walki... długo by tak można jeszcze wymieniać - to wszystko z całą pewnością będzie stało na najwyższym poziomie. Pod tym względem możemy być pewni, że gra będzie tak samo dobra jak jej poprzedniczki. Natomiast oprawa graficzna tworzona na najnowszym silniku oraz udźwiękowienie korzystające z dobrodziejstw next-genów spotęgują pozytywne wrażenia. Obok takiego tytułu jak Devil May Cry 4 nie będzie można przejść obojętnie!