Disney+ od dziś w Polsce. Serwis, na który czekaliśmy 2 lata, jest już gotowy, by Polacy rzucili się go przeszukiwać i oglądać setki produkcji. To ważny moment dla branży rozrywkowej w naszym kraju. Po niespełna 6 latach od momentu wejścia Netfliksa do Polski, uwolnieniu się HBO od operatorów i przemianie HBO GO w HBO Max, przyszedł czas na Disney+. Przez ten czas wiele się zmieniło. Co to oznacza dla Polaków?
Załóż konto Disney Plus z tego linku, skorzystaj z promocyjnej ceny (2 miesiące gratis).
Kiedyś narzekaliśmy, że w Polsce nigdy nie doczekamy się wejścia na nasze salony popularnych seriali w legalnym streamingu, a tu proszę - dziś wystartował Disney+. Lata temu, kiedy nikt nawet nie myślał o tym, że będziemy mogli urządzać sobie Netflix & Chill w domowym zaciszu, każdy radził sobie na swej sposób, żeby poczuć smak Zachodu. Jedni mieli kablówkę i - wybaczcie - kiblowali przed telewizorem o jakichś śmiesznych porach, żeby raz na tydzień obejrzeć odcinek "Seksu w wielkim mieście", inni pobierali nowe odcinki seriali, aż torrenty furczały, a jeszcze inni odświeżali podejrzane stronki, licząc, że po niezwiązanym z produkcją intro nie pojawi się napis "zapłać 69,99 zł za dostęp do danego tytułu". Klęska urodzaju!
Disney+ w Polsce. Co się zmienia?
Potem przyszedł Netflix, HBO GO, teraz HBO Max, stało się dostępne dla wszystkich, pojawił się i zniknął Showmax (jego produkcje przejął Netflix), a my zachłysnęliśmy się tym, jak łatwo i szybko docierają do nas zagraniczne nowości. Ale nie tylko. Nasz polski rynek seriali rozrósł się do tego stopnia, że co roku powstaje co najmniej kilka tytułów, na które warto czekać. Wraz z rozwojem rynku VOD w Polsce stało się jeszcze coś innego. Pogodziliśmy się, a przynajmniej spora część Polaków, że za dostęp do treści trzeba płacić. I zaczęliśmy inwestować - najpierw w Netfliksa, potem w HBO, a potem w inne serwisy, łącznie z takimi jak Amazon Prime Video, Player, Canal+ online czy tymi, które oferują filmy na żądanie jak np. Chili. Klęska urodzaju podejście drugie!
I to w pewnym sensie bardziej dotkliwa. Nagle okazało się, że to wszystko kosztuje i to koniec końców niemałe pieniądze. Portfel pewnie może być z gumy, ale nasze pieniądze się magicznie nie mnożą. Coś trzeba wybrać, a tu na dokładkę do Polski w końcu wjeżdża Disney+ i mówi: "No chodź do mnie, mam twoje ukochane Star Warsy, Marvele i jeszcze więcej, no chodź, na co czekasz?".
Wejście Disney+ do Polski dobitnie pokazuje, że spacerek się skończył. Zaczyna się ostry sprint, a na mecie jest kasa za abonament.
Kiedy Polacy zaznajamiali się z usługami, które ich koledzy i koleżanki z Zachodu już dobrze znali, samym bonusem było to, że w jednym miejscu mieli legalny i bezproblemowy dostęp do wielu produkcji. Już sam fakt, że nie trzeba było się napocić przed komputerem i czekać nie wiadomo ile, aż obejrzy się nowy odcinek, było wygraną. Ten czas dobiegł końca. Disney+, który ma w swojej ofercie takie kultowe produkcje jak "Simpsonowie", "Buffy: Postrach wampirów", "Gotowe na wszystko", "M.A.S.H.", "American Horror Story", "Futurama", "Brzydula Betty", nie wspominając o swoich originalsach, to dobitnie uświadamia. Coraz częściej słychać pytania w internetach: co wybrać, a z czego zrezygnować? Odpowiedź jest prosta: należy wybrać to, co chcecie obejrzeć, bo technikalia grają coraz mniejszą rolę - wszystkie serwisy coraz bardziej zrównują się poziomem.
To sygnał dla włodarzy Disney+, Netfliksa i HBO Max, ale i Amazona, który teraz kusi promocją (49 zł na rok za Amazon Prime, żal nie skorzystać), że mogą zapomnieć o chwilach, kiedy usługa jest fajna, tylko dlatego, że jest w Polsce. Teraz o widzów i ich portfele trzeba zawalczyć tytułami. A przepis na to jest prosty: rozszerzać bibliotekę o kultowe, znane i ukochane tytuły, czarować originalsami, które mają szanse zyskać miano tych pierwszych i zadbać o to, aby wszyscy o tym wiedzieli, czyli robić szum medialny. Polacy będą przychodzić i odchodzić, a potem znowu wracać i nie ma co ich uwiązywać żadnymi umowami, bo tytuły w ofercie powinny bronić się same. Niebagatelne znaczenie ma też inwestycja w polski rynek i tworzenie produkcji rodzimych. To na pewno zadanie, przed którym stoi Disney+, jeśli chce dogodzić widzom tak jak Netflix i HBO Max.
Nie tylko dlatego, że mamy już właściwie wszystkie najważniejsze serwisy VOD w naszym kraju. Ale też z tego powodu, że paradoksalnie, mimo że to dziś cieszymy się z wejścia Disney+ do Polski, czas powiewu świeżości minął. Rozrywka, filmy, seriale, programy, stały się bardziej rozproszone. Coraz trudniej znaleźć tytuły, o których rzeczywiście mówią wszyscy i które zainteresują każdego. To trudne z perspektywy nie tylko platform, muszących się wbić w trend i gust ogółu, ale i mediów, które tym platformom pomagają dotrzeć w jakimś sensie do ich konsumenta. I trudny czas, cóż, dla konsumenta. Bo - jeśli nie po drodze z mu z mainstreamem - prawdopodobnie wiele dla siebie w serwisach VOD nie znajdzie. Jest to jednak nadzieja dla klienta, nie tylko polskiego, że zacięta rywalizacja między serwisami przyczyni się do podnoszenia jakości produkcji i jednoczesnego zwiększenia ich liczby, co - jak wiemy - niestety nie zawsze idzie w parze. Taki Netflix na nowo musi się uczyć tego, jak odsadzić konkurencję i utrzymać pozycję lidera. A tu Disney+ depcze mu po piętach. I choć w Polsce to dopiero kilka godzin dostępności usługi, patrząc po ofercie platformy, czuję, że będzie ostro. I dobrze. Oby z zyskiem dla nas, wyskakujących z kasy.
Publikacja zawiera linki afiliacyjne Grupy Spider's Web
* Zdjęcie główne: Eliseu Geisler/shutterstock