Pisarz, który konsekwentnie zajmuje się kategorią pokolenia oraz polskości i tym razem nie zawiódł swoich wiernych czytelników. "Pigułka wolności" to bowiem portret pokolenia kciuka – nas i wszystkich innych, którzy jednym kliknięciem deklarują „Lubię to!”.
Bohaterem powieści jest Aleksander Roleksy. Roleks, jak zwykli nazywać go przyjaciele, których nie miał, jest życiowo nieporadny, nosi hipsterskie spodnie, a możliwość kupna co piątą wizytę ciasteczek owsianych w galerii handlowej zawdzięcza rodzicom i ich kieszonkowemu. Pewnego dnia dla żartu zakłada fanpage na Facebooku pod hasłem Fart For Malawi. Tak się składa, że w tym samym czasie rząd Malawi, o istnieniu którego Roleks nie ma pojęcia, wydaje zakaz publicznego puszczania bąków. Strona Aleksa staje się najpopularniejszą na portalu społecznościowym.
Jej autor urasta do rangi guru masy, masy która skłonna jest podążyć za każdym jego słowem. Fani Roleksa rozrzuceni są po całym świecie: zaczynając od Warszawy, poprzez San Francisco, a na Bangalore kończąc. Roleks zyskuje coraz większą popularność, a wraz z nią zagorzałe fanki, które widzą w nim Jima Morissona dzisiejszych czasów (od jednej dostaje nawet skórzane spodnie!). Odzywają się do niego m.in. Candy Pants i Ultra Maryna. Której z nich uda się zdobyć zainteresowanie króla medialnej rewolucji? Czy ich relacja oparta głównie na wirtualnym kontakcie ma szansę przetrwać w realnym świecie? Kto zyska na tym uczuciu i ile przyjdzie zapłacić za to wszystkim uwikłanym?
"Pigułka wolności" była dla mnie trudną lekturą. Po debiutanckim "Pokalaniu" (recenzje możesz przeczytać tutaj), które przeczytałam kilkukrotnie jednym tchem i równie dobrym, choć nie tak porywającym "Przebiegum Życiae" poprzeczka została podniesiona wysoko. Przyczyną mojego ambiwalentnego stosunku do tej lektury (zniechęcenie pomieszane z nadzieją na wielki powrót pisarza) była przedostatnia książka autora, "Międzynaród", którą po trzydziestu stronach odrzuciłam z przerażaniem, myśląc, że albo Czerwiński zwariował, albo ja. Reklama "Pigułki wolności" zamieszczona przez pisarza na Facebooku:
Pokalanie to przy tym harcerskie gawędy.
mimo ostatnich rozczarowań zachęciła mnie do przeczytania nowej powieści, będącej ironicznym i jednocześnie strasznym obrazem (nie tylko) polskich korporacji i mediów.
"Pokalania", co prawda, nie udało mu się przegonić, ale ostatecznie w rankingu powieści Czerwińskiego "Pigułka wolności" plasuje się dla mnie na drugim miejscu. Nie jest to lektura, która zadowoli każdego. Muszę przyznać, że sama roześmiałam się dopiero przy dość trywialnej scenie na temat pierdzenia, a z prawdziwie rosnącym zainteresowaniem śledziłam każde słowo, kiedy przeczytałam już ponad połowę książki... Jednakże struktura tej powieści nie pozwala ocenić jej przed końcem czytania. Akcja rozwija się tu w sposób ciekawy i przemyślany. Intryga, którą serwuje swoim odbiorcom Czerwiński powoduje, że w miarę przewracania kolejnych stron nasze oczy (i usta) są coraz bardziej okrągłe ze zdziwienia. Aż chce się rzec: „Ten facet ma łeb!”.
Czerwiński prezentuje nam jedną historię pokazaną oczami dwójki bohaterów: mężczyzny i kobiety. Mężczyzny buntownika, który wybiera się do „Gal-Moku” na chick-spotting, gardząc jednocześnie konsumpcyjną gonitwą klientów i tajemniczej kobiety, właścicielki Mini Morrisa, o stresującej pracy. Ich losy krzyżują się, a łączy je wiara w siłę i ideę Fart For Malawi: sprzeciw wobec ucisku, pragnienie wolności jednostki. Pierwsza część książki to opowieść z punktu widzenia rebelianta, która w pewnym, kluczowym momencie urywa się i… następuje rewind na podglądzie do samego początku. Teraz historia prezentowana jest przez pryzmat Jej życia i codzienności.
Daję Czerwińskiemu kciuka i oklaski w realu. Zmuszona jednakże jestem do zwrócenia uwagi na pewne zjawisko, które jako wiernej fance, spędza sen z powiek i napawa strachem przed jego kolejną powieścią. Będąc po lekturze trzech i jednej którejś tam jego książek, zastanawiam się, na ile styl autora jest hermetyczny, a na ile on sam zaczyna być po prostu wtórny ze swoimi problemami i spojrzeniem na nie. Być może ta jaskrawość i drapieżność zaczyna trochę drażnić. Czasem bowiem ma się wrażenie, jakby pisarz mielił wciąż to samo mięso z braku środków na coś nowego i soczystego.
Często jego bohaterowie są albo totalnymi kretynami, albo wrażliwymi nieudacznikami, którym i tak grozi w miarę aktywna egzystencja w świecie powyższych totalnych kretynów. Zbyt czarno-białe twory kreśli nam Czerwiński, a jeśli sięga po szarości, to ta szarość ma jeden odcień. Zwyczajnie łaknę czegoś więcej w perspektywie rozwoju jego twórczości. "Pigułka wolności" to naprawdę bardzo dobra książka, ale ja czekam na coś, co pozwoli mi choć trochę zapomnieć o "Pokalaniu".