Jak James Bond walczący z kosmitami. „Doktor Who” pierwszym odcinkiem daje nadzieję na wybitny sezon
„Doktor Who” to jeden z tych seriali, które zawsze potrafiły umiejętnie mieszać różne gatunki i style. Widać to jak na dłoni w debiutującym dzisiaj na stacji BBC First premierowym odcinku 12. sezonu pt. „Spyfall”. Dlaczego połączenie Jamesa Bonda z opowieścią o galaktycznej inwazji wyszło tak udanie? Dowiecie się z naszej recenzji.
OCENA
„Ekscytujący” to nie jest słowo zazwyczaj utożsamiane z serialem „Doktor Who”. Pomimo wielu lat popularności tej produkcji w Wielkiej Brytanii i na całym świecie, zawsze była ona kierowana do dosyć specyficznego typu odbiorcy. Preferującego absurdalny humor, lubującego się w niskobudżetowym science fiction i uwielbiającego rozkładanie pogmatwanej fabuły na czynniki pierwsze. Powyższy opis nieszczególnie pasuje do fanów wyzwalających pokłady testosteronu filmów akcji.
Dlatego na pierwszy rzut oka decyzja Chrisa Chibnalla, żeby 12. sezon „Doktora Who” otworzyć mieszanką klasycznej historii o Agencie 007 i inwazji podszywających się pod ludzi najeźdźców spoza naszego wszechświata, mogła budzi spore wątpliwości. Nie chodzi nawet o to, że widzowie mają problemy z wyobrażeniem sobie szpiegowskiej opowieści z elementami science fiction. Podobne historie powstawały już nieraz w popkulturze, a sam James Bond często ratował świat przed niewiele mniej wydumanymi zagrożeniami. Można było mieć raczej wątpliwości, czy pełniący rolę scenarzysty przy „Spyfall” Chibnall podoła zadaniu wpasowania swoich bohaterów w nowe role. Okazało się to jednak zaskakująco proste.
„Spyfall” to podzielona na dwa odcinki historia łącząca ekscytującą akcję, humor, popkulturowe nawiązania z dużymi zmianami w status quo serialu.
„Doctor Who” otwiera nowy sezon dwiema sekwencjami, które mają za zadanie z jednej strony zarysować zbliżające się zagrożenie, a z drugiej pokazać głębszy poziom emocjonalnego zaangażowania towarzyszący pani Doktor. Chris Chibnall nie ukrywa, że po dosyć spokojnych odcinkach z 2018 roku zależało mu na podkręceniu stawek dla wszystkich bohaterów. W premierowym odcinku udaje mu się to całkiem dobrze. Dowiadujemy się więc, że szpiedzy należący do rozmaitych agencji wywiadowczych stają się coraz częstszym celem ataków nieznanych sprawców o wykraczających poza ludzkie możliwości mocach.
- Czytaj także: Jakie plany twórcy serialu mają na najnowszy sezon? Co sprawia największą radość Jodie Whittaker i co zobaczyłem w walijskim studiu BBC? Odpowiedzi na te pytanie szukajcie w naszej relacji z wizyty na planie 12. sezonu „Doktora Who”.
MI6 w akcie desperacji postanawia skorzystać z pomocy Doktor (Jodie Whittaker) oraz trójki jej przyjaciół. W trakcie podróży do siedziby brytyjskiego wywiadu ich samochód zostaje jednak zaatakowany, a bohaterom ledwie udaje się ujść z życiem. Na miejscu spotykają C, który wyjaśnia, że zaatakowani szpiedzy nadal żyją, ale ich DNA zostało drastycznie przerobione i nie są już ludźmi. Po kolejnym zamachu, w wyniku którego ginie szef wywiadu Jej Królewskiej Mości, Doktor wraz z Grahamem O'Brienem postanawiają odnaleźć jej znajomego, byłego członka MI6 specjalizującego się w doniesieniach o obcych, a Yaz i Ryan otrzymują zadanie szpiegowania powiązanego z atakami szefa największej firmy technologicznej na świecie. Od tego miejsca zaczyna się zaś prawdziwa zabawa.
W porównaniu do często ślamazarnego tempa poprzedniej serii, 1. część „Spyfall” sprawia o niebo lepsze wrażenie.
Co nie oznacza, że debiutujący dzisiaj w Polsce epizod to trwająca godzinę jazda bez trzymanki. Nie brakuje też tutaj lżejszych momentów komediowych i chwil wyciszenia, w których bohaterowie mogą porozmawiać o sprawach ważnych i nieistotnych na równi. Dzięki temu cała historia nabiera znamion ugruntowanej opowieści, a nie morderczego wyścigu z czasem, w którym zostaje niewiele miejsca na autentyczne emocje.
Dobre filmy o Bondzie łączą te wzajemne relacje z ekscytującymi pościgami, zaskakującymi zwrotami akcji i mocnym antagonistą, który zapada w pamięć. I jakkolwiek szokująco to brzmi - nowy „Doktor Who” spełnia wszystkie te wymagania. Do pewnych elementów można się co prawda przyczepić, bo choćby z niewiadomych powodów (być może budżetowych) twórcy w połowie odcinka rezygnują z ciekawego wizualnego przedstawienia obcych. Początkowo przybierają oni kolory miejsca, w którym się pojawili niczym kameleon, ale potem zostają przedstawieni jako oślepiająco jasny zarys człowieka. A to robi mniejsze wrażenie.
W ogólnym rozrachunku „Spyfall” to specyficzna, ale bardzo udana mieszanka bondowskiej zabawy, charakterystycznego dla „Doktora Who” campu oraz ciekawej, autentycznie wciągającej historii. Która w dodatku będzie mieć zapewne faktyczny wpływ na resztę sezonu i całą opowieść o Władcach Czasu, co dodatkowo ucieszy fanów brytyjskiego serialu narzekających na bardzo ostrożny w tej kwestii 11. sezon. Ocenianie całej serii na podstawie premierowego odcinka oczywiście nie ma żadnego sensu, ale jeśli Chibnall podtrzyma formę z otwarcia, to jego dzieło może spłatać widzom jedną z największych pozytywnych niespodzianek 2020 roku.