REKLAMA

Moja przygoda z Domem Burz zaczęła się... właśnie od burzy. Połyskujące za oknami błyskawice i wszechobecna szarość jak nigdy kazały sięgnąć po lekturę i zanurzyć się w głąb świata wykreowanego przez Iana McLeoda. Od samego początku intrygowało mnie rzekome połączenie magii i klimatu industrialnej, wiktoriańskiej Anglii.

11.03.2010
22:46
Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

"Dom Burz" to kontynuacja powieści "Wieki światła", która została niezwykle ciepło przyjęta przez krytyków i czytelników na całym świecie. Ian McLeod otwarcie stwierdził, że planuje stworzyć sagę osadzoną w klimatach przedstawionych w swojej powieści - prequelu. Czy udało mu się godnie podtrzymać kult "Wieków światła"?

REKLAMA

Rzecz dzieje się w dziewięćdziesiątym dziewiątym roku Wieku Światła. Autor przedstawia losy Alice Meynell, arcycechmistrzyni Cechu Telegrafistów, która wyrusza wraz ze swoim synem, Ralphem, do miasteczka Invercombe na zachodnim wybrzeżu Anglii. Cel podróży jest jeden: syn bohaterki jest chory na suchoty, na które w Europie nie można znaleźć żadnych lekarstw oraz zaklęć, które skutecznie powstrzymałyby rozwój choroby wyniszczającej chłopca. Obok Invercombe znajduje się jednak jeszcze jedna wioska: Einfell. Jest to zbiorowisko odmieńców, żyją tam trolle, chochliki i inne stworzenia - efekty magicznych eksperymentów. Od wielu lat nikt nie zapuszczał się w tamte rejony. Alice jednak nie wie, że właśnie tam mieszka człowiek, który rywalizował o jej względy z jej mężem, Tomem. Dowiaduje się, że to właśnie On może pomóc w uzdrowieniu syna. Rozpoczyna się walka o życie Ralpha…

Pierwsze kilkadziesiąt stron wcale nie napawało mnie optymizmem. Rozwlekłe opisy Invercombe czy domu, w którym zamieszkali bohaterowie, sprawiały, że lektura stała się niesamowicie nudna. Na całe szczęście potem akcja posunęła się szybko do przodu.

To właśnie bohaterowie sprawiają, że książkę czyta się dobrze. Alice to typowa przywódczyni: twardą ręką trzyma cały cech, rządzi niepodzielnie, a kiedy w sprawę wchodzi życie jej najukochańszego syna, gotowa jest zrobić wszystko. Również Ralph pasuje do koncepcji autora: jest wrażliwym i uczuciowym człowiekiem, o czym świadczy romans z Marion, dziewczyną z Invercombe. Oczywiście ta miłość jest nie w smak jego matce, która dąży do zniszczenia tego związku.

Dużą rolę w powieści odgrywa eter - tajemniczy magiczny pierwiastek, którego wpływ autor ukazał na podstawie pojedynczych jednostek. Mowa tu o mieszkańcach Einfell; stwory zamieszkujące tę wioskę przed oddziałaniem na nie tej substancji, niejednokrotnie były spokrewnione z mieszkańcami "normalnego świata".

REKLAMA

Niestety, pod koniec lektury odczuwalne jest wrażenie, że autor nie wykorzystał w pełni potencjału historii. Cały uporządkowany świat powieści zburzył się wraz z wprowadzeniem nowej postaci. Według mnie ten zabieg był kompletnie nieudany i mnie osobiście delikatnie to zniesmaczyło, bo o wiele ciekawiej byłoby, gdyby autor dalej poprowadził wątek Alice. Zły wybór McLeoda.

"Dom Burz" to książka dziwna: wciąga ciekawymi wątkami głównych bohaterów i magiczną aurą Invercombe, a zupełnie burzy dobrą koncepcję nieprzemyślanym wprowadzeniem nowej postaci, o której na początku praktycznie nie mamy pojęcia. Dlatego jest to powieść zaledwie poprawna, która nie dorasta do pięt świetnym "Wiekom Światła". Dla zagorzałych fanów twórczości McLeoda, reszta niech się poważnie zastanowi. Potencjał był, szkoda, że został zmarnowany.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA