Stało się. Pierwszy odcinek „Dragon Ball Super” został wyemitowany w japońskiej telewizji. Chociaż zdania wśród fanów są podzielone, jestem przekonany o sukcesie tego przedsięwzięcia. Od początku czuć, że w Toei Animation mają jasny i długofalowy pomysł na nowe anime, jak i całe uniwersum.
Nowe odcinki „Dragon Ball Super” będą pojawiać się w każdą niedzielę, w japońskiej telewizji Fuji TV. Chociaż wciąż nic nie wiadomo o zachodniej premierze, zapewne będzie za nią odpowiadać Funimation. Niestety, na ten moment nie znamy żadnych konkretnych detali. Mimo tego uważam, że „Dragon Ball Super” odniesie sukces, również w Europie i Stanach. Z przynajmniej 6 powodów:
1. Do „Dragon Ball Super” przyłożył rękę sam Akira Toriyama.
Uwielbiany przez miliony fanów rysownik odpowiada za główny scenariusz oraz nowe postacie, które zostaną wprowadzone w następnych odcinkach. Mimo tego trzeba zaznaczyć, że reżyserem „Dragon Ball Super” został Kimitoshi Chioka – człowiek, o istnieniu którego polskie Google nie wie praktycznie niczego.
Obecność Toriyamy przy projekcie pozwala sądzić, że „Dragon Ball Super” zachowa klimat i styl, za który miliony fanów na całym świecie pokochało Smocze Kule. Chociaż rola rysownika jest mniejsza niż poprzednio, jestem pewien, że w Toei Animation („Digimon, „One Piece”, „Czarodziejka z Księżyca”) mają naprawdę doświadczony sztab ludzi.
2. Zapomnijcie o „Dragon Ball GT”.
Akcja „Dragon Ball Super” rozpoczyna się w 6 miesięcy od pokonania Buu. Oznacza to, że całe „Dragon Ball GT” staje się niczym innym jak alternatywną historią. Scenariuszem, który nigdy nie miał miejsca. Dla wielu miłośników mangi oraz anime na pewno będzie to doskonała wiadomość.
Oczywiście „Dragon Ball GT” miał również swoich fanów. Jednak dla mnie Vegeta z wąsami i przygody odmłodzonego Goku były odczuwalnie gorsze od wydarzeń z „Dragon Ball” i „Dragon Ball Z”. Skoro nawet jako dziecko czułem, że „coś jest nie tak”, dzisiaj wolę wypierać całe „GT” z mojej pamięci. Dzięki „Dragon Ball Super” będzie to bardzo proste.
3. Filmy i serial spójniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
W przeciwieństwie do „Dragon Ball Z”, tym razem to filmy kinowe ustalają odpowiednie tempo dla serialu anime. Właśnie dlatego pierwsze dwie sagi będą koncentrować się wokół wydarzeń z kinowych „Battle of Gods” oraz „Resurrection of F”. Serial ma rozbudowywać oraz poszerzać wątki, które po raz pierwszy pojawiły się na wielkim ekranie.
To bardzo ciekawe podejście. Takie „dobieganie” do filmów pełnometrażowych pozwala zachować niesamowitą spójność opowiadanej historii. Cieszy mnie, że tym razem kinowe produkcje nie będą oderwane od serialowego świata. Dawniej tak właśnie było. Na przykład uwielbiana, przerażająca postać Broly'ego nigdy nie pojawiała się w serialu, chociaż stanowiła kulminacyjny punkt całego uniwersum. Tym razem filmy, serial i manga będą spójniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
4. Trzecia saga i koncepcja różnych uniwersów.
O ile dwie pierwsze sagi „Dragon Ball Super” mają opowiadać o wydarzeniach z „Battle of Gods” oraz „Ressurrection of F”, trzecia z nich wywróci świat Smoczych Kul do góry nogami. Producenci nowego anime zamierzają wprowadzić do niego odmienne uniwersa. Co za tym idzie, masę nowych postaci, planet i miejsc.
Póki co wiemy tylko tyle, że bohaterowie „Dragon Ball Super” wcześniej czy później trafią do Universe 6. Alternatywny wszechświat będzie miał własnym herosów, własne problemy, własnych bogów oraz… własne smocze kule. Co za tym idzie, bardzo możliwe, że Goku i Vegeta spotkają kogoś na kształt swoich odpowiedników. Bardzo ciekawy pomysł.
5. Nie zapominajcie o mandze.
Wraz z serialem anime miłośnicy Smoczych Kul dostaną również mangę. Co kapitalne, za kreskę odpowie sam Akira Toriyama, współtworząc ilustrowaną opowieść z autorem „Resurrection of F” – Toyotarō. Manga będzie się ukazywać się w odcinkowej formie na łamach magazynu V Jump, a następnie jako tomy kilkunastu epizodów sprzedawana w salonach prasowych.
To zupełnie odwrotny kierunek, niż ten obrany podczas prac nad pierwszym „Dragon Ballem”. Najpierw, jeszcze w 1984 roku, powstała komiksowa manga, a dopiero dwa lata później w Toei Animation odważono się spróbować z bardziej kosztownym anime.
6. Jest powoli i bez akcji… czyli tak, jak powinno być.
Pierwszy odcinek „Dragon Ball Super” jest pozbawiony ratowania świata, epickich walk czy starć, od których wybuchają wulkany i rozpadają się planety. No i bardzo dobrze. To świetna okazja, aby odpowiednio przedstawić i przypomnieć wszystkie czołowe postacie. Z perspektywy wieloletniego fana DBZ sceny pokroju rodzinnego obiadu czy wycieczki są tak rzadkie, że wręcz bezcenne.
Jasne, nie po to ogląda się „Dragon Ball Super”, aby podziwiać jak Goku pracuje w polu. Mimo wszystko świat smoczych kul jest pełen zaniedbanych postaci, które zostały pozostawione same sobie od połowy „Dragon Ball Z”. Chi Chi, Gohan, Videl, Piccolo, Bulma, C18, Yamcha, Tien – wszystkim dostało się rykoszetem rywalizacji między Goku i Vegetą. Cieszę się, że pierwsze kilka odcinków „Dragon Ball Super” nieco naprawi ten błąd.
Twórcy stojący za światem Dragon Balla od zawsze mieli problem z kobietami. Na tyle, że zamykali je w kuchniach, nie mając żadnego lepszego pomysłu. Dotyczy to nawet C18, która z potężnej wojowniczki została zamieniona w maszynę rozpłodową. Liczę, że tym razem będzie nieco inaczej. Chociaż uspokojona Videl i w całości wycięta z anime córka Vegety nie nastrajają optymistycznie, to trzymam kciuki, abyśmy w końcu poznali nowe, ciekawe, żeńskie postacie.