77 lat temu setki ludzi popełniły tam samobójstwo. "Duchy z miasteczka Demmin" mierzą się z traumą, która dzieje się tu i teraz
"Duchy z miasteczka Demmin" zadają pytanie, jak to, co wydarzyło się kiedyś, może naznaczyć życie tu i teraz. I gdzie jest kres historii, która wpływa na późniejsze pokolenia? Verena Kessler, niemiecka pisarka młodego pokolenia, do tego, by opowiedzieć o losach młodej nastoletniej dziewczyny i jej dużo starszej, zdającej się być u kresu życia, sąsiadki, przypomina o rzeczywistej tragedii, która odcisnęła piętno na Niemczech w 1945 roku.
OCENA
W 1945 roku w Demminie, małej miejscowości ulokowanej nad trzema rzekami i mieszczącej się na północ od Berlina, doszło do masowych samobójstw. Życia odebrało sobie kilkaset osób, a może ponad tysiąc - do dziś nikt tego nie wie. Ludzie, przerażeni Armią Czerwoną, o której niemiecka propaganda wypowiadała się jak najgorzej, kreśląc katastroficzne scenariusze, woleli umrzeć, zanim zostaną straceni. Na swoje życie targnęły się głównie kobiety, zabijając przy tym swoje dzieci.
Duchy z miasteczka z Demmin - recenzja książki Vereny Kessler
Jesteśmy kilkadziesiąt lat po II wojnie światowej, wciąż w Demminie. W miasteczku, w którym głównymi miejscami są Kaufland i cmentarz, wiele się nie dzieje. Nastoletnia Larry żyje tu z matką. Ta rozeszła się w ojcem, który jeździ tirem po całej Europie. Dziewczyna, charakterna i niesforna, ale przy tym i diablo inteligentna oraz dowcipna, marzy o zostaniu reporterką wojenną. Już teraz testuje granice swojej wytrzymałości - całymi dniami zwisa z drzewa głową w dół, bo wie, że na wojnie nie ma ulg i trzeba być zahartowanym.
W Demminie mieszka też, na wprost Larry'ego i jej matki, pani Dohlberg, staruszka, która lada moment wyprowadzi się ze swojego domu rodzinnego. Kobieta ma przenieść się do domu opieki - coraz mniej radzi sobie w codziennym życiu. Pogarsza się nie tylko jej zdrowie fizyczne, ale i psychiczne - Dolhberg nawiedzają duchy przeszłości, z czasów wojny. Podobnie zresztą jak nastoletnią Larry, choć każda z nich inaczej wspomina śmierci setek matek i dzieci w Demminie w roku 1945.
To traumatyczne wydarzenie z przeszłości jest bodźcem dla autorki "Duchów z miasteczka Demmin", by opowiedzieć o tu i teraz.
Miasto jest tu swoistym bohaterem opowieści, który naznaczył piętnem przynajmniej dwie dusze, ale chwilę później przekonamy się, że jest ich więcej. Kessler kreśli losy bohaterek dwutorowo - z jednej strony mamy narrację pierwszoosobową, kiedy o swoim życiu, pełnym małych i większych dramatów, ale i uciech, mówi Larry. Z drugiej strony mamy wszystkowiedzącego narratora, przyglądającego się pani Dolhberg, jej myślom i zachowaniom, jej rzeczywistości. Ta przez lata skurczyła się do domu wypełnionego przedmiotami, pamiętającymi jeszcze czasy tragicznej w skutkach wojny. Mówiąc o narracji, warto wspomnieć o świetnym tłumaczeniu Małgorzaty Gralińskiej, która wspaniale oddaje atmosferę książki wydanej przez ArtRage, pełną niepokoju, tajemnicy, ale i pewnej prostoty, bezpretesjonalności i, co zwłaszcza skradło moje serce, język, jakim posługuje się kilkunastoletnia dziewczynka.
Larry i pani Dolhberg, nigdy się nie spotykają. To znamienne, bo kiedy wraz z Kessler zastanawiamy się nad tym, jak obie mogłyby poradzić sobie z własnymi lękami i prześladującymi je myślami o zbiorowym samobójstwie sprzed ponad pół wieku, wydaje się, że te dwie bohaterki powinny porozmawiać. Ale dzielenie się swoimi lękami i otworzenie się na innych nie tylko nie jest bliskie tym postaciom z racji ich wieku (każda z nich ma poczucie bycia niewysłuchaną, choć z różnych powodów), ale także przełamałoby tabu śmierci, na które uczyliśmy się przez lata spuszczać zasłonę milczenia.
Obserwujemy je więc, właściwie niezależnie od siebie, mimo że żyją vis-a-vis. Larry, choć wydaje się już diablo ogarnięta jak na swój młody wiek, mierzy się z dojrzewaniem i dorosłością. Jest mieszanką wybuchową - pewna siebie, ale i zlękniona chce wyrwać się z Demmina i spełnić swe marzenie. Tu wkurza ją mama, która zamyka się w sobie i nie ma dla niej czasu, dorastająca przyjaciółka, z którą nie jest już jak dawniej i ten chłopak z Kauflanda, co podobno ma niezłe muskuły. Dziewczynka przeżywa pierwsze zawody, zauroczenie, ale i styka się ze śmiercią, a my jesteśmy świadkami tego, jak konfrontuje się z życiem, z dnia na dzień coraz trudniejszym, bo doroślejszym. A ta dorosłość, jak wiemy, bywa nierzadko przereklamowana.
Pani Dolhberg w "Duchach z miasteczka Demmin" kontrastuje z Larry. Jest jej tu jakby mniej, jej postać stanowi kontrapunkt dla historii nastolatki obarczonej społeczną traumą, która zdaje się nie mieć kresu. Starsza kobieta żyje w swoim mikroświatku i we wspomnieniach, tragicznych i smutnych, które naznaczyły jej całe późniejsze życie. To bowiem mogłoby się skończyć wcześniej. Czy byłoby lepiej, gdyby nie wiedziała, jak się potoczy?
"Duchy z miasteczka Demmin" Vereny Kessler to opowieść pełna ciepła i bólu. Radości i smutku. Melancholijna, jeśli zgodzimy się, że melancholia to pewien stan cierpienia, ale i tęsknoty za tym, co było, ale i mogłoby być. Zanurzenie się w Demminie, nieco sennym, ale i zwykłym miasteczku, jakich tysiące, choć i na swój sposób wyjątkowym z racji przeszłości, dostarcza wielu sprzecznych emocji. Są tu i niepokój, i podekscytowanie, i lęk oraz radość, zwłaszcza, kiedy do głosu dochodzi żartobliwa, buńczuczna Larry. Kessler flirtuje z gatunkiem young adult, historią, wojeryzmem i robi to na najwyższych obrotach, czyli z pełnym zaangażowaniem i po prostu dobrze. Bo to jest dobra, bardzo dobra książka, którą trzeba przeczytać.
Książka "Duchy z miasteczka Demmin" autorstwa Vereny Kessler już w ArtRage.
* Zdjęcie główne: ArtRage