Dwa Sławy to nadal mistrzowie gry słownej, a "Dandys Flow" powtarza sukces poprzednika. Recenzja Spider's Web
Dwa Sławy wracają z nową płytą, "Dandys Flow". Nowy album łodzkich raperów pojawił się dwa lata po ich ostatnim krążku, "Ludzie sztosy". I trzeba przyznać, że artystycznie wynagradza czas spędzony na oczekiwaniu na kolejne utwory mistrzów gry słownej.
"Dandys Flow" to płyta z jednej strony bardzo podobna do poprzednich stworzonych przez Dwa Sławy. Z drugiej jednak strony da się wyczuć, że nowy album jest poważniejszy i bardziej refleksyjny od wcześniejszych płyt raperów. Widać to szczególnie po kawałkach takich jak Catering, oraz A może by tak…, które mogliśmy poznać jeszcze przed premierą płyty. Dzięki zmianie klimatu na cięższy można dojść do wniosku, że tworząc wydane dwa lata temu "Ludzie Sztosy" Rado i Astek po prostu bawili się muzyką.
Najnowszy album z kolei został zdecydowanie bardziej przemyślany i dopracowany.
Nie byłbym szczególnie zły, gdyby cała płyta została utrzymana w tym tonie. Dwa Sławy zdecydowali się jednak przeplatać czystą refleksję z kawałkami słodko-gorzkimi, a nawet dynamicznymi, do których można się z czystym sumieniem bujać. Do tych ostatnich należy chociażby wyprodukowany przez P.A.F.F. Pengaboys. Z kolei zdecydowanie najluźniejszym utworem na płycie jest 1000 m, który mógłby równie dobrze znaleźć się w albumie "Ludzie sztosy". Równie ciekawie prezentuje się outro płyty, które z nieznanych przyczyn nie nosi tytułu Przyjaciele 3. Jak widać, "Dandys Flow" to płyta niejednoznaczna, na której znalazło się miejsce na zupełnie różne utwory.
Wszystkie wymienione kawałki wyjątkowo mi się spodobały i po kilkukrotnym przesłuchaniu całej płyty z recenzenckiego obowiązku nie mogłem zdecydować się, do którego tracku chcę wrócić. Początkowo nerwowo skakałem po nich, by po wkręceniu się w konkretny utwór regularnie wciskać przycisk replay. Oczywiście ideały nie istnieją i "Dandys Flow" do nich nie należy. Kawałki takie jak Oho oraz Goździkowa spodobały mi się w stopniu bardzo umiarkowanym i raczej nie mam ochoty do nich wracać, tak często jak do innych. Na szczęście nie będzie to problem, ponieważ kolejne utwory są powiązane ze sobą bardzo luźno i nie zlewają się w jedną całość. Każdy z nich to inna historia, inne spostrzeżenie na temat świata, inna obserwacja duetu raperów.
O ile "Dandys Flow" pod względem klimatu różni się od poprzednich albumów, to Rado i Astek nie zmienili swojego sposobu rapowania.
Nie jest to jednak wada, ponieważ mają oni unikalny i wpadający w ucho styl, opierający się na wielokrotnych rymach, wieloznaczeniowości oraz licznych odniesieniach do świata popkultury. Ten rap jest jak dobra książka. Przede wszystkim bawi i cieszy, jednak z każdym kolejnym odsłuchem będzie można odnaleźć w nim nowe smaczki i odniesienia do głośnych wydarzeń medialnych, filmowych oraz innych rapowych utworów.
"Dandys Flow" to wielopoziomowe dzieło sztuki, którego można słuchać bez końca i praktycznie za każdym razem odkrywać je na nowo. Nie sposób nie wspomnieć również o Tede, który jest jedynym gościem na płycie i prezentuje na niej życiową formę. Jego zwrotka w kawałku Tough Love jest lepsza niż cała płyta "Keptn", a początek tego tracku w genialny w swojej prostocie sposób nawiązuje do remixu Ej, ziomek, również autorstwa Tedego.
Gdy dwa lata temu pojawił się album "Ludzie sztosy", mówiono że Rado i Astek już w styczniu zjedli cały 2015 rok.
Teraz "Dandys Flow" powtarza sukces poprzednika. Mimo że styczeń się jeszcze nie skończył, jestem przekonany, że jest to jedna z najlepszych płyt rapowych tego roku. Jeżeli słuchaliście wcześniejszej twórczości Sławów, możecie śmiało sięgnąć po ten krążek. W przeciwnym razie przed odsłuchem zapoznajcie się przynajmniej z albumem "Ludzie sztosy". Zabawy starczy wam na dłużej i przy okazji lepiej zrozumiecie dużą część nawiązań obecnych na nowym krążku.
Album "Dandys Flow" jest dostępny na YouTubie, a na Spotify pojawi się w lutym. Obecność w innych serwisach streamingowych nie została w sposób jasny potwierdzona.