REKLAMA

Siłą „Echo” Marvela jest to, że w centrum nie ma superbohaterki - recenzja serialu Disney+

Za mną już trzy z pięciu odcinków „Echo”, nowego serialu z linii Marvel Spotlight, który dzisiaj trafia w całości na Disney+. Jest on inny niż wszystkie dotychczasowe produkcje w odcinkach z cyklu MCU, a w centrum akcji wcale nie mamy tutaj superbohaterki. Maya Lopez nie jest postacią, którą da się lubić - i bardzo dobrze!

echo-marvel-serial-recenzja-daredevil-kingpin
REKLAMA

Wielu fanów skreśliło „Echo” już na starcie po pierwszych zapowiedziach i po kilku ostatnich porażkach Myszki Miki z „Tajną inwazją” na czele. Tytułową (anty)bohaterkę zobaczyliśmy wpierw w serialu „Hawkeye”, gdzie pod koniec strzeliła Kingpinowi prosto w twarz, a potem uciekła z miasta. Jej nowa przygoda wrzucona została przy tym pod parasol o nazwie Marvel Spotlight, w którym mają być zbierane mroczne seriale niewymagające znajomości całej historii MCU.

REKLAMA

Oprócz tego Disney, który premiery nowych odcinków serialu Marvela celebruje, wydając je co tydzień (tudzież codziennie w okresie świątecznym, jak w przypadku drugiej serii „What If…?”), zdecydował się puścić wszystkie pięć epizodów „Echo” tego samego dnia naraz w serwisach Disney+ i Hulu. Wiele osób odebrało to jako przyznanie się do tego, iż serial wypadł kiepsko i firma chce go wypchnąć jak najszybciej. W praktyce wyszło jednak nieźle. „Echo” przełamuje schemat.

Czytaj inne nasze teksty o ekraniacjach komiksów Marvela:

„Echo” - recenzja

Zwykle w opowieściach ze stajni Marvela w centrum mamy walczącego z jakimś złoczyńcą bohatera - takiego z krwi i kości, który może sobie przeżywać przez kilka epizodów jakiś kryzys egzystencjalny, ale serduszko ma zawsze po tej właściwej stronie. W przypadku „Echo” jest zupełnie inaczej. Maya Lopez (Alaqua Cox), tytułowa postać wzięta wprost z komiksów, myśli tylko o sobie i swojej zemście. Instrumentalnie wykorzystuje bliskich i nie liczy się z kosztami.

Chociaż kobietę poznaliśmy już w serialu „Hawkeye”, to nowy ją przypomina i w pierwszym epizodzie cofa się w czasie aż do jej dzieciństwa. Dzięki temu widzowie faktycznie nie muszą oglądać żadnej innej produkcji z cyklu MCU przed „Echo”, aczkolwiek dla fanów jest tutaj masa smaczków, w tym np. anonsowana od miesięcy walka z Daredevilem na czele. Jest ona nie tylko świetnie zrealizowana, ale też pokazuje wyraźnie, że protagonistką nie stoi po jasnej stronie Mocy.

Maya Lopez z „Echo” wcale nie jest superbohaterką.

Kobiecie nie drży powieka, gdy krzywdzi innych ludzi i nie brzydzi się wcale broni palnej. Chociaż po tym, jak dowiedziała się, że to podziwiany przez nią od dzieciństwa Kingpin odpowiada za śmierć jej ojca, próbowała go wyeliminować (oczywiście nieskutecznie, ale nikt z tego tajemnicy nie robił…), a następnie zaczęła walczyć z jego przestępczym imperium. Nie robi tego jednak ze szlachetnych pobudek. Motywowana jest tylko i wyłącznie chęcią zemsty.

Tak na dobrą sprawę, to na osi bohater-złoczyńca umieściłbym Mayę Lopez na prawo nie tylko od Daredevila, z którym się pojedynkowała, gdy jeszcze pracowała dla Kingpina, ale nawet od Punishera. Frank Castle również nie stronił od przemocy i z początku chciał zabić ludzi odpowiedzialnych za śmierć jego żony i dzieci, ale potem zajął się innymi przestępcami - nie po to, by zająć ich miejsce, tylko by ich powstrzymać (chociaż jego metody są oczywiście naganne).

Główna bohaterka „Echo” jest antypatyczna i odrzucająca.

Fakt, że tutaj w centrum mamy postać, której motywacją nie jest altruistyczna chęć walki ze złem i występkiem, to całkiem niezły punkt wyjścia dla tej opowieści. Mimo to mam obawę, że Disney nie będzie miał na tyle dużo cojones, by nie zawrócić jej z obranej ścieżki na tej ostatniej prostej („Tajna inwazja” też zapowiadała się dobrze…). Spodziewam się, że w ostatnich dwóch odcinkach, w wyniku działania słynnej Siły Przyjaźni, Maya Lopez się znajdzie odkupienie.

Jeśli faktycznie Echo, która na sumieniu ma całkiem sporo, zostanie pod sam koniec wybielona, to będę rozczarowany - nie zmienia to jednak faktu, że początek tej opowieści przypadł mi do gustu i pozytywnie mnie zaskoczył. Nie jest też naćkany efektami specjalnymi, a dużo więcej uwagi poświęcono choreografii walk. Świetnie też wypadają sceny, w których ścieżka dźwiękowa się wycisza, by pokazać nam perspektywę niesłyszącej protagonistki.

Sam serial „Echo” jest, tak po prostu, fajny!

REKLAMA

Nie jest to może najcudowniejsza produkcja Marvela w historii, ale te trzy epizody, które już widziałem, wypadły lepiej niż wiele ostatnich produkcji - zarówno na małym, jak i na dużym ekranie. Dobrze wypadają też bohaterowie drugoplanowi, czyli rodzina i bliscy znajomi z dzieciństwa, którzy otaczają Mayę. Ton serialu jest przy tym mroczniejszy niż ten, do jakiego zostaliśmy przyzwyczajeni i przywodzi na myśl te stare netfliksowe Marvele.

Jednocześnie trudno mi kibicować Mayi Lopez w walce z Kingpinem, gdyż on do MCU dopiero co trafił (obecność w kanonie seriali Netfliksa jest dyskusyjna, chociaż tę postać grał w nich ten sam Vincent D’Onofrio) i zanim Wilson Fisk zostanie usunięty z planszy, chciałbym zobaczyć jego starcie ze Spider-Manem. Do tego wiemy, że pojawi się w serialu „Daredevil: Born Again” i mam nadzieję, że zostanie w nim, niczym jego komiksowy pierwowzór, burmistrzem Nowego Jorku.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA