Czyli zombie mogą pływać. "Fear The Walking Dead" wraca z drugim sezonem, ale to wciąż nie to…
Po świetnej drugiej połowie szóstego sezonu The Walking Dead, producenci "Fear The Walking Dead" mają gigantyczny problem. Ekipa Ricka cieszy się olbrzymią popularnością wśród telewidzów. Bohaterowie "Fear…" już niekoniecznie.
Właśnie obejrzałem odcinek otwierający drugiego sezonu "Fear The Walking Dead". Epizod całkiem dobry, ale nie zmienia to faktu, że… to już było. Wraz ze zmianą otoczenia, FTWD traci swój największy atut - możliwość pokazania, jak epidemia zombie rozpoczynała się w poszczególnych amerykańskich aglomeracjach.
Zamiast tego, Fear The Walking Dead zamieniło się w The Walking Dead - bis.
Pierwszy epizod nowego sezonu do złudzenia przypomina rozterki Ricka w 2 pierwszych seriach The Walking Dead. Pomagać napotkanym osobom? Gdzie jest bezpiecznie? Czy ludziom można ufać? Co robią władze? Gdzie można uzyskać pomoc?
Koncepcja zachowania moralności z jednej strony, a zagwarantowanie własnego bezpieczeństwa z drugiej, to zawsze ciekawy wątek. Mój problem z "Fear The Walking Dead" jest taki, że już wcześniej przeżywaliśmy dokładnie te same dylematy. Zmieniły się tylko twarze. Na ten moment FTWD byłby bezczelną kalką oryginalnego serialu, gdyby nie oryginalne otoczenie.
To właśnie otoczenie "Fear The Walking Dead" sprawia, że mam ochotę obejrzeć drugi odcinek.
Bohaterowie serialu wypłynęli na morze. Posiadają luksusowy jacht z systemem zamiany wody morskiej w wodę pitną. Z pełnym bakiem paliwa, są w stanie dopłynąć naprawdę daleko. Słowem - sielanka i warunki, o jakich bohaterowie oryginalnego "The Walking Dead" mogli początkowo jedynie pomarzyć.
Jak się jednak okazuje, prawda jest znacznie bardziej problematyczna. Niemal samowystarczalny jacht to cenny łup, warty każdego życia. Część bardziej „przedsiębiorczych” ocalałych, którzy również wypłynęli na wodę, może podjąć starania o przejęcie statku. Mam wrażenie, że chyba tylko kapitan jachtu zdaje sobie z tego sprawę.
Głównym zagrożeniem w "Fear The Walking Dead" nie są zombie. Są nim ludzie, przerażeni po utracie całego dobytku. Chcący zagwarantować sobie bezpieczeństwo. Zdolni do złamania własnych zasad, aby zabezpieczyć swoje rodziny i bliskich. Już w pierwszym odcinku jesteśmy świadkami tego, co bliźni mogą sobie zrobić w wypadku zagrożenia.
Na domiar złego, zombie potrafią pływać.
Czy też raczej unosić się na wodzie, bezwiednie machając kończynami. Siła wyporności powoduje, że żywe trupy nie idą na dno. Zamiast tego bujają się na morskich falach, wciąż stanowiąc zagrożenie. Cóż, to by było na tyle, jeżeli chodzi o bezpieczne otoczenie…
Już nie mogę się doczekać widoku sztormu, który wypluwa na pokład jachtu kolejne fale zombie, kłębiących się w morskich odmętach. Obrona luksusowej łodzi zapewne stanie się priorytetem dla bohaterów "Fear The Walking Dead". Zgaduję, że aż do końcówki sezonu. Wtedy piękny środek podróży najprawdopodobniej zostanie zniszczony, aby znowu przenieść bohaterów w nowe, świeże otoczenie.
Przed nami dosyć klaustrofobiczne odcinki, które trzeba w całości zmieścić na pokładzie jachtu. Nie powiem, żebym był tym przesadnie zachwycony. Taki obrót wydarzeń kojarzy mi się z powrotem na farmę Hershela w oryginalnym "The Walking Dead", co nie było przesadnie wciągające.
Mimo tego, perspektywa zobaczenia, jak apokalipsa zombie wygląda na morzu, warta jest tych 40 minut wyrwanych z życiorysu. Na pewno dam szansę kolejnemu epizodowi nowego sezonu. Z drugiej strony, już teraz jestem pewien, że to nie ten poziom, nie te emocje i nie to przywiązanie widzów, co w oryginalnym The Walking Dead.
"Fear The Walking Dead" nie jest konkurencją. Jest zaledwie wypełniaczem pod nieobecność starszego brata.