Spodziewałem się kryminału, a dostałem powieść obyczajową. Felicia zaginęła - recenzja Spider's Web
Aż 1327 osób uznaje się w Norwegii za zaginione. Za każdym z tych zaginięć kryje się zagadka, tajemnica i unikalna historia. Jedną z takich opowieści poznajemy w książce Jorna Liera Horsta.
OCENA
Jego pierwsza książka pojawiła się w Polsce kilka lat temu i nie przyniosła autorowi wielkiej popularności. Można było odnieść wrażenie, że wydawcy, publikacją pierwszych tomów Horsta, sondowali rynek. Wszystko po to, by sprawdzić zapotrzebowanie na kolejnego norweskiego pisarza. Na fali popularności Jo Nesbo, kolejny skandynawski autor kryminałów mógł szturmem wedrzeć się do świadomości Polaków. Ale tak się nie stało.
Horst nie zdobył w Polsce tak dużej popularności jak Nesbo, ale czy coś w tym dziwnego?
Z jednej strony tak, bo Jorn Lier Horst nie jest autorem, spod którego pióra wychodzą złe książki. Z drugiej strony… daleko im do dzieł, które opublikował Jo Nesbo. Powieściom Horsta brakuje dynamiki i wartkiej akcji. Dodatkowo nie potrafię nawiązać emocjonalnej więzi z bohaterami przedstawionymi w jego książkach.
W pierwszej wydanej w Polsce powieści zabrakło iskry podobnej do tej, która zapewniła międzynarodowy sukces serii Jo Nesbo z Harrym Holem w roli głównej.
"Felicia zaginęła" to książka, która zaczyna się od dramatu. W trakcie prac budowlanych, pod jedną z dróg, odnaleziono szafę. A w niej ciało kobiety. Już sam widok ofiary sprawił, że komisarz William Wisting wiedział, że to nie będzie łatwa sprawa.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że morderstwo miało miejsce 25 lat temu. Całej sprawie rumieńców nadaje fakt, że doświadczony policjant musi zmierzyć się nie tylko z zabójstwem, ale również z zaginięciem młodej kobiety.
Niestety, nim dojdzie do decydujących rozstrzygnięć, minie bardzo wiele czasu. Fabuła jest przesadnie rozciągnięta i przyznam, że trochę mnie to znudziło.
Ponadto nie lubię bezbarwnych bohaterów, a taki właśnie jest Wisting. Normalny facet, który praktycznie niczym się nie wyróżnia. Nie posiada niesamowitego zmysłu detektywa. Jego charakter nie odróżnia go w żaden sposób od otoczenia.
Ze wszystkich stron wylewa się też zwykła codzienność i ja, jako czytelnik, zamiast skupić się na kryminale, odczuwam ciągły niedosyt. Czytam opowieść obyczajową, która w żaden sposób nie jest w stanie mnie zainteresować. O ile w "Kluczowym świadku" historia broniła się sama, o tyle tutaj zwyczajnie wieje nudą.
Horst przesadnie skupia się na szczegółach i przez to powieść traci tempo. Zagadki, serwowane przez autora, nie są w żaden sposób intrygujące i nie trzymają w napięciu.
Brakuje stopniowania napięcia, a całą fabułę można byłoby streścić w czterech zdaniach.
Główny bohater posuwa się w śledztwie krok po kroku, jego współpracownicy podsuwają mu kolejne tropy i za każdym razem, gdy wydaje im się, że rozwiązanie jest na wyciągnięcie ręki, to... nie potrafią po nie sięgnąć.
Śledztwo prowadzone jest wolno, idealnie wpasowując się w klimat niedużego miasteczka, w którym dzieje się cała historia. Przesłuchania świadków odgrywają kluczową rolę, ale nie popychają fabuły naprzód na tyle, by uczynić ją pasjonującą.
W książce szczegółowo i rzetelnie pokazano pracę policji, która drobiazgowo bada każdy trop, ale to absolutnie nie wystarcza, aby zaangażować czytelnika.
Nowy kryminał Jørna Liera Horsta, zasługuje na uznanie pod względem literackim, ale z całą pewnością nie jest dziełem wybitnym.
Przestępstwo bez makabrycznych szczegółów, bez kompleksowej wizualizacji zbrodni i rozbudowanej charakterystyki czarnego charakteru sprawia, że czytanie powieści przypomina ślizganie się pomiędzy kartkami papieru. Brakuje tu werwy i mimo że opowieść na pierwszy rzut oka wydaje się ciekawa, to nie wciąga tak, jak powinna.
Nie pomaga temu również zakończenie. Fakt, że całość jest bardzo przewidywalna sprawia, że tak naprawdę powieść Horsta przeznaczona jest tylko dla jego fanów.