REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Na festiwalu w Gdyni tylko pogoda była jak w Cannes. Reszta to polityka, układy i polski kicz

Tegoroczny festiwal w Gdyni dobiegł końca wraz z kontrowersyjną, żałosną i częściowo ocenzurowaną galą. Trudno o lepsze podsumowanie tygodnia podczas którego atmosfery było niewiele, a świetne filmy mieszały się z zupełnie niepotrzebnymi.

23.09.2018
16:19
Festiwal w Gdyni: Kontrowersje, cenzura i nagrody dla złych filmów
REKLAMA
REKLAMA

43. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni miał odbywać się pod znakiem powrotu wielkich reżyserów i kolejnych sukcesów polskich filmów za granicą. Abstrahując od powodów otrzymania przez Twarz Srebrnego Niedźwiedzia w Berlinie i reżyserskiej nagrody dla Pawła Pawlikowskiego w Cannes, były to wydarzenia niezwykle ważne dla całego środowiska.

Jeżeli ktokolwiek liczył jednak, że zmiany dotykające festiwale na całym świecie choć w drobnej mierze przeniknie do Gdyni, to mógł się zawieść. Największy polski festiwal filmowy wciąż jest pełen układów, lekceważenia mediów i widzów. Brakuje w nim równych szans, a w tym roku dodatkowo bardzo zlekceważono kobiece reżyserki i debiutantów.

Atmosfery wielkiego święta było w Gdyni niewiele. Nie przez brak chęci u widowni. Słynne tłumy kinomanów w Gdyni to żaden mit. Obserwując zapełnione do ostatniego miejsca sale kinowe, trudno nie uwierzyć, że rodzimym kinie wciąż drzemie większy potencjał.

Potencjał skutecznie zduszony przez niedostępnych aktorów i stronnicze jury festiwalu.

Jeżeli chodzi o aktorów i twórców, to są oczywiście bardzo pozytywne wyjątki (powstrzymam się od ich wymieniania w obawie, że kogoś niesłusznie pominę). Na wielu konferencjach brakowało jednak najważniejszych postaci, a największe gwiazdy często były niedostępne dla mediów i widzów.

Ciągłe prośby o autograf czy zdjęcie potrafią być męczące i dlatego trzeba do pewnego stopnia zrozumieć gwiazdy. Ich nastawienie jest jednak diametralnie różnie od zagranicznych kolegów po fachu, którzy na konferencjach są w stanie odpowiadać długimi minutami. Zdanie w rodzaju: „Wszystko co mam do powiedzenia w tej sprawie, powiedziałem w filmie” nigdy by na Zachodzie nie przeszło.

Wszystko to powoduje, że w Gdyni atmosfera była podobna do Cannes tylko dzięki pięknej pogodzie. Symbolicznym widokiem był czerwony dywan zdzierany sprzed wejścia ledwie dziesięć minut po rozpoczęciu gali otwarcia festiwalu. Nie wspominając o tym, że prawie żadni aktorzy się na niej nie pojawili, a i z galą zamknięcia nie było wiele lepiej.

Festiwal w Gdyni zakończył się popisem politykierstwa i nieudolności. Zwłaszcza w stosunku do twórców filmu Kler.

festiwal w gdyni wyniki class="wp-image-204295"

Gala transmitowana (z kilkuminutowym opóźnieniem, o czym później) w TVP Kultura wywołała na bardzo wielu poziomach niesmak. Żenujące żarty prowadzącego z niegdysiejszego programu Szymona Majewskiego to nic w porównaniu do kwestii wygłaszanych przez Małgorzatę Kożuchowską i Marka Bukowskiego. Momentami trudno było uwierzyć, że ktokolwiek był w stanie napisać tak fatalne kwestie bez świadomości żenady. A to przecież był tylko przedsmak. Nagrody wręczały wciąż te same osoby, a wiceminister kultury chciał w sobie tylko zrozumiały sposób zabłysnąć, odczytując podziękowania z wziętego na scenę laptopa.

Czarę goryczy przepełniły często niezrozumiałe i absurdalne decyzje jury. O festiwalu w Gdyni od lat mówi się dużo w kontekście braku transparentności i zakulisowej polityki. Nie sposób pominąć milczeniem cenzurowania wypowiedzi Wojciecha Smarzowskiego w TVP Kultura, ale jeżeli jurorzy również poddali się dyktatowi telewizji publicznej, to mamy znacznie większy problem.

Kler to był nie tylko najważniejszy, ale też zdecydowanie najlepszy i najbardziej popularny film festiwalu. To świetne kino, najbardziej udany film Smarzowskiego od lat. Brak nagród dla Kleru razi tym bardziej w kontekście wyróżnień dla naprawdę słabego Kamerdynera (otrzymał Srebrne Lwy) i ciekawego, ale nieudolnie poprowadzonego Wilkołaka. Nagrody specjalne dla Marka Koterskiego za 7 uczuć i Smarzowskiego za Kler sprawiały przez to wrażenie obelżywych nagród pocieszenia. Albo tchórzliwych przeprosin ze strony jury.


Oczywiście, nie wszystkie nagrody wywołały kontrowersje. Cieszy docenienie doskonałych kreacji Aleksandry Koniecznej i Olgierda Łukaszewicza w Jak pies z kotem. Co nie znaczy, że zabrakło wątpliwości, wynikających choćby z uznania roli Łukaszewicza za drugoplanową. Podczas gdy Andrzej Woronowicz za dobry, ale znacznie mniej istotny dla swojego filmu występ zdobył wyróżnienie za główną rolę męską. I sam był tym zaszokowany!

Złote Lwy otrzymał film Zimna wojna. To nagroda spodziewana od samego początku, ale cierpiąca na tzw. syndrom oscarowy.

REKLAMA

Jury przyznało dziełu Pawlikowskiego główną nagrodę, ale nie doceniło w prawie żadnej ważnej kategorii. W jaki sposób film, który teoretycznie nie ma najlepszej reżyserii, scenariusza, aktorów, zdjęć i muzyki, może być najlepszy? To prawda, że polski przemysł filmowy powinien wspierać Zimną wojnę w jej staraniach o zagraniczny sukces. Ale czy naprawdę trzeba to robić kosztem logiki?

Festiwal w Gdyni potrzebuje zdecydowanej odnowy i większej otwartości. Nie oznacza to, że wszystko jest w nim niewłaściwe. Zawarta w wielu fascynatach polskiego kina jest ogromna. Czy to jednak taki wielki problem ogłaszać zawczasu nominowanych do nagród? Czy nie da się zwracać większej uwagi na atmosferę panującą wśród ludzi? I być bliżej gustów widzów i krytyki, zwłaszcza gdy masowo opowiadają się za jednym filmem? Przekonamy się w kolejnych latach.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA