REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Film - Harry Potter i Zakon Feniksa

Z Zakonem Feniksa nie wiązałem szczególnych nadziei. Ot - sukcesem byłoby, gdyby udało się nakręcić wysokobudżetowy, w sumie przeciętny film, który będzie można oglądać bez bólu zębów i wyjść z seansu bez piany na ustach. Reżyser, David Yates, dokonał niemożliwego i po projekcji naturalnie udałem się w stronę zachodzącego słońca zirytowany, ale również usatysfakcjonowany. Choć nowy Harry Potter to film pełen sprzeczności - może się podobać.

11.03.2010
15:14
Rozrywka Blog
REKLAMA

Zwłaszcza, jeżeli jakimś cudem odbiłeś się od fenomenu literackiego pierwowzoru (o co naprawdę trudno). Zakon Feniksa kontynuuje błędy poprzedników, dodatkowo je pogłębiając. Chaotyczny scenariusz, stanowiący dość nieudolne streszczenie książki razi. Denerwują nie tyle uproszczenia i odejścia od oryginału (dość powiedzieć, że pominięto postać... Marietty! Nawet sobie zresztą nie wyobrażacie, jak scenarzysta rozwiązał oczywisty problem, który pojawia się w obliczu tegóż faktu). Przede wszystkim - obraz zamyka się w 2 godzinach i 20 minutach. Mało. Skrypt stanowi szybką przebieżkę przez kilkaset stron powieści. Większość wątków zostaje jedynie zasygnalizowana (moim skromnym zdaniem - zdecydowanie lepszym pomysłem byłoby choćby ich pominięcie, co jednak uczyniłoby akcję jeszcze bardziej płytką), czego pięknym przykładem są wydarzenia związane z proroczym snem Pottera. Pyk, koszmar, pyk, profesor McGonagall i Ron prowadzą Chłopca-Który-Nauczył-Czytać przez korytarz, pyk, kilka sekund w gabinecie dyrektora, pyk - Potter i spółka lądują u Weasleyów na Wigilli. Momentami, Bogu dzięki, całość łapie oddech. Ale tylko momentami. Większość interesujących wątków potraktowano po macoszemu sprawiając, że postaci takie jak Cho, czy Neville są przez widza postrzegane jako wyjątkowo puste i nijakie.

REKLAMA

W ogóle godzi się zauważyć, że zdecydowana większość naprawdę istotnych postaci drugoplanowych przewija się jedynie w kilku scenach (przykładem, znowu, Draco Malfoyd. W poprzednim filmie olano tę postać, a i tutaj pojawia się na ekranie rzadko). Na piedestale, tradycyjnie, czarodziejskie Ich Troje - Harry, Ron i Hermiona. Uspokajam co to większych hurraoptymistów - Daniel Radcliffe wciąż ze słowem "aktor" ma tyle wspólnego, co Rasiak z człowiekiem gumą, a Emma Watson chyba spina z tyłu głowy gumką nadmiar skóry, co nie pozwala jej na jakąkolwiek mimikę. Duże wrażenie robią za to Aniołki Yates'a - Luna Lovegood (Evanna Lynch znakomicie oddała charakterystyczny sposób bycia tej postaci), Bellatriks (Helena Carter wypadła tyleż demonicznie, co groteskowo) i wreszcie: profesor Dolores Umbridge. Imelda Staunton wykonała swoje zadanie perfekcyjnie. Jej Umbridge to jędza-doskonała, kobieta irytująca, małostkowa i wyjątkowo upierdliwa, którą widz najchętniej zdzieliłby łopatą. Cudo! Tonks wypadła bez wyrazu, choć też w filmie, o dziwo, niespecjalnie ją widać, a szkoda. Debiuty, debiutami, ale czego się można było spodziewać, również "stara gwardia" wywiązała się ze swego zadania wyśmienicie. Gary Oldman, Alan Rickman i cała reszta towarzystwa nie rozczarowuje.

Żadna część nie została opatrzona równie wyśmienitą muzyką. Niepokojąca, odpowiednio monumentalna, gdy trzeba - delikatna, innym razem - naprawdę porywająca ścieżka dźwiękowa to jeden z najjaśniejszych punktów obrazu. Znakomicie ilustruje sytuację na ekranie wzbogacając całość o odpowiedni wyraz i specyficzną magię. Dobrze poradził sobie również reżyser. Dzięki dynamicznym ujęciom, licznym panoramom i kilku świeżym pomysłom w ukazywaniu akcji - Zakon Feniksa ogląda się przyjemnie. Z drugiej strony choć chaotyczna (wbrew pozorom, taka być powinna!) walka ze Śmierciożercami w Departamencie Tajemnic robi wrażenie, to już pojedynek z rozdziału "Ten, którego zawsze się bał" (po raz kolejny staram się walczyć ze spoilerami) wypada słabo. Bez większych emocji. Wyobraź sobie sytuację, w której dwójka rycerzy szykuje się do walki, wyciągają miecze, te zderzają się ze sobą, ale nie słyszysz nawet ich szczęku, a panowie już sięgają po kostury. W chwili, gdy mają je skrzyżować, nagle sięgają po kusze i gdy bełty docierają do zbroi... no właśnie, gdzież podziały się popisy szermiercze i kolejne strzały? W ogóle film został pocięty w wyjątkowo widoczny i bezlitosny sposób.

REKLAMA

Obraz jest ciekawy, przepełniony (co niekoniecznie jest zaletą), wątkami, postaciami pobocznymi i szeroko pojętą akcją. Całość przyprawiono szczyptą komedii, specyficzną lekkością i świetnymi efektami specjalnymi. Jednocześnie mamy do czynienia z dziełem równie ambitnym, co poprzednie części - czytaj - nijak. Całość ponownie przystosowano do potrzeb masowego odbiorcy (jakby nie było - nawet bardziej niż w przypadku literackiego oryginału, co naprawdę uważam za sztukę). To tytuł płytki, który co to więksi miłośnicy powieści mogą wykpić za odstępstwa od oryginału i wykastrowany scenariusz.

Na końcu warto też wspomnieć o marnym dubbingu. Nie wiem, kto podkładał głos pod Dudleya, ale to kpina przez maleńkie "k". Cokolwiek bym nie napisał, kto ma się wybrać i tak to zrobi. Harry Potter i Zakon Feniksa stanowi kolejny rozdział w niekończącej się opowieści "za 13 złociszy zabiorę Cię w cudowną krainę". I faktycznie - zabiera. Przynajmniej jeżeli nie masz wyrobionego gustu filmowego i należysz do rosnącego odsetka potterofili. Mentalna prostytucja.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA