Alfred Hitchcock uznawany jest za jednego z najlepszych reżyserów w Hollywood. Widzowie cenili go za specyficzny styl oraz sposób przedstawiania historii. Jednak przeciętny obywatel nie wie, że inspiracje scenariuszowe w wielu przypadkach czerpał z prozy brytyjskiej powieściopisarki - Daphne du Maurier. Na podstawie jej powieści pt. "Rebeka", powstała kinowa, hitchcock'owska wersja zapomnianego już hitu, który w 1940 roku zdobył Oscara w kategorii Najlepszy Film.
Młoda kobieta zatrudnia się jako dama do towarzystwa dla arystokratycznej panny Edythe Van Hopper. Pewnego dnia spotyka wdowca George'a Fortescu Maximilliana (zwanego po prostu Maximem) de Winter i w krótkim czasie oboje zakochują się w sobie do szaleństwa. Parę tygodni później pobierają się i rozpoczynają życie w ogromnej posiadłości Maxima. Dziewczyna staje się nową panią de Winter, co nie do końca podoba się części służby. Okazuje się, że okoliczności śmierci pierwszej żony Maxima nie są tak oczywiste. Kobieta, chcąc wiedzieć jak najwięcej o przeszłości swojego małżonka, zaczyna prowadzić prywatne śledztwo w sprawie pierwszej pani de Winter.
Biorąc pod warsztat powieść du Maurier, Hitchock postanowił pozbawić ją brytyjskich realiów. Z książki, która była połączeniem "Jane Eyre" Bronte oraz "Pamiętnika Anne Rodway" Collinsa powstał filmowy klasyk w mistrzowski sposób łączący romans z kryminałem. "Rebeka" została zaliczona do kanonu amerykańskich produkcji noir, znajdując się tuż obok "Casablanci" czy "Sokoła Maltańskiego". Czym więc przysporzył sobie przychylność widzów i Akademii?
"Rebeka" powiela schemat prezentowany przez Hitchcocka w wielu produkcjach. Najpierw przedstawiona jest prosta historia, która w tym przypadku koncentruje się na młodej kobiecie, chcącej zacząć dorosłe życie. Ciekawym zabiegiem było pozostawienie głównej bohaterki anonimowej. Nie znamy jej imienia i nazwiska, a w trakcie oglądania jesteśmy uświadamiani tylko o niektórych wydarzeniach z jej wcześniejszego życia. Dopiero w późniejszych minutach przybiera ona nowe nazwisko oraz nową tożsamość. Sama postać drugiej panny de Winter jest na pierwszy rzut oka niezbyt skomplikowana, ale jeśli spojrzymy bliżej, to zauważymy jaka jest złożona. To Anne Rodway, bawiąca się w detektywa. To Jane Eyre, gdyż jej życie jest przepełnione mnóstwem tajemnic. To również Catherine Morland ("Opactwo Northanger" Jane Austen), próbująca zyskać miano osoby szanowanej wokół jej najbliższego, nowego otoczenia. Te wszystkie cechy połączono w jedno ciało i skonfrontowano z amerykańskimi realiami. Dlatego też klimat gotycki bardziej przypomina "Upadek Domu Usherów" Poe'a aniżeli "Wichrowe Wzgórza" Bronte.
Cały obraz jest utrzymany w dość stonowanym tempie. Zanim dochodzi do konkretnych akcji mija trochę czasu, ale w końcu to cały Hitchcock. Reżyser chce nas zaskoczyć i na początku serwuje typowy romans, który z czasem przeradza się w mroczny kryminał. I choć daje nam czas do zastanowienia się nad intrygą, to i tak nasz tok myślenia zostanie zbity z tropu. "Rebeka" różni się znacząco od swojego książkowego pierwowzoru nie tylko miejscem akcji, ale również jej przebiegiem. Dzięki kluczowym zmianom w fabule, nawet zagorzali fani powieści mogą się mile zaskoczyć. Gdyby nie amerykanizacja Hitchcocka, to całość pewnie wypadłaby słabiej.
Obraz sam w sobie próbuje nas przyciągnąć sprzecznościami, pojawiającymi się głównie w sferze budowania napięcia. Muzyka odgrywa tu ważną rolę szczególnie, że jest ilustracją w większej mierze dla tzw. "wesołych" scen. W trakcie kluczowych scen, które mają odpowiednio podtrzymywać atmosferę suspensu, ścieżka dźwiękowa znika, a widz koncentruje się na grze aktorskiej, na otoczeniu oraz jak przedstawiona sytuacja wpłynie na dalszy przebieg akcji. W dzisiejszym kinie jest to rzecz rzadko spotykana, a odnowił ją parę lat temu Michael Haneke w swoim "Ukryte". Spotykane kontradykcje najbardziej szokują, gdy sceny o charakterze noir są ubarwione pogodnymi harmoniami. Nie jest to jednak groteska, czy czarny humor, a zabawa Hitchcocka emocjami widza.
Patrząc jednak z perspektywy czasu, film się odrobinę zestarzał. Nie poraża piorunujące i zaskakujące zakończenie, a widać mocną różnicę w poziomie aktorstwa. Da się odczuć, że aktorzy grają swoje role, a nie do końca się w nie wcielają. Ale w końcu to lata 40 i widać tu jeszcze fascynację teatralnym rozmachem. Z jednej strony jest to hollywoodzka produkcja, ale z drugiej dobre kreacje Joan Fontaine i Laurence'a Oliviera są głównie oparte na doświadczeniach scenicznych, co po 68 latach premiery może odrobinę razić społeczność widzów przyzwyczajoną do innego stylu.
Warto jednak spróbować zagłębić się w nieco zapomniany sukces Hitchcocka. To połączenie romansu i mrocznego kryminału obfituje przede wszystkim w fantastyczny scenariusz oparty na powieści Daphne du Maurier. Zabawa Hitchcocka gatunkiem noir przyniosła mu Oscara, który jest potwierdzeniem, że był w swojej dziedzinie najlepszy. W końcu później zaksięgowywał to takimi obrazami jak "Sabotaż", "Okno na podwórze", czy "Psychoza".