Frank Miller przyznał się w jednym z wywiadów, że komiks "Sin City" stworzył dla własnej przyjemności. Chciał w czysto egoistyczny sposób wrzucić do jednego zeszytu ulubione motywy ze swoich prac - piękne kobiety, szybkie samochody oraz bohaterów w skórzanych płaszczach. Nikt się nawet nie spodziewał, że komiks zostanie zekranizowany. Po nieprzyjemnych doświadczeniach na planie "Robocop III", Miller zadecydował, iż nie pozwoli na przeniesienie żadnej ze swoich prac do metrażu filmowego. Jednakże Robert Rodriguez przekonał rysownika i dzięki temu powstał jeden z najlepszych obrazów w historii kinematografii amerykańskiej.
Akcja rozgrywa się w fikcyjnym Basin City. Jest to prawdopodobnie jedno z najgorszych miejsc na ziemi. Funkcjonuje jako odzwierciedlenie piekła na ziemi i jest nazywane Sin City, czyli Miastem Grzechu. Ekranizacja Rodrigueza przedstawia nam trzy powiązane ze sobą epizody, rozgrywające się w tytułowej metropolii. Pierwsza z nich opowiada historię Hartigana, jednego z prawych policjantów, który próbuje ocalić małą dziewczynkę z rąk brutalnego mordercy - syna senatora Basin City. Druga koncentruje się na postaci Marva, wrobionego w zabicie złotowłosej prostytutki imieniem Goldie. Trzecia przedstawia nam Dwighta - mordercę ze zmienioną twarzą. Zabija on człowieka dręczącego prostytutki (Jackiego), który na nieszczęście okazuje się policjantem. Wraz z Gail i jej gangiem ulicznic Dwight wyrusza na wojnę przeciwko skorumpowanym służbom Basin City.
"Sin City" stało się produkcją rewolucyjną. Po raz pierwszy udało się idealnie odwzorować klimat z rysunkowego pierwowzoru. Rodriguez nie stworzył ekranizacji komiksu - on (dosłownie) przeniósł komiks na kinowy ekran. Wszystko za pomocą techniki "digital backlot". Najpierw kamerą cyfrową nakręcono sceny z aktorami na tle "green screen", a później uzupełniano resztę przy użyciu komputera. Efekt końcowy wypadł znakomicie. Basin City jest mroczne, deszczowe i totalnie bez nadziei na odratowanie. Nigdy nie wiadomo, kto wyjdzie zza rogu. W dodatku Rodriguez cały czas konsultował swoją pracę z drugim reżyserem - Frankiem Millerem we własnej osobie. Dlatego też stylistykę Millera można zauważyć w każdym ujęciu. Widać ogromną dbałość nawet o najmniejsze szczegóły oraz stylizację na lata 50., zgodnie z zasadami rysownika - mnóstwo broni palnej (rewolwery i kolty rodem z II Wojny Światowej), brak we wnętrzach rozbudowanych technologii, a muzyka skomponowana przez Rozdrigueza miesza ze sobą improwizacyjne motywy jazzowe z hollywoodzkimi pasażami orkiestralnymi, co jeszcze bardziej nakreśla styl z tamtego okresu.
Film można nazwać współczesną reprezentacją obrazów noir. Takie wrażenie wywołuje nie tylko mroczna wizja skorumpowanego miasta, ale przede wszystkim charakterystyczny dla gatunku styl opowieści. Bohater każdego z epizodów prowadzi osobistą pierwszoosobową narrację, wyjawiając nam swoje myśli. Identyczna sytuacja była ukazana u Dicka Traciego czy też Dwighta Bleicherta - głównego protagonisty z ostatniego filmu Briana De Palmy "Czarna Dalia". W tę stylistykę wprowadzono nieskomplikowane zagadki, ale są one rozwiązywane przez wyjątkową brutalność, która epatuje z ekranu jedną barwą (żółtą bądź białą, w zależności od bohatera). Co więcej, cała produkcja jest zaprezentowana w formie narracji szkatułkowej. O rozwiązaniu wątków rozpoczętych na początku dowiadujemy się w odpowiednim momencie w końcowych scenach. Jest to zdecydowanie bardziej atrakcyjna metoda niż ta z wersji reżyserskiej. Tam bowiem przedłużono cały film zaledwie o 18 minut (i to przede wszystkim w historii o Hartiganie), a poszczególne epizody odgrywane są w ustalonej kolejności ("Klient ma zawsze rację", "Bolesne pożegnanie", "Krwawa jatka" i "Ten żółty drań").
Gdyby jednak nie scenariusz i aktorzy, film mógłby okazać się klapą. Gwiazdorska obsada wykreowała swoje postacie wyśmienicie. Bohaterowie nie do końca pasują do brudnego wyglądu Basin City. Każdy z osobna walczy z niesprawiedliwym systemem rządzącym miastem. Najbardziej widać to u Hartigana (Bruce Willis), który jest chyba jedynym porządnym policjantem w metropolii. Podobnie z Marvem. Umięśniony oprych załatwiający wszelkie sprawy dyplomacją pięści został rewelacyjnie wykreowany przez Mickiego Rourke'a. Ten profil wydaje się być uzupełnieniem jego roli Harriego Angela u Alana Parkera. Nie dość, że rozbudowuje stylistykę noir, to jeszcze rzuca zabawnymi tekstami rodem z najlepszych produkcji Tarantino. Nawet morderca Dwight (Clive Owen) jest swego rodzaju wyrzutkiem w Mieście Grzechu i chce nareszcie odnaleźć spokój u boku swojej Gail. Ta barwna paleta bohaterów uatrakcyjnia film pod każdym względem.
"Sin City" stał się filmem kultowym i trudno się temu dziwić. Nie dość, że jest rewolucyjny w formie realizacyjnej, to jeszcze klimat brudnej wizji miasta przyciąga widzów niczym magnez. Obraz jest współczesną wizją czarnego kryminału, która odniosła sukces. Rodriguez zapowiedział, że wraz z Millerem pracują już nad częścią drugą i trzecią. I jest niemal pewne, że w przyszłości owa trylogia stanie się "lekturą" obowiązkową, taką jaką dziś są trzy części "Ojca Chrzestnego".