REKLAMA

Fismoll debiutuje wysoko ocenianym albumem... który już gdzieś słyszałem

Fismoll to jeden z gwardii młodych zdolnych polskich wykonawców, który na dodatek już na samym starcie swojej kariery może poszczycić się szeregiem entuzjastycznych opinii, w tym od Kasi Nosowskiej czy Artura Orzecha.

Fismoll debiutuje wysoko ocenianym albumem… który już gdzieś słyszałem
REKLAMA

Nic więc dziwnego, że z ogromnym zaciekawieniem odsłuchałem materiału tego młodziutkiego, bo zaledwie 19-letniego chłopaka, który wyrasta powoli na wielką nadzieję polskiej alternatywy. I cóż, najważniejszy wniosek, jaki mam pod zapoznaniu się z tym materiałem brzmi tak, że jest to jedna z tych płyt, które bardzo, bardzo trudno jednoznacznie ocenić.

REKLAMA

Zazwyczaj recenzja albumu (choć niekoniecznie, często też filmu, gry czy innego medium), o ile nie jest jakąś fachową analizą techniczną, składa się głównie z zaprezentowania odbiorcy dwóch podstawowych segmentów - zapisu wrażeń, subiektywnych odczuć związanych z odbiorem danego dzieła oraz osadzenia tego w jakimś kontekście, co jest szczególnie istotne w dobie wciskania postmodernistycznych elementów gdzie się da - mówiąc prosto, dzięki temu wszystkiemu odbiorca dowie się nie tylko czy przykładowo film Machete oglądało się przyjemnie czy nie, ale też że nie ma sensu odbierać tego filmu zbyt serio, bo pomysł nań wyrósł z bardzo specyficznego nurtu kina.

Próba zdefiniowania jakiegoś kontekstu, perspektywy, z jakiej należy patrzeć na dzieło, to często domena wielu ludzi próbujących pisać o polskiej muzyce - taki już nasz rynek specyficzny, że bez rozmaitych porównań ciężko znaleźć jakiś punkt odniesienia, szczególnie dla nowych wykonawców, czerpiących garściami z dorobku kolegów po fachu zza granicy. Ile to razy czytamy w rozmaitych recenzjach o tym, że “XXX to polski YYY” albo że “płyta ZZZ jest taka a taka jak na polskie warunki” czy “jak na polskie wydawnictwo”, i tak dalej. I nawet nie wiecie jak ciężko napisać coś o At Glade i autorze tego krążka bez używania tych wyświechtanych schematów.

Miejmy to zatem już za sobą - Fismoll brzmi jak Bon Iver. Albo dowolny inny przedstawiciel indie-romantyków, uduchowionych muzyków opatrzonych etykietką singer-songwriter. To w zasadzie ta sama wrażliwość, to samo podejście do muzyki, nawet samo brzmienie jest niemal identyczne. Nasz młody wokalista niemal łkającym, delikatnym głosem kreśli 10 nastrojowych, melancholijnych piosenek, jakich czołówka podobnych zachodnich artystów pewnie by się nie powstydziła. I - miejmy też ten drugi schemat za sobą - jak na polskie warunki jest to album wybitny. Kapitalnie wyprodukowany, dopracowany zarówno kompozycyjnie, jak i brzmieniowo - po prostu poziom światowy i gdybym nie wiedział, że mowa tu o polskim artyście, to prawdopodobnie odhaczyłbym Fismolla jako jakiegoś wykonawce wyrosłego na ostatnim sukcesie albumu Bon Ivera, kopiującego jego manierę i styl całkiem nieźle.

Dlatego też nie dziwię się hurraoptymistycznym opiniom odnośnie At Glade pochodzącym od ludzi, którzy wspomnianego Bon Ivera czy innego Damiena Rice’a niespecjalnie znają - wówczas twórczość Fismolla musi się wydawać świeża i wyjątkowa, szczególnie w odniesieniu do pozostałych polskich wykonawców. Problem w tym, że kiedy się tej ostatnio modnej wśród wielkomiejskich hipsterów muzyki trochę liznęło, to płyta 19-latka nie bardzo ma czym słuchacza zaskoczyć. Wszystko to już było i to mimo wszystko w lepszym, dojrzalszym wykonaniu.

To był segment dotyczący kontekstu, o którym pisałem wcześniej. Jeśli natomiast chodzi o moje subiektywne wrażenie, to... nie bardzo ta płyta do mnie trafia. Może to fakt, że już gdzieś takie dźwięki słyszałem, a może to kwestia aury, która wybitnie takiej muzyce nie służy (At Glade brzmi raczej jak płyta, którą można sobie puścić w zimowy czy jesienny wieczór), ale gdzieś w połowie tego krążka zawsze dopada mnie znużenie i zwyczajnie nie jestem w stanie przebrnąć przez to melancholijne nucenie od początku do końca. Domyślam się, że to kwestia osobistej wrażliwości - albo kogoś te dźwięki ruszą, albo nie. Mnie niespecjalnie ruszają, czegoś mi tutaj brakuje, może po prostu większego różnorodności i lekkości tych kompozycji - bo dla mnie właśnie mniej-więcej od połowy albumu całość się zlewa w jedną magmę dźwięków i zupełnie nie potrafię odróżnić jednego utworu od drugiego.

REKLAMA
Clipboard05

To jednak w żadnym razie nie jest zła płyta - a tak mocne inspirowanie się popularniejszymi kolegami po fachu nie jest niczym nagannym, szczególnie dla młodego 19-latniego muzyka, który jest przecież dopiero na starcie swojej kariery i ma przed sobą długą drogę w kierunku pełnej muzycznej dojrzałości. Jednocześnie, muszę uczciwie przyznać, że album mnie zmęczył i nie czuję, by przesłuchanie go cokolwiek mi dało czy mnie jakoś wzbogaciło wewnętrznie - ciągle miałem poczucie deja vu i nie mogłem się pozbyć myśli, że gdyby to nie był polski artysta, to prawdopodobnie już dałbym sobie spokój i zajął się poszukiwaniem czegoś ciekawszego do słuchania. Tym niemniej jeśli brak oryginalności komuś zupełnie nie przeszkadza (a na pewno są takie osoby, bo i ja lubię sporo wykonawców, którzy oryginalni w żadnym wypadku nie są) albo zwyczajnie nie miał okazji zapoznać się z obcojęzycznymi odpowiednikami, a ma ochotę na takie melancholijne, romantyczne klimaty, płyta Fismolla będzie wówczas wydawnictwem godnym polecenia.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-17T20:31:08+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T18:36:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T11:59:29+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T10:17:40+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T08:57:31+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T19:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T18:16:28+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T16:34:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T13:45:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T11:19:53+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T11:52:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T10:42:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T09:57:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T16:16:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Gorath. Droga gniewu: pożeracze fantasy, po prostu przeczytajcie tę książkę

"Gorath. Droga gniewu" to kolejna powieść fantasy z cyklu Janusza Stankiewicza, która zadebiutowała jesienią minionego roku. Jeśli jesteście fanami tej serii, to lektura 3. tomu z pewnością jest już za wami. Jeżeli jednak z twórczością tego autora nie mieliście jeszcze okazji się zapoznać, to najwyższy czas nadrobić zaległości - niezależnie od tego, czy zaczytujecie się w fantastycznych książkach, czy raczej omijacie je szerokim łukiem.

gorath
REKLAMA

Od 2022 r. Janusz Stankiewicz co roku przedstawia czytelnikom nową powieść z tytułowym półorkiem Gorathem w roli głównej. Do książek "Gorath. Uderz pierwszy" i "Gorath. Krawędź Otchłani", które ukazały się nakładem wydawnictwa Alegoria (obecnie, po odkupieniu przez autora praw do książek, seria ukazuje się pod szyldem Sinister Project: inicjatywy autorskiej, którą tworzy wraz z Jarkiem Dobrowolskim i Kają Flagą-Andrzejewską), dołączył w minionym roku 3. tom cyklu, czyli "Gorath. Droga gniewu". Tym razem autor postanowił nieco rozszerzyć wykreowany przez siebie magiczny świat i skupił się nie tylko na przygodach Goratha, ale również dał więcej przestrzeni pozostałym bohaterom. I - jak zwykle - zrobił to doskonale.

REKLAMA

Przypomnę, że w poprzednich częściach Gorath zostaje wysłany przez Kathanę Marr na Wybrzeże Szkutników, gdzie ma za zadanie przeniknąć w szeregi gildii zabójców - Nocnych Cieni. Gdy półork morduje niedoszłą ofiarę Cieni, celowo zwraca na siebie uwagę zabójców (aby dostać się w ich szeregi). Siły Kathany Marr ostatecznie kładą kres Nocnym Cieniom, a sam półork po wykonanym zadaniu decyduje się przenieść na Wyspy Południowe. Planuje tam zacząć uczciwe życie, jednak na dobrych chęciach niestety się kończy.

Po brutalnej wojnie z ostatnimi królestwami leśnych elfów, która odcisnęła ponure piętno na wyspiarskiej społeczności, Gorath trafia w szeregi rywalizujących ze sobą gangów przestępczych. Niedługo później półork przyjmuje zlecenie od jednej z dawnych klientek Nocnych Cieni, co prowadzi go na piracki statek dowodzony przez kapitana zwanego Czarnym Żniwiarzem. Zadaniem jego załogi jest zdobycie statku Theran, zamorskiego ludu z Natanbanu, i przejęcie znajdującego się na nim pewnego artefaktu, który pragnie posiąść jeden z Kathanów z Imperium.

"Gorath: Droga do gniewu" to kontynuacja przygód Goratha, który próbuje odzyskać kontrolę nad własnym losem - wciąż nie odpowiedział sobie na pytanie, czy podczas wojny z Dominium Natanbanu uda mu się odkupić swoje winy, a także przed czyim obliczem przyjdzie mu stanąć: Marr czy Bovis-Tora. Tymczasem Czarny Żniwiarz, który został przywódcą bandyckiej florty, wyrusza wraz ze swoją załogą w krwawy rejs, a elf Evelon udaje się w podróż do elfiej stolicy, aby przygotować swój naród do nadchodzącej wojny.

Jestem pełna podziwu, że Stankiewiczowi udało się stworzyć niesamowity świat, który sukcesywnie w każdej swojej kolejnej powieści rozwija. Ponownie możemy poczuć wiatr we włosach i morską bryzę na statku Czarnego Żniwiarza, zasmakować przepychu w zamczysku Bovis-Tora, a także przenieść się na ulice elfickiej dzielnicy, Dolnego Strumienia. Autor po raz kolejny dał mistrzowski popis, jeśli chodzi o pogłębione, bogate i szczegółowe opisy miejsc, które są tak skonstruowane, że, zamiast nudzić, jeszcze bardziej pozwalają zanurzyć się w świat przedstawiony.

To samo dotyczy różnorodnych przedstawicieli poszczególnych grup społecznych - w powieści natknąć się można nie tylko na orków, ale również na elfy, piratów czy krasnoludów, a każda z tych frakcji jest starannie opisana. Swoją drogą jest to spore ułatwienie dla czytelników, którzy w natłoku imion nowych bohaterów mogą wrócić na początek książki i zweryfikować, kto należy do Elity Władzy Imperium, Orków Siczowych, Frakcji Baronessy, Elfiej Opozycji, Piratów, Gangsterów czy Sił Natanbanu. A jest to istotna kwestia, ponieważ w najnowszym "Gorathcie" autor pochyla się nad pozostałymi bohaterami, poszerzając swoje uniwersum o historie opowiedziane z innej perspektywy.

"Gorath. Droga gniewu" to po prostu kolejna solidnie napisana książka fantasy, z którą powinien zapoznać się nie tylko każdy fan gatunku - myślę, że pożeracze innego typu powieści również mogą z "Gorathem" poeksperymentować. Ja, choć jestem miłośniczką kryminałów, do kolejnych tomów z cyklu Stankiewicza wracam z ekscytacją, bo wiem, że nie zawiodę się pod względem warsztatu autora. I mimo że w kwestii fantasy jestem raczej laikiem, to powieści Stankiewicza czytam z przyjemnością - stworzył on bowiem brutalny, krwawy i fantastyczny świat, w którym warto zostać na dłużej.

REKLAMA

O książkach czytaj w Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-18T11:43:53+02:00
Aktualizacja: 2025-06-18T09:46:45+02:00
Aktualizacja: 2025-06-18T09:18:21+02:00
Aktualizacja: 2025-06-18T08:44:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T20:31:08+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T18:36:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T11:59:29+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T10:17:40+02:00
Aktualizacja: 2025-06-17T08:57:31+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T19:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T18:16:28+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T16:34:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T13:45:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-16T11:19:53+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T11:52:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T10:42:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T09:57:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA