REKLAMA

W furię to ja wpadłam, oglądając serialowy hit Netfliksa. To już chyba z bezsilności

Ranking najchętniej oglądanych w Polsce produkcji na Netfliksie to naprawdę tajemnicze miejsce. Nigdy dokładnie nie wiadomo, na co się trafi. Od tygodnia na tej liście utrzymuje się pewien francuski tytuł. „Furie” to dzieło artystycznego duetu: Jean-Yves Arnaud i Yoann Legave dopiero rozpoczynają swoje kariery, ponieważ jest to druga produkcja w ich wykonaniu. Dlaczego o tym mówię? Bo niestety jest to widoczne gołym okiem.

Serial Furie Netflix recenzja
REKLAMA

Serial „Furie” to francuska odpowiedź na popularne amerykańskie kino akcji. Mamy więc mnóstwo dynamicznych scen, sporo strzelania, ciągłe wybuchy oraz gangsterski półświatek. Mogło by się wydawać, pełen pakiet. Jednak czy poza tymi wszystkimi aspektami w produkcji pojawia się interesująca i angażująca fabuła? Albo chociaż postacie, względem których widz jest w stanie poczuć cokolwiek? Już nieważne, czy byłyby to odczucia negatywne, czy pozytywne. Odpowiedź na to pytanie brzmi nie, a mogło się to wszystko potoczyć zupełnie inaczej. Netflix oddaje w nasze ręce tytuł bardzo przeciętny, znowu. Chyba zaczynam być już tym po prostu zmęczona.

Więcej o serialach dostępnych na platformie Netflix, czytaj na łamach Spider's Web:

REKLAMA

Furie pragną zemsty i chronią gangsterskie elity

Najnowszy serial Netfliksa ukazuje historię młodej kobiety, której życie z dnia na dzień zamienia się w koszmar. Lyna (Lina El Arabi) jest w szczęśliwym związku ze swoim chłopakiem. Właśnie kończy studia i powoli zaczyna planować, co będzie robiła dalej. Dziewczyna raczej nie utrzymuje wyjątkowo bliskich kontaktów ze swoimi rodzicami, ponieważ nie chce mieć nic wspólnego z ich przestępczą działalnością. Jednak w dniu swoich urodzin postanawia udać się do domu rodzinnego. Całe spotkanie przebiega w raczej pozytywnej atmosferze. Nikt przecież nie chce kłócić się w tak ważnym dniu. Lyna zapomina na chwilę o konfliktach i po prostu cieszy się chwilą. Radość nie trwa jednak zbyt długo, ponieważ w trakcie skromnego przyjęcia dochodzi do zamachu. Ojciec kobiety zostaje śmiertelnie postrzelony, a jej matka trafia w bardzo złym stanie do szpitala.

Zdezorientowana Lyna od tego momentu ma zupełnie inne priorytety. Za wszelką cenę chce dojść do tego, kto zabił jej ojca i dlaczego to zrobił. Wie, że nie będzie to zadanie łatwe ze względu na niebezpieczne interesy, które prowadziła jej rodzina. To jednak jej nie powstrzymuje. Chcąc odkryć prawdę, trafia do samego centrum gangsterskiego półświatka – tzw. Olimpu. Okazuje się, że władzę sprawują tam najpotężniejsze rodziny, a za ich ochronę odpowiada Furia. Tę funkcję aktualnie sprawuje Selma (Marina Foïs). Nigdy nie miała ona zbyt dużego wyboru, ponieważ tytuł ten przechodzi z pokolenia na pokolenie. Każda następna kobieta w linii musi zostać Furią. Lyna powoli zaczyna odkrywać tajemnice, które przez lata skrywali jej rodzice. Aby dowiedzieć się, kto stoi za morderstwem jej ojca, musi współpracować z ludźmi, którymi tak przecież wcześniej gardziła.

Pogadali, postrzelali, można iść do domu

Serial „Furie” naprawdę bardzo chciał odhaczyć każdą pozycję na liście obowiązkowych scen w kinie akcji. Jeżeli ktoś zadałby pytanie, na czym ten gatunek polega, to śmiało można pokazać mu najnowszą produkcję Netfliksa. Oczywiście nie chodziłoby w takiej hipotetycznej sytuacji o ukazanie godnego reprezentanta tego nurtu, tylko pigułki wiedzy na ten temat. Tam dzieje się naprawdę wszystko. Są wybuchy, strzelaniny, poważne negocjacje, pościgi. Czego tylko dusza zapragnie. Szkoda tylko, że fabularnie nie mają najmniejszego sensu. Zdecydowanie za często można odnieść wrażenie, że pojawiają się na ekranie tylko dlatego, żeby nie było zbyt długo nudno. Złoczyńca w masce musi przecież powoli odchodzić w otoczeniu płonących samochodów.

Widzowie zostają wrzuceni do tego świata tak samo drastycznie i niespodziewanie, jak główna bohaterka. Widoczne na ekranie sceny po prostu się dzieją, a my jesteśmy zmuszeni jakoś się w tym wszystkim odnaleźć. Bez scenariuszowej asysty, zaznaczam. Można doszukiwać się w poszczególnych wątkach głębszego przekazu albo chociaż bardziej wnikliwego sensu, ale będzie to jedynie stracony czas. Jeżeli motywem przewodnim jest chęć zemsty, to zostanie ona nim już do końca. Postacie, które są nam przedstawiane, raczej nie stawiają na samorozwój. Także z jakimi charakterami stykamy się na początku, z takimi już pozostaniemy.

Zwiastun serialu Furie, dostępnego na platformie Netflix

Niby pojawia się jakaś tam intryga. Szczegóły, o których się nie wspomina, a są bardzo istotne. Tylko znowu, co z tego? Bardzo szybko każdy ciekawszy wątek wpada w utarty schemat. Ktoś w końcu zbiera się w sobie i wyznaje prawdę, jednak nie całą. Pewne fakty wychodzą na jaw z czasem, stosunkowo dobre relacje przeradzają się w obopólną niechęć. I tak raz za razem. Jest to zwyczajnie nudne i powtarzalne. Każdy odcinek przepełniony jest zbędną przemocą i to zdecydowanie nie z gatunku tych „przyjemnych” w odbiorze (mam tutaj na myśli produkcje z kategorii gore). Serial „Furie” to zbiór niepotrzebnych zabiegów, miernej linii fabularnej i „skomplikowanych” zagadek, których rozwiązania można przewidzieć praktycznie od razu.

REKLAMA

Niby dynamiczne sceny, a tempo powolne

Najnowsza propozycja serwisu Netflix przede wszystkim niesamowicie się dłuży. A jest to stosunkowo dziwne zjawisko, biorąc pod uwagę fakt, że ma konstrukcję bardzo dynamiczną. Jest to tytuł, od którego nie można odwrócić wzroku na dłużej niż minutę, bo najprawdopodobniej zgubimy się wtedy w całej historii. Pomimo wszystko ciężko jest się w to zaangażować. Może dlatego, że serialowe postacie potrafią z sekundy na sekundę zmienić zdanie. Zaczynają zachowywać się zupełnie inaczej, niż do tej pory. Dlaczego? Czasami wystarczy do tego jeden, skrajnie nieistotny bodziec. Jest to zwyczajnie na dłuższą metę męczące. Produkcja nie daje odbiorcom ani jednej dłuższej chwili na to, żeby jakkolwiek przywiązać się do tego, co dzieje się na ekranie. Sens i logika to chyba pojęcia dla tytułu obce. Pewne relacje pojawiają się i znikają. Konkretne sytuacje mają miejsce, ale nikt o nich później nawet nie wspomina. Tylko mrugnęłam, a już nie wiedziałam, co oglądam.

Z drugiej strony trzeba przyznać, że sama realizacja scen akcji stoi na przyzwoitym poziomie. Nie ma się tutaj do czego przyczepić. Produkcja zawiera w sobie także elementy kina gangsterskiego. Mamy zatem nielegalne interesy, podziemne knowania i płomienne romanse. Tylko wciąż, po co? Nic z tego wszystkiego nie wynika. Chyba to właśnie irytuje najbardziej. Już teraz mogę powiedzieć, że z pewnością zapomnę o tym serialu bardzo szybko. Głównie po to, żeby zwolnić w głowie miejsce na tytuły faktycznie warte uwagi. „Furie” zdecydowanie można pominąć bez żadnych wyrzutów sumienia. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że chciałabym naprawdę móc o tym tytle powiedzieć cokolwiek negatywnego lub pozytywnego. Często zdarza się, że nawet te gorsze aspekty są warte omówienia. Jednak w tym przypadku szczególnie ciężko jest wyrazić jakąkolwiek opinię, ponieważ jest to propozycja nijaka i mętna w środku, nawet pomimo jaskrawej otoczki.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA