"Furioza" to męskie kino po polsku. Cyprian T. Olencki wpuszcza nas do świata pseudokibiców i robi wszystko, abyśmy nie chcieli go opuścić. Jak mu to wychodzi, dowiecie się z naszej recenzji.
OCENA
Tekst może zawierać spoilery.
Cyprian T. Olencki butem wyważa drzwi do świata pseudokibiców. "Furioza" to nie "Skrzydlate świnie", gdzie goły tyłek Pawła Małaszyńskiego miał odwrócić naszą uwagę od braku treści. Reżyser ma pomysł na swoją opowieść i konsekwentnie nim podąża. Nie chce, aby jego najnowszy film był dziełem hermetycznym. Podglądanie środowiska polskich kiboli odbywa się u niego poprzez filtry klisz kina gangsterskiego. To klasyczna narracja spod znaku kiedy spoglądasz w otchłań, otchłań spogląda na ciebie. Dlatego główny bohater wzorem Donnie’ego Brasco i jemu podobnych, sprzymierzy się z wrogiem i zatraci całego siebie.
Dawid należał do bojówki pseudokibiców, ale kiedy stchórzył podczas feralnej w skutkach bójki, został z niej wykluczony. Dlatego teraz, gdy jego kumple z podwórka naparzają się po lasach, on leczy ludzi w przychodni. Pewnego dnia do jego gabinetu wchodzi dawna miłość. Dzika jest policjantką i chce go namówić, aby zinfiltrował tytułową Furiozę, bo tylko w ten sposób może uchronić dowodzącego nią brata przed więzieniem. Główny bohater niechętnie przystaje na układ ze stróżami prawa, przez co będzie musiał przekonać dawnych kolegów, że sytuacja sprzed lat już się nie powtórzy, a co za tym idzie zmężnieć w przyspieszonym tempie.
Furioza - recenzja polskiego filmu o pseudokibicach
"Furioza" ma w sobie coś z opowieści inicjacyjnej w stylu "Hooligansów". U Dawida tak samo jak u Matta rozwija się fascynacja zasadami świata pseudokibiców. Uzależnia się od adrenaliny i przemocy, stopniowo zapominając o zadaniu, jakie ma do wykonania. Razem z nim rozpływamy się w tej napędzanej testosteronem rzeczywistości. Reżyser robi wszystko, aby pokazać jak bardzo jest ona duszna, że każda oznaka słabości jest w niej surowo karana. Dlatego jeden trop gatunkowy to dla niego za mało. Olencki nieustannie poszerza fabułę o kolejne wątki, pokazując nie tylko walkę tytułowej bojówki z konkurencyjną grupą o wpływy na mieście, ale również wewnętrzną rozgrywkę o władzę. W ten sposób powiększa katalog kontekstów, w jakich można umieścić jego historię.
Na najbardziej podstawowym poziomie jest to oczywiście opowieść o pseudokibicach. Nie ma jednak sensu zatrzymywać się w tym miejscu. W szerszej perspektywie Olencki wykorzystuje środowisko bojówek, aby powiedzieć coś o męskości i lojalności. Dowódcy zwaśnionych grup, chociaż rzucają się sobie do gardeł, to też odnoszą się do siebie z szacunkiem. Jeden określa drugiego mianem prawdziwego fightera z zasadami. Reżyser z niepokojem zauważa, że to może być już wymarły gatunek, bo pojawia się coraz więcej osób kierowanych chęcią szybkiego zysku, porzucających dawne ideały i gotowych wbić przyjacielowi nóż w plecy przy pierwszej nadarzającej się okazji. A w prezentowanej rzeczywistości zdrada jest grzechem śmiertelnym.
Olencki szuka w świecie pseudokibiców najbardziej podstawowych wartości. Jest nimi wręcz zafascynowany i w zdeprawowanych bojówkarzach dostrzega coś dobrego. Dlatego wykorzystywane przez niego klisze nabierają tu nowych znaczeń, zyskując dawno utracony ładunek emocjonalny. Jest w tym pewna szczerość, przez co "Furioza" staje się dziełem oryginalnym i hipnotyzującym, które chwyta nas za gardło już w pierwszych scenach i nie chce puścić do samych napisów końcowych. Atmosfera zagęszcza się z każdym kolejnym ujęciem, żeby reżyser mógł niespiesznie, acz skutecznie prowadzić swą intrygę kryminalną.
Furioza was obije, a wy będziecie chcieli więcej
Świat przedstawiony wypełnia paranoja i z każdą sceną staje się on bardziej duszny. Osacza nas z każdej możliwej strony, a reżyser rzadko kiedy pozwala nam złapać oddech. Zdarza mu się rzucić żartem z brodą, ale w przeciwieństwie do Patryka Vegi, potrafi go wpleść w fabułę tak, aby nie rozbijał spójności opowieści. Humor nie brakuje, ale jest on nienachalny. To wręcz zaskakujące jaką dyscypliną się w tym wypadku wykazuje, bo przecież w "Polandji" pozwalał rozjeżdżać się narracji na wszystkie strony. W tym zbiorze nowelek podążał niekoherentną linią ideologiczną, tworząc szkolną rozprawkę na temat tego, co go wkurza w naszym kraju. Tutaj wraz ze współscenarzystą Tomaszem Klimalą powstrzymuje się od publicystycznych komentarzy, wykazując się artystyczną dojrzałością.
Olencki bez przerwy balansuje na granicy groteski, ale nigdy jej nie przekracza. Z pewnością nie było to łatwe, bo wiele elementów mogło tu nie zagrać jak trzeba. Ryzykowne było już obsadzenie Mateusza Damięckiego w roli twardego i wytatuowanego bojówkarza. To przecież nie pasuje do emploi aktora. W Goldenie nie ma jednak śladu po tym wymoczkowatym chłopaczku z "Przedwiośnia". To facet, z którym nie chcielibyśmy znaleźć się sam na sam w ślepej uliczce. Jest wręcz przerażający kiedy napina wyrzeźbioną klatę i łysą czaszkę. Tym wzbudzanym przez siebie strachem kradnie każdą scenę, w jakiej się pojawia. "Furioza" to tak naprawdę jego show, więc dumą dźwiga go na swoich barkach.
Rola Damięckiego najlepiej oddaje charakter "Furiozy". Ten film to prawdziwa z testosteronu i adrenaliny, którą reżyser rzuca w publiczność i detonuje z uśmiechem na ustach. Nie okazuje widzom żadnej litości, ale też w żadnej scenie nie będziemy o nią prosić. Nie ma w tej produkcji miejsca na nawet odrobinę słabości. Z każdą chwilą musi być ciężej, gęściej i więcej. To nieustanne walenie nas po mordzie. Z kina wychodzi się więc poobijanym, ale szczęśliwym.